*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 4 kwietnia 2014

Okołoweekendowe refleksje o niechceniu

Dzisiaj jestem trochę rozmemłana. Ładna pogoda, do tego piątek, cieszyć się trzeba. I w zasadzie się cieszę, ale nie wiem, co z tym cieszeniem zrobić :) Bo jakoś mi się nic nie chce. 
Pomysłów na to, co zrobić w ten weekend mam milion sto! Zrobiłam sobie jakiś czas temu nawet listę różnych spraw, które chciałabym ogarnąć. Chodzi o sprawy głównie domowe - jakiś tam porządek w płytach na przykład albo w innych szpargałach. Lista jest bardzo długo i oczywiście wcale nie zakładam, że wszystko zrobię w dwa dni. Ale ja po prostu zawsze się lepiej czuję, jak mam wszystko ładnie zapisane i rozplanowane. I tak muszę przyznać, że te wszystkie przeprowadzki w ostatnim roku miały bardzo pozytywny wpływ na porządek we wszystkich naszych większych i mniejszych drobiazgach. W zasadzie prawie wszystko ma swoje miejsce - albo przynajmniej leży w osobnym pudełku po butach. Ale mam ze trzy takie pudełka, z którymi nie bardzo wiem co zrobić - są one pełne różnych sentymentalnych pamiątek, których nie chcę wyrzucać albo jakichś papierów, które są na tyle ważne, że wyrzucić ich nie mogę, ale też na tyle nieważne, że denerwuje mnie, że muszę je trzymać ;)

No ale odbiegam od tematu - bo lista listą, a mnie się jakoś nic nie chce! Łącznie z tym, że nie chce mi się siedzieć i nic nie robić - to dopiero paradoks nie? :) Dopadł mnie syndrom początku weekendu i od rana siedzę jak na szpilkach, czekając na wyjście z pracy, jakby miało mnie coś szczególnego spotkać. A nie spotka, bo nadchodzący weekend będzie bardzo przewidywalny i raczej nudny (co nie znaczy, że niefajny). Franek pracuje. A w dodatku będzie chodził na popołudniówki (zaczął wczoraj), więc czasem między 14 a 22 mogę sobie dowolnie rozporządzać. Wiecie, że wcale nie narzekam na taką ewentualność i nawet to lubię - choć oczywiście wspólnym wolnym weekendem tym bardziej nie pogardzę.
To będzie nasz pierwszy taki właśnie weekend w Podwarszawie. "Taki" to znaczy bardzo przypominający czasy Poznańskie, kiedy to ja się weekendowałam, a Franek szedł do Zielonej Firmy. Gdy się tu przeprowadziłam, w ciągu czterech miesięcy, tylko jeden weekend spędziłam sama - w inne zawsze gdzieś jechałam, albo ktoś do mnie przyjeżdżał (zazwyczaj Franek). Kiedy i Franek się tu sprowadził, średnio dwa weekendy z miesiącu spędzaliśmy "na wyjeździe", a dwa na miejscu - ale zawsze razem. Dopiero tydzień temu Franek przyjął zlecenie - ale tylko na niedzielę na rano. No i teraz ten pierwszy weekend, kiedy to będę sama, ale nie sama :) Coś sobie wymyślę, to pewne, ale dziwnie mi jest, bo naprawdę daawno już nie było soboty i niedzieli w takiej konfiguracji (ostatni raz chyba z rok temu!)

O czym ta notka właściwie jest, to nawet ja nie wiem :P Ale grunt, że nadszedł piątek, niedługo wyjdę z pracy i będę miała przed sobą jakieś 50 godzin do wykorzystania. Chyba mnie właśnie oświeciło - to dlatego się czuję rozmemłana, ja jestem nie przyzwyczajona do tego, że nie mam niczego w planach, że czas wolny jest po prostu wolny :) Ja tak nie umiem, ba! Ja tak nie lubię! Więc się chyba zaraz zabiorę za jakąś rozpiskę i sobie rozplanuję co będę czytać, co oglądać i co gotować :D Taa, plan to jednak dobry plan :
Miłego weekendu wszystkim!