*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 3 października 2013

Dobrze i źle

Czyli jednym słowem, nic nowego. Ciągle dobre wiadomości przeplatają nam się ze złymi. Tak, ja wiem, że w życiu o to chodzi, tyle, że rzadko zdarza się, żeby te wiadomości miały taką wagę i na które czekamy siedząc jak na szpilkach.
Wspominałam już, że Zielona Firma nie obciążyła Franka karą finansową i to była naprawdę dobra informacja. Druga - też dobra - jest taka, że chyba Franek ma prawie umowę o pracę przedłużoną. Dlaczego chyba i prawie? Bo już trzeci dzień żadnej nowej umowy nie podpisał (a poprzednią miał do poniedziałku), a do pracy chodzi i nikt mu nie kazał przestać. W dodatku dali mu imienną kartę do placówki medycznej, z którą firma ma umowę i wzięli namiary na strój roboczy. Franek od wtorku nie może złapać prezesa, a kiedy w końcu złapał kadrową, ta mu powiedziała, że musi poczekać, bo prezes chyba dopiero w przyszłym tygodniu znajdzie chwilę, a musi z nim porozmawiać, ale że Franek ma się nie martwić. No to chyba dobrze. Ale tak naprawdę nie znamy żadnych warunków i nie wiemy nic na pewno.
W dodatku prawda jest taka, że ta praca nie podbiła serca Franka. Jest bardzo stresująca, odpowiedzialna i dość męcząca. Franek ma praktycznie kierownicze stanowisko, a nigdy nie miał takich aspiracji i wręcz woli wykonywać rozkazy niż je wydawać - ale i tak idzie mu całkiem nieźle. Ale poprzednią pracę naprawdę lubił a tą po prostu szanuje. Pocieszające jest to, że Niezielona Firma w Warszawie cały czas ma ogłoszenia, że potrzebuje ludzi, więc w razie czego mamy jakąś opcję, chociaż Franek nie zna topografii stolicy i to go na razie trochę zniechęca. Ale głównym powodem, dla którego chcemy, żeby on się trzymał obecnej pracy są po prostu wszystkie weekendy i święta wolne. I regularne godziny pracy (chociaż nigdy chyba nie pojmę jak to jest, że Franek bez problemu wstawał o 3 a o 6 trzeba go siłą wyciągać z łóżka). Nie no, te wolne weekendy są po prostu nie do pobicia na chwilę obecną...
A teraz ta zła wiadomość - no więc Franek dzisiaj wstał połamany. Bolą go plecy i ból promieniuje do nogi (ale to nie rwa), w pracy wytrzymał całe pół godziny i pojechał do lekarza. Na drugi koniec miasta, bo dzisiaj ortopeda tylko tam przyjmował. Franek jako rodowity Poznaniak nie zdawał sobie sprawy, że tutaj drugi koniec miasta oznacza minimum dwie godziny podróży a to i tak przy doskonałym połączeniu... A musiał obrócić dwa razy, bo lekarz się pomylił i wpisał zły NIP. Od 7:30 do 14:30 jeździł więc sobie wte i wewte po Warszawie. Dostał antybiotyk i L4 do końca przyszłego tygodnia. I skierowanie na rehabilitację, jeśli mu nie przejdzie po sześciu dniach. No i to zwolnienie trochę nas niepokoi, bo jak to wygląda, że nowy pracownik i już na L4 wylądował? Franek nie ściemnia i gdyby nie to, że musi w tej pracy często się schylać i dźwigać, to nie byłoby problemu. Powiedział nawet, że zobaczy po weekendzie i jak będzie się dobrze czuł, to przyjdzie. Ale wiadomo, że z kręgosłupem to nie ma żartów, więc szarżować nie będzie mógł. Mam nadzieję, że szefostwo będzie jednak wyrozumiałe i nie będzie się doszukiwało przekrętów.
No dobra. Starczy tych złych wiadomości na dzisiaj. Czas najwyższy spać! :)

A wiecie, posprzeczaliśmy się dzisiaj z Frankiem o nasze dziecko. Nie, nic Was nie ominęło :P Nadal nie mamy żadnego. Ale nie przeszkadzało nam to w tym, żeby się pokłócić o to, jak byśmy postąpili w pewnej kwestii. Dodam jeszcze, że dziecko o które się pokłóciliśmy chodziło już do szkoły :D Powiedzmy, że ostatecznie doszliśmy do porozumienia, choć obawiam się, że pogląd mój i mężowski są trochę odmienne. Będziemy musieli popracować nad zgodnością i konsekwencją rodzicielską, ale myślę, że zaczniemy ćwiczyć dopiero jak jakiś bachorek (naprawdę proszę się nie oburzać, to w naszym wydaniu jest forma pieszczotliwa) faktycznie się u nas pojawi, a na razie na to się nie zanosi.