*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 28 listopada 2015

Post niezaplanowany.

Miało być dzisiaj zupełnie o czymś innym, ale się temat przesunie, bo mi się na coś innego zebrało :) Przenoszenie mojego archiwum ma się całkiem dobrze, już mi tylko nieco ponad rok został. Dzisiaj przeglądałam sobie notki z kwietnia 2011, a tam - relacja z naszej podróży do Hiszpanii! Oderwać się od tych zdjęć i opowieści nie mogłam! Udzielił mi się nawet nastrój z tamtych notek, zrobiło mi się błogo, ciepło i nostalgicznie. A jednocześnie żałość mnie ścisnęła ogromna, bo sobie pomyślałam, że nieprędko ja sobie Andaluzję odwiedzę, nieprędko... A przecież na zakończenie napisałam, że musi nastąpić kolejny raz. Tymczasem mijają cztery lata i jakoś nam z Hiszpanią nie po drodze było. I w najbliższym czasie raczej nie będzie. Wiem, że podróżowanie z dziećmi to żadne wielkie halo i z niemowlakami normalnie się lata, ale jakoś nie umiem sobie trochę tego wyobrazić z naszym Wikingiem. W samochodzie spoko, ale tam jesteśmy sami, on sobie siedzi w foteliku i zwykle zasypia, a na pokładzie takiego samolotu...? I w ogóle jakoś sobie logistycznie tego nie umiem wyobrazić w naszym wypadku. Wiecie, że generalnie dziecko w niewielu rzeczach mi przeszkadza, ale taka podróż wydaje mi się z dzieckiem naprawdę trudna. A inna sprawa, że wolałabym Wikinga zabrać do Hiszpanii, jak już będzie więcej kumał. Przecież mamy zaproszenie od hiszpańskiej Ani... - może kiedyś się nasze dzieciaki zapoznają? :)
Zresztą, Wiking to jedno, ale jest jeszcze wiele innych powodów, przez które polecieć w bliżej nieokreślonej przyszłości po prostu nie mamy szans! No więc taka tęsknota za tamtym czasem i tamtymi podróżami mnie chwyciła...W dodatku uświadomiłam sobie, że teraz na południe wcale tak łatwo polecieć nie będzie. Cieszyłam się na wieść o tym, że hiszpańska Karolina wróciła do Polski i że zamierza szukać tu pracy (notabene znalazła! w Warszawie - jupi!), ale nie pomyślałam wtedy, że to oznacza, że nie będzie tam do kogo jeździć w odwiedziny! (co z drugiej strony chyba dobrze o mnie świadczy prawda? :P w pierwszej kolejności pomyślałam o bliskości koleżanki, dopiero w drugiej o utracie korzyści :)) Bo Ani też tam już nie ma. Kiedy zaszła w ciążę przeprowadziła się do swojego chłopaka do Madrytu. Do hiszpańskiej stolicy też mam sentyment, ale jednak nie ma to jak Andaluzja. Nie pozostaje mi chyba nic innego jak ciułać grosz do grosza i zbierać wreszcie na jakiś konkretny cel - podróż do południowej Hiszpanii i nocleg w jakimś pensjonacie. Pewnie zajmie nam to tyle lat, że i Wiking już będzie rozumny :)

Póki co jednak ciułać będziemy musieli i tak na coś innego, bo na życie. Zobaczy się, jak to się wszystko ułoży, ale myśl o tym, że za moment będziemy musieli żyć jedynie z pensji Franka i z naszych oszczędności jest mocno stresująca. Trzeba będzie przedsięwziąć jakieś poważne kroki, ale musimy sobie wszystko najpierw poukładać i przemyśleć, zanim będę na ten temat tu pisać. Bo na razie to wiem, że nic nie wiem - i od razu na wszelki wypadek piszę, że nic się za tym nie kryje :) Naprawdę nie mamy żadnych skonkretyzowanych planów, więc nie ma żadnej tajemnicy. W każdym razie... w tych kwietniowych notkach sprzed czterech lat pisałam również o tym, że znalazłam pracę i opisywałam pierwsze dni w niej. Taka byłam podekscytowana i zadowolona! Przypomniały mi się również tamte uczucia i przez chwilę niemal wydawało mi się, że tamte wpisy dotyczą teraźniejszości i że mogę się cieszyć ze znalezionej pracy :) Prawie zapomniałam, że teraz jestem bezrobotna. Jak wiadomo prawie robi wielką różnicę, ale jakimś cudem tamte wpisy pozwoliły mi na to, żebym uwierzyła, że będzie dobrze. Pewnie ta wiara jeszcze mnie ze sto razy opuści w najbliższych dniach, ale na razie cały czas trzymam się tego postanowienia, o którym Wam ostatnio wspomniałam - cieszę się chwilą i doceniam ją! Czasami lekko nie jest, ale staram się na całego!