Zastanawiałam się dzisiaj nad tym, co robiłam lub też jak
wyglądał 15 sierpnia (albo jego
„okolice”) rok temu. A potem dwa i trzy lata temu… I okazało
się, że pamiętam niemal dokładnie środek każdego sierpnia na przestrzeni minionych dziesięciu lat! Nie wiem dlaczego, bo mimo tego, że jest to święto,
nie jest ono jakieś bardzo znamienne. Jest to trochę zasługa bloga, bo zauważyłam, że jak coś zapiszę, to potem o tym pamiętam, nawet jeśli nie czytam.
15 sierpnia 2014 – przyjechali do nas w odwiedziny
Wojtek i Aneta z dziećmi, czyli kuzyn Franka z rodziną; ja w piątym miesiącu
ledwo zauważalnej ciąży, jeszcze nieświadoma tego, że za cztery dni otrzyma
przykrą wiadomość w pracy; bardzo miło spędziliśmy tamten długi weekend; na tę
okoliczność zadzwoniłam dzisiaj do Anety i pogadałyśmy sobie przez godzinę
15 sierpnia 2013 – ostatni dzień pracy Franka w
Zielonej Firmie w Poznaniu, dlatego też nie mógł do mnie przyjechać, bo już dwa
dni później miał przyjechać do Podwarszawia na stałe; ja sama jeszcze w
mieszkaniu w Podwarszawie Dalszym, trochę smutna – ale w taki nostalgiczny
sposób – zastanawiam się, jak dalej potoczą się nasze losy, co z Franka pracą i
myślę o tym, że szkoda Zielonej Firmy…; nagle nachodzi mnie ochota na kanapkę z
Subwaya, wsiadam więc na rower, jadę na pierwszą warszawską stację SKMki,
wsiadam w pociąg i szukam otwartego lokalu; w międzyczasie wymieniam się smsami
z Dortą, która na głowi e ma jakiegoś uciążliwego absztyfikanta
15 sierpnia 2012 – Franek pracuje, więc nigdzie się
nie wybieramy, gotuję za to "niedzielny obiad" (jakieś kluski, czy kopytka, aż
tak dobrze nie pamiętam), rozmawiamy o ślubnych sprawach, ustalamy kilka
kwestii na miesiąc przed wybiciem godziny zero
15 sierpnia 2011 – gościmy u siebie naszych rodziców,
trzy tygodnie po zaręczynach ustalamy pierwsze najważniejsze kwestie związane z
naszym ślubem i weselem
15 sierpnia 2010 – razem z moim wujkiem, który
przyjechał do nas w odwiedziny, zwiedzamy Wielkopolskę
15 sierpnia 2009 – jedziemy (znowu z moim wujkiem)
do wrocławskiego zoo
15 sierpnia 2008 – chwilowo osobno, ja w Miasteczku,
spędzam miło czas z rodziną, Franek dojeżdża później i wyruszamy w Tatry
15 sierpnia 2007 – tu mam zagwozdkę… tylko tego czasu nie
jestem pewna, ale wiem, że miałam wtedy
urlop, byłam w Zakopanem z moim wujkiem i siostrą oraz że byliśmy na weselu,
nie pamiętam tylko dokładnych terminów )
15 sierpnia 2006 – jakkolwiek dwuznacznie by to nie
zabrzmiało, spędzamy z Frankiem niemal pół dnia w łóżku i oglądamy bajkę Toy
Story, znamy się dopiero niecały miesiąc, ale wydaje nam się, że jest to o
wiele dłużej, to były upalne wakacje (może tak samo upalne, jak w tym roku?),
które wspominam jako czas na wiecznym kacu :), popołudniami pracowałam,
wieczorami i nocami balangowałam, rano próbowałam odsypiać i pozbyć się kaca,
tamten dzień też był spędzony w takim klimacie, tyle, ze po południu zamiast do
pracy, pojechaliśmy z Frankiem na poznańską Ławicę, nie pamiętam w jakim celu
:)
15 sierpnia 2005 – po raz pierwszy od wielu lat
uczestniczę w weselu mojej dalszej kuzynki, w dodatku jest to pierwsze
wesele, na które jestem zaproszona oddzielnie, a nie jako dodatek do moich
rodziców :), nawet z osobą towarzyszącą, ale takowej nie mam, więc jadę sama; to wesele zapoczątkowało cały cykl wesel, bo od tamtego czasu,
aż do dziś, właściwie nie ma roku, w którym nie byłabym PRZYNAJMNIEJ na jednym;
mam ich za sobą dziś czternaście, a łącznie z moim piętnaście, na szesnaste
(mojej koleżanki z byłej pracy – Kasi), które odbędzie się za dwa tygodnie
niestety nie możemy pójść…
Dalej trop mi się urywa. Nie pamiętam. Nic. Kompletnie :) Tak, jakby wcześniej nie było dnia 15 sierpnia :P
Niemal każdy dzień z opisanych wspominam z nostalgią, choć nie zawsze działo się coś ciekawego i wartego uwagi. Ciekawa jestem, jak
będę za jakiś czas wspominać ten dzisiejszy, który jest już wybitnie zwyczajny
– Franek poszedł do pracy na siódmą (co niestety oznacza, że wróci do domu
dopiero przed 17 :(), my z Wikingiem też wstaliśmy, ja zajęłam się swoimi
sprawami Dzieciak swoimi :), potem udał się na krótką drzemkę, a o 9:30
postanowiłam, ze wyjdziemy na spacer. To była dobra decyzja, bo na dworze było
jeszcze bardzo, choć po półgodzinie było już czuć wysoką temperaturę. Wikuś nie
spał, tylko wszystko uważnie obserwował. Ale fajnie chodzi się z nim teraz na
spacery! :) W dodatku po powrocie jest tak stęskniony za swoimi zabawkami, że
przez dłuższy czas bawi się spokojnie na macie i nawet niespecjalnie wspina się
na meble.
Tak, dobrze Wam się wydaje, dzisiaj mam się trochę lepiej.
Już wczoraj popołudniu się trochę poprawiło. Nie pojechaliśmy co prawda
nigdzie, ale wyszliśmy na spacer. Poszliśmy na lody, a potem Franek mnie
przekonał do porcji frytek na późny obiad(doprawdy, przeszłam wczoraj samą
siebie jeśli chodzi o zdrowe odżywianie się…, na kolację był melon).
Zaliczyliśmy też parkową siłownię na świeżym powietrzu i połowę Harrego Pottera
w telewizji. Nawet to nieszczęsne pranie jednak zrobiłam. Dzisiaj więc jest ok,
chociaż i tak mam obawy, czy jeszcze mnie za jakiś czas dołek nie dopadnie, bo ostatnio tak się zdarza.
A co do 15 sierpnia - chciałabym kiedyś zobaczyć na żywo defiladę. Ciekawe, czy mi się to uda...