*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 26 listopada 2015

Teraźniejszość.

 I przyszło nam wrócić do szarej - dzisiaj zdecydowanie bardzo szarej, jak widać za oknem :) - codzienności. Wiadomo, że wszystko, co dobre szybko się kończy i końca dobiegł również nasz wspólny czas we trójkę, czyli Franka urlop. Trudno się teraz przestawić po sześciu tygodniach innego funkcjonowania (bo wcześniej przecież byłam w Miasteczku) i wrócić na dawne tory. Nawet jeśli to tylko na trzy tygodnie. Wikingowi chyba też jest trochę trudno. Wydaje mi się, że jemu, tak samo jak mnie brakuje tych wspólnych poranków. Obudził się dzisiaj z płaczem i nie było mowy o powylegiwaniu się w łóżku, bo marudził. Zorientował się chyba, że nie ma taty i jest inaczej. Mnie też jest bardzo żal tych naszych wspólnych poranków - zwykle Wikuś leżący między nami budził się i zaczynał gadać po swojemu, czym rozbudzał nas. Dawałam mu jakąś zabawkę albo książeczkę i sobie tak siedział między nami śmiejąc się i "rozmawiając". Od czasu do czasu się po nas przeszedł, czasami pogłaskał po twarzy, innym razem poklepał po plecach :) Chciało się tak leżeć i leżeć :) Kiedy już dochodziliśmy do siebie, bawiliśmy się razem z nim i przytulaliśmy. Później ja wstawałam, szłam do łazienki, spokojnie się ubierałam i doprowadzałam do porządku. Potem brałam Wikinga a Franek jeszcze dosypiał do ósmej lub dziewiątej. A czasami wstawał razem z nami. Tak, czy inaczej, rano krzątaliśmy się, sprzątaliśmy, przygotowywaliśmy do pozostałej części dnia. Zwykle na każdy dzień mieliśmy różne plany związane z wyjściem albo porządkami domowymi, Wikuś krzątał się razem z nami - a dokładnie, między naszymi nogami, bardzo zadowolony z tego, że coś się dzieje :)Mieliśmy swoje cudowne, codzienne, rodzinne rytuały, które niestety musiały się skończyć.

Mimo, że Wikuś aż tak tego nie okazuje (poza tym marudzeniem tuż po przebudzeniu, choć oczywiście mogła być też inna tego przyczyna), ale wydaje mi się, że jemu też brakuje tych dynamicznych poranków. Kiedy jestem z nim sama, nie jest aż tak ciekawie ;) Zwykle siedzimy w pokoju i się bawimy - trochę razem, ale przeważnie po jedzeniu, Wiking przez jakiś czas zajmuje się sobą, więc i ja mam chwilę dla siebie. Poświęcam ją raczej na jakieś własne przyjemności niż na domowe sprawy, bo jakoś tak nie mam motywacji, kiedy jesteśmy tylko we dwójkę :) Dużo lepiej mi się "pracuje" kiedy rodzinka jest w komplecie. Dziś nastąpiło to dość szybko, bo Franek miał krótki dzień i już o 10 był w domu.
No nic, teraz musimy wypracować sobie na nowo pewne zwyczaje :) Ale żal jest, że tak błogo nie może być zawsze. Cóż, nie może - takie już jest to nasze życie :)

A wczoraj wpadła do nas moja mama :) Jest akurat na trzydniowym szkoleniu w Warszawie, więc nas odwiedziła popołudniu. Pierwszy raz widzieliśmy Wikinga w takim wydaniu - okazuje się, że już potrafi
się popisywać :) Może dzisiaj też się uda spotkać, ale wszystko zależy od tego, jak długo będą trwały zajęcia mojej mamy, ale jeśli się nie uda, to nic straconego, bo i tak rodzice przyjadą w przyszły weekend. Wczoraj też napisała do mnie Dorota z pytaniem, jak wyglądamy w grudniu z czasem wolnym, bo u niej jest z tym kiepsko, ale w styczniu będzie jeszcze gorzej, więc koniecznie musi sobie jakoś wygospodarować chociaż chwilę, żeby do nas przyjechać :) W tę sobotę też będziemy mieli gości. Czas do świąt minie więc pewnie dość przyjemnie, to tylko kwestia tych pierwszych chwil, kiedy trzeba się trochę przestawić na inne funkcjonowanie.

Nie jest tegoroczny listopad dla nas - dla mnie, złym miesiącem. Nawet fakt, że robi się coraz zimniej i coraz bardziej ponuro wcale mnie nie dołuje. Co ciekawe, bardzo dobrze wspominam też zeszłoroczny listopad, prawdę mówiąc wspominam tamten czas z ogromną nostalgią :) Pamiętam jak spędzałam całe dnie siedząc w swoim ulubionym kąciku na kanapie i wypełniając swój grafik :) W tle - tak jak dzisiaj zresztą - płynęła muzyka z RMF Classic a ja czytałam po angielsku i hiszpańsku i wkuwałam słówka :) Oj, wiele bym dała, żeby przeżyć to jeszcze raz - kto by pomyślał, że taka deklaracja padnie z mojej strony prawda? Przecież taka byłam przerażona wizją bezrobocia i tego, że ostatnie miesiące ciąży spędzę bezczynnie w domu! Ktoś widocznie wiedział lepiej co jest dla mnie odpowiednie :) I że słowo "bezczynnie" w moim przypadku nabiera innego wymiaru :D
Dlatego też, mimo chwilowych spadków nastroju, mimo jakichś smuteczków i niepokojów o przyszłość, staram się skupiać również na chwili obecnej. Staram się czerpać z niej i cieszyć się nią, bo wiem, że nadejdzie również czas, kiedy i tego będzie mi brakowało. Pomimo tego, że teraz nie jest idealnie, bo brakuje mi spokoju ducha, wiem, że w gruncie rzeczy to jest dobry czas i chcę o tym pamiętać :)