*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 5 listopada 2015

Higiena, czyli wikingowa rutyna dla zainteresowanych część IV.

Dawno już nie było notki z tej serii. A więc dziś znowu post dla zainteresowanych. Bo jakże by to mogło być, żeby pisać o dziecku i nigdy nie wspomnieć o kupkach? :D Osobom szczególnie wrażliwym, ale jednak mającym ochotę poczytać to i owo na temat zabiegów higienicznych Wikusia, polecam przejść od razu do części drugiej - kąpielowej ;)
O moich pierwszych wspólnych godzinach z Wikingach dotychczas parę razy napomykałam i pewnie kiedyś o tym napiszę, bo to dość zabawne (z perspektywy czasu :)) było. Na przykład nie wpadłam na to, żeby sprawdzić dziecku pieluchę :P Nie zrozumcie mnie źle, ja oczywiście wiedziałam, że noworodek = zmienianie pieluch, ale jakoś po prostu nie przyszło mi do głowy, że jak założyłam mu rano, to za chwilę trzeba będzie zakładać następną :P Ale to zaćmienie umysłu trwało tylko przez moment. Wkrótce już o tym pamiętałam, ale nigdy nie zapomnę tego trudnego do opisania zdziwienia, które mi towarzyszyło - jak to? Kupa? Przecież przed chwilą jej nie było :D Kolejne zdziwienie było w momencie, kiedy nachylałam się nad maleńkim Wikusiem, żeby zmienić mu pieluchę, a on mi prawie na twarz nasikał :P Potem się już nauczyłam, że trzeba zawsze zabezpieczyć to i owo pieluchą tetrową, bo przy zmianie temperatury Wiking tak reaguje, że nam robi fontannę (po miesiącu mu przeszło ;P) Ostatnie zdziwienie było z gatunku tych pozytywnych - zaskoczyło mnie, że tak sprawnie mi szło. Wiedziałam co robić i wcale nie bałam się operować takim małym ciałkiem...

Na usprawiedliwienie tego, że nie myślałam o tym podstawowym zabiegu higienicznym u noworodka mam to, że Wiking po prostu nie płakał z powodu pełnej pieluchy! Niestety :P Bo jak płakał, to zawsze miałam nadzieję, że pomoże właśnie czysta pielucha, a tu zonk! I tak mu pozostało do dziś, serio, mógłby chodzić pół dnia z kupą w majtkach (oczywiście do tego nie doszło :D) i byłoby mu wszystko jedno :)
Niemniej jednak dość szybko ustabilizował się jakiś dobowy rytm zmiany pieluch. W ciągu dnia tych pieluch było około 6-7, w nocy 1. To znaczy jedna zmiana pieluchy założonej wieczorem. Ale jeśli o to chodzi, to dość szybko z tego zrezygnowaliśmy - mniej więcej po miesiącu zorientowaliśmy się, że zmiana pieluchy w nocy wpływa na Wikinga bardzo źle - wkurzał się, wrzeszczał i rozbudzał. Od dawna już więc zakładamy pieluchę wieczorem i zmieniamy rano. W ciągu dnia też już teraz dużo rzadziej zmieniamy pieluchy - zwykle 3-4 razy. Wiem, że pewnie wiele mam się zdziwi, że tak mało (obserwuję dziewczyny na spotkaniach i widzę, że dużo częściej zmieniają pieluchy dzieciakom), ale naprawdę u nas nie ma takiej potrzeby. Wiking się wcale zmiany nie domaga, a ta zmiana jest dla niego czymś dużo gorszym niż chodzenie w mokrej :) Jasne, że pilnujemy, żeby nie chodził w całkiem przemoczonej pieluszce, ale po prostu nie mamy zwyczaju, że przewijamy np. po każdej drzemce albo jedzeniu. Raczej jest to według potrzeb (częściej naszych, bo mam wrażenie, ze nasze dziecko mogłoby chodzić w jednej pieluszce nawet całą dobę :/). Sprzyja nam to, że Wikuś nie ma jakiejś bardzo wrażliwej skóry, właściwie nigdy nie miał odparzeń, a jeśli pojawiały się sporadycznie jakieś zaczerwienienia, to zwykle jedna aplikacja Sudokremu albo Linomagu wystarczała.

Zmienianie pieluchy zdecydowanie nie jest czynnością pożądaną przez nasze dziecię :) Zwłaszcza odkąd Wiking nauczył się przewracać na brzuch (czyli już mniej więcej od maja). Leżenie na plecach to dla niego udręka, więc od razu się przekręca, utrudniając nam sprawę. Zwłaszcza w przypadku tej mniej przyjemnej zawartości pieluchy :) W takich wypadkach zwykle staramy się przewijać (w miarę możliwości oczywiście) Wikinga we dwójkę. Staram się też zakładać pieluchę kiedy Wiking jest w pozycji na czworakach, kiedy stoi, albo kiedy Franek go trzyma i przewijam w powietrzu :) Taki to mamy ambaras ;) Trzeba będzie szybko Wikinga nauczyć do czego służy nocnik :P
Rzadko bawimy się w jakieś waciki czy też mokre chusteczki. Od samego początku bez ceregieli zabieraliśmy Wikinga pod kran i od samego początku bardzo mu się to podobało. Jest to dla nas wygodniejsze i chyba jednak bardziej higieniczne, a Wikuś przynajmniej nie fika :)

Nie chcę tu robić żadnej reklamy i zapewniam, że nikt tego posta  nie sponsoruje :D Ale powiem Wam, ze próbowaliśmy różnych pieluch, tych tańszych z Tesco lub Dadę z Biedronki również. Ale jednak stwierdziliśmy, że najlepsze są Pampersy. Po prostu są najbardziej elastyczne i kiedy zakładamy "trójkę" pampersową to wszystko jest w porządku i jest jeszcze duży zapas, natomiast "trójka" innej marki już nie jet taka pewna i zdarza się, że gdzieś coś przecieknie, mimo, że rozmiar niby taki sam. Generalnie uważamy też, że Pampersy są bardziej chłonne, a jak już wiecie, w naszym wypadku to akurat ważna sprawa. Droższe to fakt, zwykle polujemy na promocje. Ale ponieważ przewijamy Wikinga jednak rzadko, to chyba cenowo wychodzi na to samo.

Tyle o pieluchach. Teraz kąpiel :) Przez pierwsze dni Wikingowi się nie podobało - myślę, że w szpitalu kąpali go w zbyt chłodnej wodzie :) Ale w domu szybko się przekonał do tego wieczornego rytuału i choćby płakał wcześniej przez całą godzinę, włożony do wanienki od razu się uspokajał. Potem nagle mu się odmieniło - chociaż dość szybko doszliśmy do wniosku, że jest po prostu głodny, bo założenie mieliśmy takie, że jedzenie dostaje po kąpieli. Przez jakiś czas musieliśmy więc odwrócić kolejność i znowu kąpiel była spokojna. Problemy pojawiały się od czasu do czasu - szczególnie kiedy przez jakiś czas kąpaliśmy Wikusia w dużej wannie w Miasteczku a potem musiał się przerzucić na swoją małą wanienkę w Podwarszawie. Nie podobało mu się to, oj nie. Kupiliśmy więc większą i było w porządku. Ale za to zaczął stanowczo protestować przeciwko leżeniu na plecach. On nigdy tego nie lubił, ale odkąd sam się nauczył przekręcać na brzuszek, to usiłował zrobić to również w wannie. Przez pewien czas mieliśmy więc etap siłowania się w kąpieli... A właściwie Franek miał. Bo na początku zawsze kąpaliśmy Wikinga razem - to znaczy ja go trzymałam, a Franek mył. Trwało to mniej więcej cztery miesiące. A potem Franek całkowicie wziął na siebie kąpanie Wikinga, ja w tym czasie przygotowuję ubranko, pieluchę, jedzenie... Franuś naprawdę świetnie sobie radzi z tą kąpielą. Ale wracając do zachowania Wikinga - przełom nastąpił, kiedy nauczył się siadać. Wtedy już wystarczyło tylko go asekurować, ale tak naprawdę fajnie zaczęło się robić, gdy Wikuś zaczął wstawać. Robi to również w wannie i od tamtej pory kąpiel stała się chyba jego ulubioną rozrywką w ciągu dnia :) Kąpiemy go więc codziennie, bo po prostu nie mamy serca odmówić mu tej przyjemności :) Wiking jest naprawdę zachwycony! A nam miło jest popatrzeć, jak Dzieciak staje przy krawędziach wanienki, ogląda obrazki na niej namalowane albo siedzi i chlapie wodą :) Kilka razy stracił równowagę albo się poślizgnął i zanurkował nawet, ale okazało się, że nie robi to na nim najmniejszego wrażenia! Wynurza się, chwilę prycha, odkasłuje i nawet nie stęknie. Kiedyś jeszcze się zdarzało (szczególnie kiedy ja go trzymałam na brzuszku i - wstyd się przyznać - zagapiłam się i zanurzyłam mu buzię w wodzie:)), że po zakrztuszeniu się wodą płakał ze złością, ale teraz nic takiego się nie dzieje. Dzięki temu możemy Wikingowi myć uszy i włoski, a także polewać głowę prysznicem, woda spływa mu po twarzy strumieniami, a on się tylko z tego cieszy. Mam nadzieję, że tak już mu zostanie :)
Teraz jesteśmy w Miasteczku i znowu kąpiel odbywa się w dużej wannie. To dopiero zabawa dla Wikinga! Ależ on szaleje w tej wodzie. Naprawdę bardzo się cieszy, śmieje się cały czas, chlapie, kładzie się na brzuszku, potem wstaje... Zresztą już wie, kiedy jest szykowany do kąpania i dosłownie przebiera nogami, żeby się znaleźć w wannie. Raz na przykład zaczęłam go rozbierać w łazience podczas gdy wanna napełniała się wodą, ale o czymś sobie przypomniałam i na chwilę wyszłam z Wikingiem na rękach. Ależ się rozwrzeszczał! No bo jak to, tu woda leci, a ja go zabieram??!! Czasami kiedy go rozbieram, to on już staje przy wannie i sam próbuje do niej wejść. W porze wieczornej sam dźwięk zapalania światła w łazience wywołuje u Wikinga podekscytowanie. Ale znowu się obawiam, jak to będzie w Podwarszawie. Mamy tam tylko brodzik, w dodatku dość płytki, więc nie ma innego wyjścia, jak kąpiel w plastikowej wanience. Trochę się boję, że teraz będzie dla Wikinga za mała i się wkurzy...
Kąpiel jest więc bardzo przyjemna zarówno dla Wikinga, jak dla nas. Niestety potem zaczyna się część mniej przyjemna, mianowicie suszenie i ubieranie. Sam fakt wyciągnięcia Wikinga z wanny wywołuje u niego głośny protest, a potem jeszcze w dodatku traktujemy go ręcznikiem! Co gorsza, następnie zakładamy mu pieluchę i - o zgrozo - piżamkę!! Niestety, każdego wieczoru jest to samo, czyli jeden wielki wrzask :) Ale właściwie nie robi to na nas wrażenia, bo wiemy, że chodzi tylko o to wycieranie i ubieranie, którego Wiking szczerze nie znosi. Próbowaliśmy wszystkiego - zabawiania, śpiewania, odwracania uwagi, ale nic nie pomaga. Na palcach jednej ręki moglibyśmy policzyć dni od urodzenia Wikinga, kiedy się nie darł po kąpieli :)
No nie znosi się ubierać, koniec kropka. Podobno tak mają prawdziwi faceci, haha :D W każdym razie w ciągu dnia jest to samo, aczkolwiek trochę łatwiej jest odwrócić jego uwagę i zdarza się, że uda mi się go ubrać bez większych ceregieli. Ale zazwyczaj rozkładam to w czasie. To znaczy na przykład zakładam po kolei body, za jakiś czas rajtuzy, potem bluzeczkę itd. Robię to kiedy Wiking się bawi albo próbuję jakoś zainteresować go rymowankami lub śpiewankami. Niemniej jednak dużo łatwiej było nam pod tym względem latem, kiedy wystarczyła jedna sztuka odzieży na raz ;) W dodatku bez rękawków. Cóż, kiedyś na pewno mu przejdzie... ;)

Jeśli chodzi o inne zabiegi higieniczne, to tak naprawdę nie ma ich za wiele. Albo po prostu nie ma o czym pisać ;) Paznokcie obcinam mu zawsze we śnie, inaczej nie da rady, bo zbyt ruchliwy jest. Rzadko smaruję go jakimiś oliwkami lub kremami, bo raczej nie ma skóry, która wymagałaby jakiegoś specjalnego traktowania. Jednak jeśli już się zdarzy, to zależy od dnia, a raczej od momentu :) Kiedy jest śpiący, głodny, znudzony, marudny, to tylko pogorszę sytuację traktując go jakąś mazią. Ale jak jest w dobrym nastroju to zazwyczaj daje się posmarować. Czasami uciekam się do sposobu i smaruję go w rytm jakiegoś wierszyka, który zna. Od niedawna też przyzwyczajam Wikinga do tego, że trzeba też dbać o ząbki. Na razie ma tylko pół dolnej jedynki, ale od czasu do czasu masuję mu dziąsła specjalną nakładką. Póki co nie wzbudza to szczególnego entuzjazmu u Wikusia, raczej woli gryźć tę nakładkę, ale dobre i to. Pewnie przyjdzie czas i na szczoteczkę.

Podsumowując - póki co, cieszymy się radością Wikinga w czasie kąpieli i zaciskamy zęby na jego głośne i zdecydowane protesty odnośnie ubierania. Chciałabym mieć do wszystkiego takie luźne podejście, jak do tych awantur przy przewijaniu :) Staram się zająć czymś Wikinga przy tych zabiegach i kiedy mi się to udaje, jestem bardzo zadowolona, ale gdy się nie da i mały płacze, to nie stresuję się tym, tylko robię swoje, wiedząc, że za chwilę mu przejdzie. W końcu kiedyś na pewno przestanie się wściekać przy każdej próbie założenia kurteczki :P