*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Na prostą...

Mniej więcej od dwóch miesięcy cieszyłam się spokojem i względną beztroską. Ale wygląda na to, że to by było na tyle.
Sierpień właściwie od początku dał nam się we znaki, ciągle coś się działo - nie do końca pozytywnego. Aż w końcu stres znowu zaczął zaglądać nam w oczy. Przypomina mi się zeszłoroczny sierpień - niby się cieszyliśmy, że Franek przyjeżdża na stałe do Podwarszawia, ale tak naprawdę cały czas musieliśmy się mierzyć z nową złą wiadomością. To był początek naprawdę kiepskiego okresu - wrzesień był spokojniejszy, ale później to już był cały czas spadek w dół. Oby tym razem było inaczej, przecież nic dwa razy się nie zdarza...
W każdym razie mniej więcej od tygodnia moja forma psychiczna nie jest najlepsza. Martwię się po prostu, bo wszystko może się zdarzyć, a ja boję się złej wiadomości. Chciałabym, żeby wreszcie skończył się ten niepewny czas - ale żeby skończył się w sposób pozytywny. Wiele wskazuje na to, że najbliższe dwa tygodnie przyniosą jakieś rozstrzygnięcie, a ja nie wiem, czy te "znaki" są pozytywne, czy negatywne. Wiecie jak to jest, kiedy człowiek widzi, że ewidentnie coś się dzieje, ale nie wie co, więc nie wie też, czy interpretować to na plus, czy na minus. A wystarczyłaby jedna dobra wiadomość, żebyśmy mieli co świętować i z czego się cieszyć.
Minione trzy dni przyniosły mi trochę spokoju. To był bardzo udany weekend, podczas którego mieliśmy fajnych gości. Świetnie się bawiłam z kuzynem Franka, jego żoną i dziećmi, ale to temat na osobną notkę. Grunt, że naprawdę udało mi się zapomnieć o zmartwieniach. Ale za to dzisiaj wpadłam w dołek i o dziwo, mam syndrom przedszkolaka - okazuje się, że nie tylko rozstania z moją rodziną i Dorotą tak na mnie działają. 

A tak w ogóle, to właśnie mija rok, odkąd znowu jesteśmy z Frankiem razem :) Czyli odkąd skończyło się nasze weekendowe małżeństwo. Dokładnie rok temu 15 sierpnia, Franek po raz ostatni był w pracy w Zielonej Firmie a następnego dnia popołudniu przyjechał ze swoimi rzeczami do Podwarszawia. Spędziliśmy razem bardzo przyjemny weekend (byliśmy nad jeziorem, więc było duuużo cieplej, niż w tym roku) a jednocześnie trochę się stresowaliśmy poniedziałkiem, który miał być pierwszym dniem w nowej pracy... Jak to się dalej potoczyło to już wiecie. Ale pamiętam, że choć powinnam była wtedy czuć się naprawdę szczęśliwa, to coś moją radość psuło - taki wewnętrzny niepokój, przeczucie, że coś jest nie tak. Bardzo staram się tamtego czasu nie porównywać z tym, więc odganiam teraz te myśli. W końcu pod wieloma względami jednak jest teraz lepiej... Mam nadzieję, że historia nie zatoczyła koła i że to tylko pozory, a tak naprawdę wreszcie wyjdziemy z tej pętli na prostą. Bardzo bym tego chciała.
Jakby nie było jednak tamten czas przyniósł nam jedną bardzo pozytywną zmianę - od tamtej pory jesteśmy ciągle razem. Hmm, właściwie chyba nie rozstaliśmy się na ani jeden dzień. Tak to się chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło, żebyśmy przez okrągły rok byli non stop ze sobą :P - oczywiście czasami się mijamy z godzinami pracy, ale zawsze się widzimy w którejś porze dnia. Prawdę mówiąc nawet już nie pamiętam za bardzo, jak to było, kiedy żyliśmy ja tu, a on tam... To znaczy, pamiętam, że nie było mi z tym tak źle, jak się tego obawiałam i potrafiłam się w tej sytuacji doskonale odnaleźć, ale trudno mi teraz uwierzyć, że to się działo naprawdę :) A teraz mi łyso, bo Franek zaczął popołudniówki - ciekawe, że mniej doskwierała mi samotność, kiedy był w Poznaniu, niż teraz, gdy wiem, że za jakieś trzy godziny będzie już się kładł obok mnie :)