*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 16 sierpnia 2015

Spacery, czyli wikingowa rutyna dla zainteresowanych część III.

Dzisiaj sobie daruję konspekt, bo notka wyszła nieco krótsza niż w przypadku karmienia i spania ;)

Mimo, że Wiking przyszedł na świat w zimie, dzięki temu, że była dość łagodna, szybko zaczęliśmy wychodzić na spacery. I od tamtego czasu wychodzimy właściwie codziennie, bez względu na pogodę. A jeśli z jakiegoś powodu się nie udało wyjść, to wystawiałam wózek na balkon, a że ten jest duży, to czasami chodziłam z nim tam i z powrotem :)
Początkowo, kiedy Wikuś był malutki, spacery były dla mnie prawdziwym wybawieniem! Co prawda wydzierał się podczas ubierania, ale płacz cichł jak ręką odjął w momencie, kiedy włożyłam dziecko do wózka. Po chwili mały zasypiał. Spał podczas całego spaceru trwającego zwykle od 30 minut do godziny, a po powrocie do domu zwykle nie budził się jeszcze przez dwie godziny. Czasem bywało, że uspokajał się trochę później - na klatce schodowej, w windzie, w momencie wyjścia na dwór. Straszne było, kiedy uciszał się dopiero "za zakrętem" :) Ale na szczęście te wrzaski nie były normą. Potem mu przeszło i tylko sporadycznie zdarzało się, że wychodziliśmy z syreną - zazwyczaj miał po prostu taką fazę przez parę dni. Albo gdy był bardzo śpiący.
Na początku Wiking na spacerach nie budził się wcale. Po pierwszym miesiącu zdarzyło się od czasu do czasu, że chwilę zapłakał, ale potem zasypiał z powrotem. Kiedy mniej więcej po trzech miesiącach okazało się, że Wiking już niekoniecznie na spacerze zawsze tylko śpi, trudno było mi się z tym pogodzić :) Ale "najgorsze" miało dopiero nadejść, bo mniej więcej od czwartego miesiąca życia skończyło się spanie po spacerze :) Ledwo przekraczaliśmy próg mieszkania - już była pobudka!
Mniej więcej wtedy właśnie spacery już przestały być dla mnie zbawieniem i gwarancją świętego spokoju :) Ale na szczęście, jeśli wyszłam w odpowiednim odstępie czasu od poprzedniej drzemki, Wiking znowu zasypiał na czas kiedy byliśmy na zewnątrz. Pogoda była ładna, więc korzystałam z tego i najczęściej kiedy tylko Wikuś zasnął przysiadałam sobie na ławce i wyciągałam książkę. Owszem, zdarzało się czasami, że nagle zaczynał się wydzierać i trzeba było go na trochę z wózka wyciągnąć, ale to były sporadyczne sytuacje. Jakoś sobie radziłam. Zaadaptowałam się do nowego. Po raz kolejny. I znowu nie na długo.

Krótko po tym, kiedy Wiking skończył pięć miesięcy, spacery stały się dla mnie prawdziwym koszmarem! Nie dość, że dziecko wcale nie chciało spać, to w ogóle w tym wózku nie chciało być! Wiking był silny, więc co rusz przewracał się na brzuszek, wstawał do czworaków i wrzeszczał - bo choć nie chciało mu się spać, to jednak był śpiący. Czasami taki spacer kosztował mnie naprawdę dużo stresu. Lepiej było, kiedy nie wrzeszczał - wtedy po prostu pozwalałam mu podróżować w tej pozycji na czworakach - odsłaniałam mu budkę, żeby wszystko widział. Generalnie wzbudzaliśmy zainteresowanie i uśmiechy na twarzach mijających nas osób, bo widok Wikinga w tej pozycji w wózku był dość pocieszny :)
Jednak mniej więcej przez jakieś dwa tygodnie spacery to była dla mnie gehenna. Wikingowi co prawda taka pozycja odpowiadała zdecydowanie bardziej niż na plecach, ale widać było wyraźnie, że wózek mu się nie podoba i już. Wystarczyło go z niego wyciągnąć i płacz cichł jak ręką odjął.

Ogromne nadzieje pokładałam w spacerówce, która była w Miasteczku. Kiedy w lipcu przyjechał mój wujek, przywiózł ją i... było lepiej, chociaż też nie rewelacyjnie. Wiking był przypięty, więc nie mógł za bardzo fikać - siedział więc spokojniej przez dłuższy czas. Mogłam to przetestować, bo akurat dużo z wujkiem zwiedzaliśmy. Zdarzały się wrzaski, ale myślę, że bardziej ze względu na to, że już mu się trochę nudziło. Generalnie cieszyłam się, że trochę się zainteresował tym, że więcej widzi, ale bywało sporo momentów, kiedy i tak trzeba było go z wózka wyciągnąć. Był ze mną zawsze wujek albo tata, więc miał kto nosić przynajmniej...
Ale od ponad dwóch tygodni Wiking zaskakuje tym, że nie narzeka na wózek. Siedzenie ma już całkowicie podniesione pod kątem prostym i chyba wreszcie zorientował się, jakie to niesie ze sobą korzyści. Bardzo uważnie wszystko obserwuje i siedzi cicho. Kiedy w Miasteczku wyszłam z koleżanką i jej dzieckiem, pytała się, czy on zawsze taki grzeczny jest na spacerach :) Inni znajomi, spotkani przypadkowo również dziwili się, że jest taki spokojny :) Nie pozostaje mi nic innego jak odpukać i liczyć na to, że tak już pozostanie! Chociaż zapewne pojawi się jakiś nowy problem, nauczyłam się już tej prawidłowości.
Teraz nie zależy mi już na tym, żeby Wiking spał, jedynie, żeby spokojnie siedział.

Przy okazji zamiany gondoli na spacerówkę, chwilowo pojawił się problem drzemek w ciągu dnia. Być może pamiętacie, jak przy okazji notki o spaniu, pisałam, że w ciągu dnia układam Wikinga do wózka. Zastanawiałam się jak ten problem rozwiązać - bo przecież nie będę co chwilę wymieniać gondoli na spacerówkę i z powrotem. Cóż, problem rozwiązał się sam, a konkretnie rozwiązał go Wiking, który bez większych ceregieli po prostu nauczył się zasypiać w łóżeczku niezależnie od pory dnia :)  Bez bujania, bez jeżdżenia przez próg. Kiedy jesteśmy gdzieś "w terenie" i do dyspozycji mamy tylko spacerówkę, gdy widzę, że Wikuś robi się śpiący po prostu ją obniżam i zdarza się, że po jakimś czasie on spokojnie zamyka oczy. Ale czasami kiedy jest już mocno zmęczony i nie jesteśmy w trakcie spaceru tylko np. siedzimy na ogródku to nie ma szans, żeby zasnął na plecach. On po prostu tego bardzo nie lubi. W takiej sytuacji odpuszczamy zapinanie go i pozwalamy mu zasnąć na brzuszku lub na klęcząco z pupą do góry. Zazwyczaj gdy się tak ułoży to zasypia w ciągu pięciu sekund.

Oprócz wózka mam oczywiście jeszcze chustę. Początkowo potrzebna była mi tylko w domu, a Wikingowi służyła głównie do spania. Później w domu praktycznie przestałam go wiązać, ale za to kiedy gdzieś wychodzimy to zdarza mi się mieć Wikinga w chuście zamiast w wózku. Zwykle robię tak, kiedy idę załatwić coś konkretnego, kiedy jadę do Warszawy w konkretnym celu (czasami zabieram ze sobą asekuracyjnie wózek, ale nie zawsze) albo kiedy np. po południu idziemy z Frankiem na małe zakupy lub jakieś lody. Jednak nie stosuję chusty kiedy wychodzę po prostu na spacer. Chociaż czasami zabieram ją ze sobą na wszelki wypadek, to pomimo tych trudnych dni spacerowych, jeszcze się nam nie zdarzył.
Wiking na początku nie lubił momentu wiązania w chuście, ale kiedy już był zawiązany, szybko zasypiał. Później się to zmieniło - od kiedy zaczął się interesować światem, w ogóle nie płacze w momencie zawiązywania w chustę. I w ogóle widać, że mu się zaczęło podobać. Obserwuje wszystko dookoła i jest zadowolony. Nawet dość często pozwala mi usiąść np. w autobusie :) Z kolei gdy zaczyna się robić śpiący to się trochę wierci i czasami płacze. Muszę go wtedy trochę poprzytulać i włożyć mu coś pod głowę tak, żeby miał ją całkiem przytuloną do mnie, wtedy zasypia. Choć czasami zdarza się (co lubię najbardziej), że zaabsorbowany tym, co się dzieje wokół niego, nie zauważa, że robi się śpiący i po prostu zamyka oczy :)

Na spacery najlepiej chodziłoby się do jakiegoś parku, ale niestety Podwarszawie Bliższe w którym mieszkam takowym nie dysponuje. Podwarszawie Dalsze ma za to ich aż ze trzy i to całkiem ładne, ale trzeba by tam jechać samochodem. Trochę bez sensu. Szlifuję więc podwarszawskie chodniki. Chodzę między domkami jednorodzinnymi to z jednej, to z drugiej strony, czasami przechodzę na teren osiedli, innym razem kręcę się po skwerkach. Mogłoby być lepiej, ale się przyzwyczaiłam. Czasami, kiedy Franek jest w domu, wybieramy się komunikacją miejską do któregoś z warszawskich parków. W każdym razie radzimy sobie. Może ze dwa razy się zdarzyło, że Franek wziął Wikinga na spacer dając mi w ten sposób "wychodne" tyle, że w drugą stronę, czyli miałam domowy czas wolny. Zazwyczaj jednak spacer to czas wolny Franka, a konkretnie czas na jego spanie. Zwykle czekam aż wróci z pracy i wtedy wychodzę, bo wiem, że będzie chciał odespać bardzo wczesne wstawanie. Najbardziej lubię, kiedy wychodzimy we trójkę, ale to się nie zdarza często. Tylko kiedy Franek ma wolne a i to nie zawsze, bo czasami się nie składa.
Jednak samotne spacery też nie są takie złe. Oczywiście pomijając czasy fochów Wikinga :) Ale kiedy siedzi tak, jak teraz i wszystko po prostu obserwuje, to jest też trochę czas wolny dla mnie lubię sobie wtedy porozmyślać o różnych sprawach.

Jak ze wszystkim, tak i ze spacerami, przeszliśmy przez kilka różnych faz. I pewnie jeszcze kilka przed nami :) Raz jest lepiej, raz gorzej. Bardzo nie lubię, kiedy Wiking zmienia to, co się już utarło, bo pomimo tego, że ciągle powtarzam sobie, że przy dziecku do niczego nie można się przyzwyczajać, to jednak mimowolnie się przyzwyczajam i potem bardzo doskwiera mi każda zmiana. Muszę się na nowo przystosowywać. Ale taka jest kolej rzeczy i staram się sobie z tym radzić. I tak robię postępy, bo na przykład ostatnio, kiedy było tak źle na spacerach, cały czas powtarzałam sobie, że to na pewno minie i że muszę przetrzymać. Przetrzymałam i poprawiło się. Oczywiście mam obawy, że to jeszcze nie koniec i Wikuś znowu z czymś wyskoczy :P Ale póki co mam nadzieję, że będzie dobrze :)