*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 15 lutego 2018

Nicpoń Obrotny

Wreszcie pod sam koniec ciąży lokator z mojego brzucha doczekał się przydomka, bo wcześniej nic nie pasowało, nie chciał się jakoś przedstawić (a przecież Wiking dość szybko dał się poznać jako Tasiemiec :)). Teraz już wiem, że  to Nicpoń Obrotny!
Nicpoń trzymał mnie w niepewności 39 tygodni, frustrował mnie, stresował i powodował, że w nocy nie mogłam spać, analizując różne scenariusze i zastanawiając się nad tym, jaką decyzję powinnam podjąć, a właściwie jakie mogą być konsekwencje tej, którą podjąć chciałam. A wszystko przez to, że  nagle na USG w 28 t.c. okazało się, że Nicpoń ułożony jest tyłkiem do dołu. Co gorsza, potwierdziły to USG w 34 i 37 t.c. Próbowałam wszystkiego, różnego rodzaju ćwiczeń, wizualizacji, modlitw, perswazji... :) I nic! Właściwie to już straciłam nadzieję. Lekarze byli trochę zdziwieni, bo rzadko się zdarza, żeby drugie dziecko, jeśli pierwsze przyszło na świat siłami natury, ułożone było w tej pozycji, nie było też ku temu żadnych innych konkretnych powodów, więc uznali, że po prostu taki z niego uparciuch i leniwiec. 
Na początku myślałam, że najbardziej prawdopodobną opcją będzie poród przez cesarskie cięcie, co mnie niemal załamało. Nie chcę, nie chcę, nie chcę. Jasne, rozumiem, że są sytuacje, kiedy nie da się tego uniknąć i wtedy nie ma co się upierać, tylko trzeba rodzić tak, jak jest bezpieczniej. Sama przecież przy Wikingu już byłam bliska tego, żeby odpuścić i gdyby nie to, że w ostatniej chwili nastąpiło rozwarcie, zgodziłabym się na cc. Ale żeby tak świadomie i dobrowolnie? (Tak wiem, że wiele jest takich kobiet, również wśród moich znajomych i Was :), ale to nie ja!) Cóż, cały czas jakoś mam wrażenie, że taki dobrowolny poród przez cesarskie cięcie, to nie prawdziwy poród... W miarę upływu tygodni, rozmawiałam z coraz to większą liczbą lekarzy i właściwie każdy mówił to samo - nie ma fizjologicznych wskazań do tego, żebym rodziła przez cc i moja lekarz prowadząca również takiej dyspozycji nie wydała. Mało tego, jako wieloródka, jak najbardziej mam predyspozycje do tego, żeby rodzić siłami natury pośladkowo. Tu oczywiście pojawiał się strach innego rodzaju - nie znalazłam ani nie słyszałam żadnej pozytywnej opinii na temat takiego porodu (co jest dość powszechne, jakoś ludzie chętniej dzielą się przykrymi doświadczeniami lub negatywnymi opiniami, a jak coś idzie dobrze, to nie uznają tego za warte wspominania). Zawsze tylko groza, straszny ból, powikłania itd. Ale jednak rozmowy z lekarzami (do których jakoś mam duże zaufanie) z "mojego" szpitala przekonały mnie, że może to wcale nie będzie takie straszne i że dam radę. Najważniejszym argumentem było dla mnie to, co usłyszałam kilka razy od różnych lekarzy, mianowicie, że ja nie odczuję żadnej różnicy między porodem główkowym a pośladkowym to "my, stojący po drugiej stronie krocza mamy pełne gacie, bo to poród trudny do odebrania", powiedział mi ostatnio jeden z lekarzy i zapewnił, że dla nich priorytetem jest zapewnienie matce i dziecku bezpieczeństwa.
Właściwie to wiedziałam, że jednak na dobrowolną cesarkę się jednak nie zdecyduję, bo chyba bym tego potem nie odżałowała. Dylemat jaki mi pozostał, to czy po prostu czekać aż się zacznie, czy może spróbować obrotu zewnętrznego, (czyli próbę odwrócenia dziecka do pozycji główkowej przez doświadczonego położnika przez powłoki brzuszne), który w moim szpitalu jest wykonywany. 
I pewnie bym się jednak na to zdecydowała, gdyby nie to, że podczas USG zupełnie niespodziewanie usłyszałam: "położenie główkowe". Aż kazałam zdumionemu lekarzowi powtórzyć! :D
No Nicpoń jak nic! Tyle czasu trzymać matkę w niepewności! Tylko teraz naprawdę najlepiej byłoby jak najszybciej urodzić, skoro on taki Obrotny jest, bo jeszcze znowu się przekręci! (odpukać)
Dziwnie mi właśnie, bo Wiking na tym etapie już był na świecie od paru dni... A więc czekamy. W poniedziałek idę na kolejne KTG a jeśli nie urodzę w ciągu najbliższych 10 dni, to mam się zgłosić na Izbę Przyjęć na wywołanie. Ale wolałabym, żeby jednak tym razem samo się zaczęło niż poddawać się tej całej indukcji...

Inne ułożenie Nicponia niż Wikinga to jedna z wielu rzeczy, którą ta ciąża różni się od poprzedniej, o czym już wspominałam parę razy. Nie różni się na pewno tym, że oczywiście mam znowu cukrzycę. Od razu jak tylko się zorientowałam, że jestem w ciąży wyciągnęłam swój stary glukometr i pomiary cukrów nie pozostawiały mi złudzeń, a krzywa cukrowa, którą zrobiłam już w 10t.c tylko to potwierdziła. Tym razem jednak największa różnica była w moim podejściu - nie przejmowałam się tym specjalnie, po prostu przeszłam na dietę i już. Nie traktuję teraz tej cukrzycy jako jakiejś patologii (którą jednak niewątpliwie jest), tylko jako coś oczywistego, co towarzyszy ciąży :) Przebieg jednak był nieco inny, bo o ile poprzednio nie miałam żadnego problemu z glikemią na czczo, a musiałam czasami nieźle się nagimnastykować, żeby po posiłkach mieć dobry cukier, to tym razem było na odwrót. Po posiłkach, jeśli tylko nie "nagrzeszyłam", nie było żadnego problemu, ale na czczo moje wyniki bywały różne, co było już dość mocno frustrujące, bo o ile posiłki można modyfikować, to w takim wypadku niewiele mogłam sama zrobić, poza eksperymentami dotyczącymi tego, co zjeść tuż przed snem. (Ostatecznie przez połowę ciąży codziennie jadłam stały zestaw: serek wiejski, trochę wędzonego łososia i pół kalarepy:P, jakim cudem mi się to nie przejadło, nie wiem :D) W pewnym momencie otarłam się już o insulinę, umówiona już byłam w poradni na konsultację, żeby lekarz wydał odpowiednią dyspozycję i wtedy właśnie okazało się, że glikemie jakoś samoistnie się unormowały i tak już zostało do dziś. (No mówię, że Nicpoń! Może nawet nie tylko Obrotny ale i Przewrotny!)
No dobra, to co z tymi różnicami? Tym razem, co było raczej do przewidzenia, mój brzuch jest większy. Co prawda też nie jakiś gigantyczny, a w pracy dopiero pod koniec szóstego miesiąca ludzie się zorientowali, że jestem w ciąży (i to też tylko ci bardziej spostrzegawczy, bo bywali i tacy, co nagle się w grudniu zdziwili :P), ale jednak jest. Przytyłam też więcej i nad tym ubolewam, chociaż wiem, że w zasadzie na zdrowy rozum nie powinnam, bo to nadal jednak tylko 5 kilogramów, co chyba jest poniżej normy (no ale ja mam inne normy może :D).
Poza tym, trochę gorzej się czułam. Głównie na początku ciąży (kiedy to jeszcze nawet o niej nie wiedziałam, więc nie miałam pojęcia, skąd to gorsze samopoczucie). Nie wiem na czym polegają te poranne mdłości, ale może w moim wypadku przyjęły właśnie taką postać, że czułam się ogólnie osłabiona, bolała mnie głowa i byłam tak ogólnie rozbita. Pamiętam, że podczas naszego pobytu na wakacjach, parę razy musiałam się nagle położyć, bo nie miałam na nic ochoty.
Generalnie byłam też zdecydowanie bardziej zmęczona, zwłaszcza w okresie od września do grudnia (czyli w drugim trymestrze). Często po pracy musiałam uciąć sobie drzemkę albo zasypiałam podczas usypiania Wikinga... 
Myślę jednak, że to ostatnie spowodowane było głównie tym, że mój tryb życia w tej ciąży jednak był zupełnie inny niż w poprzedniej. Teraz jednak wstawałam codziennie w okolicach 5:30, ogarniałam rano siebie i Wikinga, prowadziłam go do przedszkola i pędziłam na autobus. Jechałam do pracy (dojazd trwa 40-60 minut, ale proszę mi nie współczuć, bo przypominam, że ja naprawdę to lubię :)), w której spędzałam często intensywne 8-8,5h (a właśnie, trzymanie się diety cukrzycowej pracując to też nie lada wyzwanie, bo jednak zdarzało mi się zapomnieć o tym, że muszę coś zjeść, zapomnieć zmierzyć poziom cukru albo zjeść byle co, byle szybko :), nie mówiąc już o sytuacjach, kiedy szliśmy większą grupą na lunch albo ktoś przynosił coś słodkiego - co w naszej firmie zdarza się zdecydowanie za często - trudno było oprzeć się pokusie..., jednego torcika bezowego z truskawkami do teraz nie mogę odżałować :P). W domu byłam około godziny 18:30 (pod koniec trochę wcześniej, bo szefowa wyganiała mnie z pracy trochę przed czasem) i nie mogłam sobie tak po prostu usiąść i odpocząć. Tak naprawdę wtedy czułam się najbardziej zmęczona, ale to był też jedyny czas, kiedy mogłam zrobić pranie/poprasować/posprzątać, czy zająć się innymi domowymi obowiązkami (przypominam, że we wrześniu się przeprowadziliśmy, więc ciągle miałam i nadal mam jakieś kartony do rozpakowania :)). No i oczywiście bycie w ciąży podczas gdy ma się już jedno dziecko to naprawdę nie jest sielanka, bo po prostu często nie można sobie pozwolić na to, żeby powiedzieć: "nie teraz" do stęsknionego synka. I tak mam fajnie, że Franek gotuje i że to on kąpie Wikinga, ale wieczorami zawsze musiałam się trochę z Wikingiem pobawić, zrobić mu jakąś kolację (zwłaszcza, że miał fazę "mama! tylko mama!") i położyć go spać. Odkąd leżakuje w przedszkolu, nie mamy już takich długich wieczorów tylko dla siebie, które zaczynały się między 19 a 20. Teraz Wikuś często chodzi spać dopiero około 21, a zdarza się i dużo później. Na szczęście potrafi też czasami być wyrozumiały :) Pamiętam, jak kiedyś zasnęłam przed telewizorem i przebudziłam się, kiedy synek przyniósł mi kocyk, żeby mnie przykryć :P Czasami też mówiłam mu, że chcę poćwiczyć, a on mi na to pozwalał i albo ćwiczył ze mną, albo siadał obok i przyglądał się temu, co robię. A bywa też tak, że po prostu idzie do swojego pokoju, bierze cały stos książeczek albo innych zabawek do łóżka i tak siedzi, siedzi, siedzi, zajmując się sobą, dopóki nie zaśnie :P (uwielbiam te wieczory, chociaż jednocześnie oczywiście nie mogę się pozbyć tak zupełnie wyrzutów sumienia, że zaniedbuję swoje dziecko i pozostawiam je samo sobie :P)
Zdecydowanie, jakkolwiek bym nie lubiła tego stanu, ciąża która nie jest pierwszą ciążą naprawdę nie jest sielanką. Nie jest to ten sam cudowny czas dogadzania sobie lub też kontemplowania jego wyjątkowości :) (z braku lepszych slów, bo najlepszym dla mnie określeniem definiującym ten stan jest "self-indulgence", ale jakoś nie umiem tego tak trafnie przetłumaczyć :)) Nie można ot tak sobie wrócić do domu i walnąć się na kanapę z myślą "dzisiaj już nic nie robię, tylko głaszczę się po brzuchu i czytam". I choćby nawet brzuch się napinał, plecy bolały, Dzieciak się kręcił aż do bólu, nie ma zmiłuj, nie można usiąść i już :)
Dopiero teraz poczułam, że bycie w ciąży może być naprawdę wyzwaniem. Ale nie zmienia to faktu, że i tak jestem z siebie dumna, że sobie raczej ze wszystkim w miarę radziłam i radzę, bez zbędnego użalania się nad sobą. I że moja aktywność specjalnie na tym nie ucierpiała. Mimo wszystko systematycznie ćwiczę, przeczytałam całe mnóstwo książek i powylegiwałam się parę razy w wannie pełnej gorącej wody i piany, więc nie jest aż tak źle, jak się tylko człowiek dobrze zorganizuje :P

Aaa, jeszcze jedna różnica mi się na koniec przypomniała. Tym razem mam jakąś fatalnie obniżoną odporność. Już trzeci raz w ciągu ostatnich trzech miesięcy jestem porządnie przeziębiona. Normalnie prawie nie choruję a przeziębieniami się w zasadzie nie przejmuję. Ale nie jest łatwo chorować w ciąży, w dodatku z cukrzycą, kiedy nie można praktycznie niczego zażywać. A już na pewno niczego sensownego, co faktycznie by pomogło. To mnie wkurza na maksa. Na szczęście wczoraj wreszcie poszłam do lekarza i dowiedziałam się, że na tym etapie, jak ciąża jest już donoszona, to można brać już większość leków, więc wreszcie udało mi się w miarę przespać noc po tym, jak wzięłam syrop przeciwkaszlowy wieczorem!

***

Na koniec jeszcze taka refleksja odnośnie blogowania. Zawsze jest mi tak trudno zabrać się za pisanie, a jak już zacznę, to zastanawiam się, dlaczego nie robię tego częściej, bo przecież tyle jest rzeczy, o których jeszcze chciałabym opowiedzieć... Nie znalazłam na to póki co jeszcze sposobu. Nie lubię pisać długich notek (chociaż zawsze mi takie wychodzą, echhh!) i zła jestem na siebie za brak zwięzłości, ale jak już zacznę opowiadać, to lubię się skupiać na szczegółach. Czasami korci mnie, żeby notkę podzielić na dwie lub więcej, ale zachodzi obawa, że potem znowu się nie będę mogła do tej drugiej zabrać przez dłuższy czas, więc niech już będzie długo.

28 komentarzy:

  1. O tym obracaniu dziecka z zewnątrz dowiedziałam się ostatnio od mojej kuzynki, która jest na to umówiona jeśli dziecko się nie obróci. I... ja bym się na to za cholerę nie zdecydowała. Już naprawdę wolałabym to cc, które nie jest przecież takie złe. Syn mojej siostry przyszedł tak na świat. Ja uważam, że trzeba robić tak, żeby dziecko było bezpieczne. No i kurde... poród cc to nadal poród ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja z kolei właśnie doszłam do wniosku - kiedy już wyglądało na to, że stanę przed koniecznością takiego wyboru - że za cholerę nie chcę decydować się na cesarkę. Dla mnie obrót to zdecydowanie mniejsze zło, dające przede wszystkim nadzieję i jakieś szanse na naturalny poród. No i oczywiście, że trzeba robić tak, żeby dziecko było bezpieczne, a obrót wcale nie jest czymś bardziej niebezpiecznym niż operacja jaką jest cc :) Oczywiście, ze są różne czynniki ryzyka i żaden lekarz nie powie, że to 100% gwarancji i bezpieczeństwa, ale to samo powie o cesarskim cięciu. Pewnie, mnóstwo dzieci przychodzi na świat przez cc i bardzo wiele kobiet tylko w ten sposób chce rodzić, ale do mnie to jakoś w ogóle nie przemawia :( Wiem, że czasami nie ma innej możliwości i wiem, że muszę też liczyć się takim rozwiązaniem, gdyby zaszła taka konieczność niestety, ale jakoś nie mogę się do tego przekonać i nie umiem zmienić zdania na temat takiego porodu. A fakt, że rodzilam juz naturalnie, tylko mnie jeszcze utwierdził w tym przekonaniu, nawet pomimo tego, że ból jest niewyobrażalny :P Ale jest jednak coś niezwykłego w tym porodzie i nie chciałabym się tego pozbawiać, chyba właśnie dlatego cc to jakoś dla mnie bardziej operacja niż poród.
      Żeby było jasne, absoultnie nie potępiam kobiet, które mają inne zdanie i nie chcą rodzić naturalnie, uważam, że jak najbardziej mają prawo do takiej decyzji, bo to ich ciało, ich lęki i różnego rodzaju preferencje :) I nawet potrafię zrozumieć powody takiej decyzji, ale ja po prostu jestem inna :) Pewnie duże znaczenie ma też fakt, że po porodzie naturalnym doszłam błyskawicznie do siebie i nie zostały mi po nim żadne pamiątki (blizna po cc mnie przeraża, nawet mimo tego, że podobno jest mało widoczna). Jasne, nie wiem, jak będzie tym razem, pozostaje mi głęboko wierzyć w to, że jednak mimo wszystko podobnie :P

      Usuń
    2. Tak swoją drogą, jest coś takiego jak tokofobia, czyli lęk przed porodem siłami natury. Ciekawe, czy jest też określenie na lęk przed cesarskim cięciem :P Może ja mam coś takiego? Chociaż nie jestem pewna, czy to faktycznie chodzi o lęk, czy jednak raczej po prostu o niechęć. Ale faktem jest, że to, czego się boję bardzo, to to, że nagle się okaże, że nie będzie innego wyjścia niż cc.

      Usuń
    3. Ja po prostu głównie kieruje się myśleniem takim, że przede wszystkim liczy się dobro dziecka i jeśli lekarz z jakiś powodów zdecydowałby o cc to zgodziłabym się bez rozmyślania nad tym, że szkoda, że jednak nie poród siłami natury. Chociaż jesli za kilka lat zdecydujemy się na drugie dziecko, to będę trzymała kciuki żeby udało się sn. Mimo, że wciąż jakoś tam pamiętam ten ból (chociaż nie da się tego w myślach odtworzyć). A w trakcie porodu to już niech lekarze decydują, co będzie najlepsze. Chociaż miałam taki moment, że już chciałam prosić o to cięcie :D ale chyba mój upór wygrał.

      Usuń
    4. No tak, ale właśnie w moim wypadku żaden z lekarzy nie zalecał porodu przez cesarkę, a wręcz przeciwnie, zapewniali ze nie na ku temu tak naprawdę wskazań, chociaż rozumieli mój strach przed porodem pośladkowym.
      Tak jak wspomniałam, wiem ze różne są sytuacje, również takie kiedy nie ma innego wyjścia, ale mi właśnie chodzi o to dobrowolne godzenie się na cc. Dla
      mnie to opcja najgorsza z możliwych. Niemniej jednak chyba rzeczywiście inaczej niż Ty, gdyby doszło już do cc to mimo wszystko jakiś żal by we mnie z tego powodu pozostał.

      Ja tez pamietam ze bolało i to w stopniu niewyobrażalnym :P a mimo wszystko jakoś się tego nie boje :)

      Usuń
    5. We mnie żalu byłoby zero. Byłabym szczęśliwa, że dziecko przyszło na świat i jest całe, zdrowe, bezpieczne. Chyba nie jestem aż tak zafiksowana na poród siłami natury.

      Usuń
    6. Widocznie masz po prostu inne podejście i tyle. No ale nie powiedziałabym, że jestem na cokolwiek zafiksowana, po prostu nie chcę cc jeśli nie ma takiej konieczności i już. Uważam, że jest to lepsze zarówno dla dziecka jak i dla mnie.
      I dla mnie też najważniejsze jest to, żeby dziecko urodzilo się zdrowe i bezpieczne. Nie wyobrażam sobie, żeby jakakolwiek matka myślała o czymś innym.

      Usuń
  2. Miałam podobne podejście przed porodem. Wszystkie wzmianki o cc w książkach omijałam szerokim łukiem, bo przecież będę rodziła naturalnie i nic nie stało na przeszkodzie.
    Życie jednak zweryfikowało moje podejście. Podczas porodu sn córka wielokrotnie traciła tętno, przebieg był dramatyczny i skończyło się niechcianym cc. Teraz nie wyobrażam sobie rodzić sn, nie ze względu na ból, a na strach, który temu wszystkiemu towarzyszył.
    Do dzisiaj jednak czuję ogromny żal, że się nie udało, ale zdrowie najważniejsze!
    Też rodziłam na Żelaznej i jak już wspominałam, przygotowując się do porodu kilkakrotnie czytałam Twój post odnośnie porodu :D.

    Pozdrawiam,
    Agu M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei raczej mam świadomość, że zawsze może się skończyć cc i za pierwszym razem też o tym wiedziałam (no i w sumie dobrze, że jest taka alternatywa przecież, która może uratować dziecko i matkę), tylko bardzo sie tego boję. Zresztą podczas mojego porodu też był już moment, kiedy pojawiła się opcja cięcia i byłam gotowa się z nią pogodzić, ale bardzo się cieszę, że jednak do tego nie doszło.
      Na Żelaznej bardzo unikają cięcia, więc na pewno nie było innego wyjścia w Twoim wypadku. Ale Twój żal rozumiem, wyobrazam sobie, że pewnie tak samo bym go miała i chyba w jakiś sposób byłoby mi trudno się pogodzić z tym, że jednak tak wyszło, ale świadomość tego, że urodziło się zdrowe dziecko, pewnie bardzo by ten żal osłodziła. Teraz, kiedy myślałam na początku, że nie ma dla mnie innej opcji niż cc, pocieszałam się tylko tym, że przynajmniej raz już doświadczyłam porodu sn, ale i tak marne to było pocieszenie i zupełnie nieskuteczne.
      Ja oczywiście teraz nawet nie biorę pod uwagę innego szpitala do porodu :P

      Usuń
  3. Wow. Drugi post w miesiącu aż tak dziwnie jakoś🙂 Fajnie że wróciłaś:)
    Podziwiam za organizację! Tym bardziej że o ile dobrze rozumiem codziennie wracasz o 18.30 do domu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama jestem pod wrażeniem :P Dziwnie ;) Słowo się rzekło, to próbuję go dotrzymać :) Ale mimo wszystko nie wiem, na ile jest to taki powrót na dobre ;)
      Teraz już nie, bo już nie chodzę do pracy. Jak pracowałam to owszem, prawie codziennie. Potem trochę wcześniej, tak w okolicach 18-18:15, bo jak zmieniłam stanowisko, to mogłam przychodzić wcześniej, a poza tym szefowa chciała, żebym szybciej kończyła. Ale przyzwyczaiłam się do tego, niestety jak się pracuje w biurze w dużym mieście to raczej rzadko godziny pracy są inne. Zresztą zaczynanie pracy np. o 8 w ogóle by mnie nie urządzało, bo nie miałabym jak Wikinga do przedszkola zapowadzić. Jasne, czasami dnia brakuje (szczególnie, że chodzę wcześnie spać), ale nauczyłam się sobie z tym radzić :) Zazwyczaj miałam czas i dla wikinga i na ćwiczenia i na czytanie i na obowiązki domowe, choć oczywiście nie tyle, ile bym chciała :)
      Ale teraz niby siedzę w domu a czasu i tak mi ciągle brakuje, bo wymyślam sobie coraz to więcej zadań do wykonania :P

      Usuń
  4. Dobrze że się obrócił :) Szczęśliwego rozwiązania!

    OdpowiedzUsuń
  5. A mi tam te Twoje długie notki wcale nie przeszkadzają, wręcz przeciwnie :) Taak bardzo się cieszę, że wróciłaś :)

    Hehe no faktycznie, niespodzianki robi ten Wasz drugi Synek :D Troszkę Cię "przeczołgał" podczas tej ciąży. Generalnie co do cc, to podzielam Twoje zdanie. Kiedyś jakoś nie zdawałam sobie sprawy z powagi takiego porodu i jego późniejszych konsekwencji też dla dziecka(i pewnie tak jak wiele kobiet nie zdaje do tej pory, ale teraz już wiem, że nie dość, że to jest całkiem poważna operacja, to właśnie teraz przez całe studia nam tłukli jak bardzo ma to wpływ na dzieci, na ich różnego rodzaju nadwrażliwości, na integracje sensoryczną, czucie a nawet wymowę. Dlatego ja też traktowałabym to jako ostateczną ostateczność i konieczność :)
    Tak więc uff, że mały się jednak przekręcił hehe

    No to cóż Margolciu...trzymam kciuki za szczęśliwe i lekkie rozwiązanie! :* Powodzenia i czekam na wieści :)
    Buziaki dla Was :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie to jakoś irytuje, że nie umiem być zwięzła :P Ale w sumie to akurat zawsze był mój problem ;) Ja tez się cieszę, chociaż jeszcze nie wiem, czy to naprawdę taki powrót pełną gębą :)

      Ale ogólnie nie było tak źle. To, że nie była to taka sielanka jak poprzednio, wynikało raczej z tego, że moje zycie inaczej teraz wygląda :) Jednak nie mogę powiedzieć, żeby było jakoś dużo gorzej, po prostu byłam bardziej zmęczona.
      Właśnie, ja jakoś nie umiem o cc myśleć inaczej niż o operacji, która nagle wyrywa dziecko z jego środowiska. Do tego to szarpanie i blizna... Myślę, że boję się tego nie mniej niż niejedna przyszła matka porodu sn. Tak, bardzo się cieszę, że się jednak obrócił, tylko teraz oczywiście cały czas się stresuję, czy się przypadkiem znowu nie przekopyrtnie..

      Dziękuję za kciuki ;)

      Ps. Zagapiłam się wczoraj, więc dzisiaj życzę Ci wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!

      Usuń
    2. :*
      Dziękuję bardzo! Miło mi, że pamiętasz :))

      Usuń
  6. O kurcze, ja nie miałabym takiej odwagi by rodzić naturalnie dziecko ułożone pośladkowo nawet gdyby mnie dziesięciu lekarzy do tego przekonywało... Za bardzo bałabym się o dziecko.
    Całe szczęście, że jednak ułożył się prawidłowo! Trzymam kciuki za szybki i sprawny poród;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że też tak mi się zdawało, ale tylko dopóki było to rozważanie czysto teoretyczne, potem okazało się, jak bardzo tak naprawdę przeraża mnie wizja cesarki. Przy pierwszym porodzie nie byłoby innej opcji, ale byłam w o tyle lepszym położeniu, że to drugi poród i tak naprawdę żaden lekarz (w różnych przychodniach nawet) nie zakładal, że musiałabym rodzić przez cc. Oni mnie nawet nie przekonywali, po prostu stwierdzali jak jest - że jak najbardziej są warunki do porodu naturalnego, podkreślali, że przy dugim porodzie ryzyko jest tak naprawdę takie samo przy pośladkowym co przy główkowym. Przekonało mnie też to, że dowiedziałam się, że jeśli coś idzie nie tak, to jednak nadal można przeprowadzić cc (myślałam, że nie ma takiej możliwości), bo oczywiście również się bałam o dziecko (chociaż nie panikowałam aż tak, jak Franek :))
      Tak naprawdę do ostatniej chwili nie wiedziałam, co powinnam zrobić, zapewne po prostu zdecydowałabym się na próbę obrotu a potem niech się dzieje wola nieba...
      Na szczęście zostało mi to oszczędzone, jednak sobie wymodliłam ;) CHociaż i tak cały czas się boję, czy ta pozycja na pewno już będzie ostateczna...
      Kciuki się przydadzą, dzięki :)

      Usuń
  7. Uuu wcale się nie dziwię, że mialas stracha. Teraz trzeba trzymać kciuki, żeby Nicpon nie miał już wystarczająco miejsca na kolejny obrót albo żeby po prostu mu się nie chciało. Cesarka to nie taka "przyjemność" jak się wszystkim wydaje i ja też uważam, że jaki tylko się da lepiej rodzić naturalnie. Wiadomo, czasem nutę mną takiej opcji i wtedy trzeba się poddać, ale mam nadzieję, że nas to ominie ��
    Masz rację, druga ciąża to już nie taka sielanka. Mam podobne odczucia, ale głównie przez to, że z Juniorem fikalam jak młoda kozka, nie miałam żadnych dolegliwości, a teraz co chwilę coś było nie tak - jak nie mdlosci, to krwiak, na luzujacych się i bolacych kościach kończąc. I tak jak mówisz tutaj nie można juz walnac się na kanapę w błogim nicnierobieniu choćby ze względu na Pierworodnego czy zwykle ogarniecie rzeczywistości.

    Margolcia i krotkie notki??? Proszę Cię.... nie ma takiej opcji ��
    Trzymam kciuki za lekki poród, następnym razem pewnie napiszesz już po wszystkim. POWODZENIA!!! ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No miałam i chociaż ulżyło mi bardzo, to i tak trochę niepokój pozostał, czy na pewno już tak zostanie. Dlatego teraz chciałabym jak najszybciej urodzić, ale chyba się na to nie zanosi za bardzo...
      Z tym miejscem to nie wiadomo tak naprawdę - zresztą zdania były podzielone już w momencie kiedy okazało się, że Nicpoń ma głowę na górze. Niektórzy lekarze i położne mówili, że raczej nie ma szans, żeby się obrócił sam, że to za późno itd. Inni, że spokojnie może się to zdarzyć do ostatniego dnia po porodzie, że dziecko nie jest duże, a wód jest nawet sporo. Jeden wręcz powiedział, że obróci się na pewno, skoro to drugie dziecko. A więc i teraz - lekarz mówi, że raczej się nie obróci, bo główka pewnie się już wstawila w kanał rodny, położna z kolei powiedziala, żeby rodzić jak najszybciej, póki dzieciak nie zmieni zdania :P
      Ja właściwie teraz fikałam nawet bardziej, bo wzięłam na siebie zdecydowanie więcej obowiązków, a poza tym, o czym wspomniałam w notce (a to przecież drobiazgi) nic mi nie dolegało. Więc jeśli chodzi o sam przebieg ciąży, to jest podobnie, ale właśnie tryb życia zmienił mi się na tyle, że jest zdecydowanie trudniej i bardziej męcząco.

      No chyba nie ma, bo nie umiem krótko :P
      Cóż, kto wie, zobaczymy :) Wszystko zależy, jak szybko mi pójdzie :) Jeszcze jest parę rzeczy, o których chciałabym napisać, ale czy zdążę, to się na pewno okaże :)

      Usuń
    2. W sumie masz rację. Pamiętam jak w szkole rodzenia położna i ginekolog mówili nam że teoria teorią, ale dzieci potrafią wyczyniac cuda w brzuchu i nigdy nie wiadomo w jakiej pozycji wyladuja. W naszym szpitalu był raz przypadek bliźniaków, oboje byli ułożeni glowkowo i mama zaczęła rodzić naturalnie. Pierwszy wyszedł naturalnie, ale w tym czasie drugi się odwrócił w taki sposób, że musieli szybko robić cc. Także nigdy nie wiadomo. Nicpon niech już siedzi grzecznie i szykuje się do wyjścia ��

      Usuń
    3. No właśnie. Myślę, że każda położna, czy lekarz ma mnóstwo takich ciekawych historii do opowiedzenia... Ja tylko się zastanawiam ciągle, czemu to tak jest, że ja muszę być zawsze w tych 1-5% dziwnych przypadków?? :P (np. cukrzyca albo wlasnie to położenie :D) Nie chcę być taka wyjątkowa ;)) Więc mam nadzieję, że w tym wypadku będę najzwyklejszą rodzącą na świecie.

      Usuń
    4. Wszystko przed Tobą, może akurat tym razem będziesz zwykła ��

      Usuń
  8. Życzę Ci żeby wszystko było po Twojej myśli trzymam kciuki mocno!.Wiesz co w tym jesteśmy takie same ja też nie chciałam cięcia cesarskiego ale udało się normalnie.A Co do Nicponia to zawsze Drugie jest bardziej rozrabiaką niż pierwsze ;-) :-D wiem coś o tym;-).A wiesz że Koleżance mojej dziecko obróciło się główką w dół w trakcie trwania porodu a już lekarz przewidywał cesarkę.Glowa do góry!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, na pewno kciuki mi się bardzo przydadzą.
      Słyszałam, że drugie dziecko jest "trudniejsze" niż pierwsze i żaliłam się na to mamie, na co ona mi: "nieprawda, u mnie było zupełnie na odwrót" (ja jestem starszą siostrą :P), więc jest jeszcze dla mnie nadzieja ;)

      Usuń
  9. No to moja córcia to dopiero nicpon obrotny. Od 17 tyg była glowkowo, jakoś w 24 ustawiła się znów miednicowo, w 28 obrocila się z powrotem na głowę, a w 31 znów dupka do świata. A u nas niestety prawie nigdzie posladkowych porodów ani obrotów się nie praktykuje, a cesarka u mnie tylko w narkozie, więc naprawdę mi się do niej nie spieszy :O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie mój Nicpoń też na początku był dobrze ułożony a potem się nagle obrócił. I potem chyba właśnie podobnie się wiercił, chociaż nie mam na to niezbitych dowodów - ale podczas badania lekarka mówiła, że jest właściwie pewna, że główka jest na dole, podobnie podczas kontrolnych KTG położne twierdziły, że tętno słychać tak, jakby główka była na dole. No i ja też czułam, że się strasznie wierci. Możliwe więc, że się w ciągu tych 40 tygodni naobracał wiele razy :P
      Rozumiem Cię i życzę, aby się ułożyła, jak należy wreszcie ;)

      Usuń