*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 26 września 2013

Nauczyłam się...

Jutro upłynie dokładnie sześć tygodni odkąd Franek na stałe przyjechał do Podwarszawia.
Prawdę powiedziawszy, mam wrażenie, jakby to było wieki temu! :) Prawie już zapomniałam, jak to było przed (ale tylko prawie ;)). A przede wszystkim bardzo szybko całkowicie oswoiłam się z tym, że on już jest ze mną. Wspólna codzienność wydaje mi się taka zwyczajna i zupełnie naturalna. I chyba prawidłowo, bo przypuszczam, że tak właśnie powinno być ;))
Fajne jest to zasypianie i budzenie się razem - tym bardziej, że teraz, kiedy Franek pracuje w regularnych godzinach zawsze kładziemy się razem (chyba, że w weekend on jeszcze chce posiedzieć, a ja wymiękam, lub na odwrót ;)) przed 22 i budzimy się o 6. 
Wspaniale jest wracać do domu i mieć podany obiad! Bo ze względu na to, że Franek kończy przede mną, zazwyczaj to on gotuje - a jeśli nawet ja przed pracą coś zrobię, to i tak on podaje do stołu :)
Fajnie jest razem oglądać "Na Wspólnej" w internecie, komentować, śmiać się razem. Fajne jest nawet to, gdy każde zajmuje się swoimi sprawami, ale jesteśmy obok siebie i od czasu do czasu można sobie pokazać język na przykład :P Albo przybić piątkę ;) Ot, takie mamy odruchy :)
Jeździmy razem na zakupy, razem sprzątamy, wspólnie planujemy weekendy.
To wszystko stanowi naszą piękną małżeńską codzienność, której nie da się niczym zastąpić.

Ale! Chciałam powiedzieć, że jest kilka rzeczy, które wspominam z sentymentem i chwilami nawet jakby mi ich brakuje :) Na przykład miłych smsów i telefonów w ciągu dnia. Teraz Franek nie może dzwonić, dzwoni dopiero jak wraca. A to jednak nie to samo :) Albo tych naszych weekendowych spotkań. Tej radości, kiedy się spotykaliśmy po kilku dniach niewidzenia się. Lubiłam wsiadać w piątkowe popołudnie w Polskiego Busa ze świadomością, że na drugim końcu linii będzie czekał na mnie Franuś :) Poza tym miałam jednak dużo więcej czasu dla siebie :P Na przykład ćwiczyłam codziennie - a teraz już tylko co drugi dzień, bo często wspólne zajęcia są bardziej absorbujące i już mi nie wystarcza czasu :) Czasami po prostu tęsknię za tymi momentami, kiedy byłam sama - w takim sensie, że przynosiły one też pozytywne odczucia.

Oczywiście absolutnie nie oznacza to, że chciałabym do tego wrócić :) Jeśli miałabym decydować, to zdecydowanie wybrałabym wspólne życie! Na dłuższą metę w związku na odległość nie mogłabym funkcjonować, ale chciałam przekazać, że jako rozwiązanie tymczasowe (nawet jeśli chwilowo końca nie widać) , to wcale nie jest takie straszne.

I tu dochodzę do sedna. Napisałam kiedyś notkę "Muszę się nauczyć...". I dziś z dumą - bo jestem z siebie naprawdę dumna, jeśli chodzi o tę kwestię - mogę stwierdzić, że się nauczyłam! Nauczyłam się samotności :) Jako że jestem osobą dość niezależną, bardzo doskwierała mi świadomość, że mogłabym być całkowicie uzależniona od obecności drugiego człowieka. Że nie potrafiłabym dobrze funkcjonować i cieszyć się życiem, gdyby sytuacja zmusiła mnie do spędzania czasu tylko we własnym towarzystwie. Los poddał mnie próbie i okazało się, że przeszłam przez nią  wzorowo, że tak nieskromnie przyznam :D Na początku przerażaniem napawała mnie świadomość, że nie dość, że jako świeżo upieczone małżeństwo będziemy musieli się rozstać, to jeszcze sama będę musiała mierzyć się z nową sytuacją! W nowym mieście, w nowym mieszkaniu, z nowymi obowiązkami w pracy, bez znajomych i rodziny. Ale już od pierwszego dnia okazało się, że nie będzie tak źle! Wiedziałam o tym od pierwszej chwili, gdy zostałam sama, bo po prostu miałam w sobie ogromną pogodę ducha :) Wracanie do pustego domu albo samotny weekend, gdy akurat nie mogliśmy się spotkać, wcale mnie specjalnie nie dołowały, a wręcz wywoływały we mnie również pozytywne uczucia. Doskonale czułam się w swoim własnym towarzystwie. Nigdy się nie nudziłam. Zawsze znalazłam sobie jakieś zajęcie i dni upływały mi szybko. Oczywiście zdarzały się też gorsze chwile, ale tak dokładnie pamiętam tylko trzy :) A obniżenie nastroju jest czymś normalnym, niezależnie od tego, czy jest się samemu, czy z meżem. I tak wiele osób, które mnie dobrze znają, mówiły, że są ze mnie dumne, że tak sobie radzę :)

Przeprowadzka Franka była w zasadzie trochę niespodziewana. Mieliśmy w planach, że dopiero jesienią pomyślimy o tym, czy nie powinien się już przenieść. Ale praca się znalazła, więc wszystko potoczyło się dość szybko i niespodziewanie. I tym sposobem jesteśmy znowu razem i bardzo z tego powodu jesteśmy radzi :) Ale cieszę się, że miałam okazję pomieszkać, pożyć trochę sama i zobaczyć jak to jest. Stwierdzić, że lubię swoje towarzystwo, że potrafię całkiem przyjemnie spędzać czas w samotności a także, że potrafimy dbać o siebie również na odległość, że fajnie jest czasami się za sobą stęsknić i cieszyć swoim towarzystwem, gdy jest już nam dane. Uzyskanie świadomości, że jesteśmy ze sobą, bo tego chcemy, bo naprawdę łączy nas uczucie a nie tylko przywiązanie i strach przed samotnością była dla mnie bardzo ważna. Ja wiem, że to się może wydawać oczywiste, ale być może po prostu potrzebowałam takiego potwierdzenia :) Wiele znaczy dla mnie fakt, że spędzamy razem czas bo tego chcemy, ale jednocześnie każde z nas potrafi zająć się swoimi sprawami bez szkody dla naszego związku - że mogę zrobić coś, wyjść gdzieś, sama, a jeśli tego nie robię, to dlatego, że nie chcę, a nie dlatego, że nie mogę albo nie potrafię :) Niektórym to po prostu nie jest potrzebne, wystarczy, że mają drugą połówkę, jak najbardziej to rozumiem, ale mnie czasai po prostu potrzeba odrobiny takiej niezależności i odrębności.

Nie chcę być zrozumiana źle - dlatego jeszcze raz podkreślę, że absolutnie nie chodzi mi o to, że pragnę samotności, że wolę być sama albo potrzebuję czasami odpoczynku od towarzystwa własnego męża :) Absolutnie spełniam się we wspólnym dzieleniu codzienności i nie oddałabym tego. Ale dobrze było dowiedzieć się czegoś o sobie i fajnie mieć świadomość, że sama też potrafię dać sobie radę i że ten rodzaj pozytywnej samotności jednak oswoiłam, na czym tak bardzo kiedyś mi zależało :))

Rozpisałam się, ale myśli popłynęły mi wartkim strumieniem, gdy tylko zaczęłam się nad tym zastanawiać :)
A na koniec dodam jeszcze, że jest też jedna zła strona tego, że jesteśmy razem :) Kiedy byłam tu sama, wszystko nosiło większe znamiona tymczasowości i nie doskwierało mi tak to, że nie wiedziałam co będzie dalej. Teraz, gdy Franek już jest obok, chciałoby się dążyć do tej pełnej stabilizacji, zrealizować kilka celów, pójść o krok dalej. Niestety niepewna sytuacja, która cały czas nas trzyma w szachu uniemożliwia nam wiele ruchów i decyzji. To powoduje smutek i frustrację, którym staram się nie poddawać i o których staram się nie myśleć, ale nie zawsze się to udaje.
Na razie mamy jedną naprawdę dobrą wiadomość! Zielona Firma anulowała zobowiązania, które Franek miał wobec niej w związku z wcześniejszym rozwiązaniem umowy o pracę! :)) Okazało się, że pracują tam ludzie a nie automaty, którzy potrafią wysłuchać i rozpatrzyć sytuację, wziąwszy pod uwagę wyjątkowe okoliczności. Jesteśmy do przodu o ładny kawałek pieniądza :) 
Czekamy więc na kolejne wieści... Frankowi kończy się już umowa na okres próbny w nowej pracy i nie wiemy co dalej.