*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 4 lutego 2018

"Samosię", czyli jak to się właściwie stało, że za chwilę znowu rodzę :D

Napomknęłam kiedyś, że informacja o ciąży właśnie w tym momencie, była dla mnie raczej niespodzianką. Ale też nie można na pewno nazwać jej wpadką, nawet "kontrolowaną" ;) O ile w przypadku pierwszego dziecka, pomyśleliśmy po prostu, niech się dzieje co chce, tym razem kwestia ta wyglądała nieco inaczej, bo zawsze chcieliśmy mieć dwójkę dzieci (no, może poza pierwszym półroczem życia Wikinga, wtedy wydawało nam się to po prostu nie do ogarnięcia :P), między którymi w dodatku różnica wieku nie będzie zbyt duża. Nie wyobrażałam sobie, zachodzić w ciążę zbyt szybko - np. po roku od pierwszej, bo chciałam sobie trochę pożyć (i pożyłam, oj tak :)), a jeszcze bardziej nie wyobrażałam sobie mieć w domu dwulatka i noworodka. Ale z kolei różnica wieku między dziećmi wynosząca nawet cztery lata wydawała mi się już zdecydowanie zbyt duża - zarówno ze względu na nie, jak i na nas, rodziców, którym przecież lat nie ubywa ;) Czas jednak płynie bardzo szybko, ani się obejrzałam, a Wiking miał już prawie dwa lata...  Jesienią 2016 roku, pierwszy raz chyba tak bardziej serio przeszła mi przez głowę myśl, że czas się zastanowić nad  tym, jakie są nasze plany odnośnie dążenia do tego, żeby nasza rodzina stała się modelowym (modelowym dla mnie, bo tak zawsze mi w głowie siedziało :)) 2+2. Był nawet taki jeden dzień, kiedy pomyślałam, że chyba naprawdę trzeba przestać czekać na upragnioną stabilizację w pracy, bo mogę się nie doczekać. Zaczęłam nawet rozmowę na ten temat przez telefon z Frankiem i... o ironio, właśnie tamtego dnia dostałam w poprzedniej firmie wypowiedzenie. Pozostało mi tylko żałować, że nie jestem w tym momencie w 12-tym tygodniu ciąży, chociaż tak naprawdę wiedziałam, że nie byłam na to jeszcze do końca gotowa. 

A później była nowa praca, niby stabilniejsza jeśli chodzi o warunki, ale jednocześnie, szybko przyszła informacja o tym, że firma zostanie wkrótce wykupiona przez inną, dużo większą... I tak to się toczyło. Jak nigdy wcześniej odczułam, że żadnej gwarancji nie będę miała nigdy. Dokładnie rok temu - jakoś tak w okolicach lutego, znowu rozmawialiśmy z Frankiem o ewentualnych planach dotyczących powiększenia rodziny. Była to rozmowa czysto hipotetyczna. Po prostu dzieliłam się swoimi przemyśleniami na temat tego, że czas ucieka i że chyba chciałabym mieć znowu niemowlaka w domu, ale z drugiej strony jakoś nie widziałam dla niego miejsca w swoim życiu. Wydawało mi się, że nie ma na to warunków i nie potrafiłam wyobrazić sobie znowu tej rewolucji. To wszystko było dla mnie tak skomplikowane, że wolałam się już bardziej w to nie zagłębiać. Nawet teraz trudno mi wyjaśnić odczucia, które mi towarzyszyły :) Żyliśmy sobie więc tak, jak do tej pory, trochę z dnia na dzień, nie snując żadnych planów i nawet nie jestem pewna, czy jeszcze na ten temat rozmawialiśmy - on co prawda gdzieś tam cały czas wisiał w powietrzu i pojawiał się w postaci jakichś krótkich wzmianek, ale żadnych postanowień nie było. Jakoś wyłączyłam myślenie o tym - a przynajmniej takie świadome :) 

I chyba właśnie dlatego, kiedy okazało się, że jednak jestem w ciąży, zastanawiałam się, jak to się właściwie stało :P Tak naprawdę chyba do dzisiaj tego nie wiem. Po prostu żyliśmy wtedy czymś innym, wiele się wokół nas działo. Miałam dużo spraw na głowie - zarówno tych służbowych, jak i prywatnych. Drugi kwartał ubiegłego roku był dla mnie bardzo intensywny, poza tym dość spontanicznie podjęliśmy decyzję o zakupie mieszkania, a do tego skupiłam się na rozwiązaniu pewnych drobnych problemów zdrowotnych, które się pojawiły, no i jeszcze mieliśmy kłopot z nianią, więc na szybko organizowaliśmy Wikingowi miejsce w przedszkolu... Dlatego też nie miałam zupełnie głowy do jakichś obliczeń, skupiania się na cyklu itd. Tak mi się wydawało, że chyba okres mi się spóźnia, ale wciąż kładłam to na karb tego, jaki tryb życia ostatnio prowadzę. Ostatecznie test zrobiłam dla świętego spokoju - tylko dlatego, że następnego dnia miałam zaplanowaną dużo wcześniej kontrolną wizytę u ginekologa :) I bardzo się zdziwiłam. Chociaż to brzmi śmiesznie, tak naprawdę do dzisiaj mam wrażenie, że to stało się jakoś tak "samosię" :)

Szok był duży, to po pierwsze. A po drugie, miałam poczucie, że to naprawdę nie jest dobry moment, zwłaszcza jeśli chodzi o moją ówczesną sytuację zawodową, kiedy to chwilę wcześniej dostałam propozycję zmiany stanowiska. Ale było też po trzecie, które z każdym dniem oswajania się z wiadomością o ciąży, wysuwało się na pierwszy plan. Bo po trzecie, był to również bardzo dobry moment - ze względu na to, że właśnie podpisaliśmy umowę z deweloperem na zakup mieszkania oraz na to, że trzy lata różnicy wieku między dziećmi wydawały mi się najbardziej idealne.

Dzisiaj już po tym szoku oczywiście nie ma śladu i została tylko myśl o tym, jak dobrze się stało :) Naprawdę się cieszę, że tak jak chciałam, będziemy mieli dwójkę dzieci i że jest to akurat w tym momencie naszego życia. Również pod względem mojej sytuacji zawodowej okazało się, że dobrze się stało, bo jesteśmy w trakcie reorganizacji i tak naprawdę kompletnie nic nie wiadomo, jak będzie to wszystko funkcjonowało za jakiś czas. A tak przynajmniej jest szansa, że wrócę, kiedy największy chaos będzie już opanowany. I jest też niestety czarny scenariusz, że okaże się, że nie będzie do czego wracać, (odpukać) ale w takim wypadku ta ciąża również jest w odpowiednim czasie, bo przecież nie mogłabym sobie absolutnie na nią pozwolić, będąc bez pracy.

Jak to często bywa, okazało się więc, że los dobrze wiedział, co robi, nie przejmując się za bardzo moimi dylematami ;) Chociaż prawdę powiedziawszy, zastanawiam się, jaki w tym wszystkim był udział mojej podświadomości, bądź też jakiegoś rodzaju intuicji. Czasami mam wrażenie, że choć rozum podpowiada co innego i wręcz stwarza pozory takiego, a nie innego postępowania, serce i tak robi swoje, a na końcu okazuje się, że cały organizm dobrze na tym wychodzi :)