*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 12 czerwca 2013

Jaksiemam.

Dzisiaj nie czuję się najlepiej. Chyba mam pierwszy prawdziwie gorszy dzień. Nie jestem załamana ani nic z tych rzeczy, doskonale wiem, że nic nie da mi, jeśli zacznę się teraz dołować. Ale czasami dopada mnie taka tęsknota za chwilami, gdy czułam się szczęśliwa, kiedy miałam poczucie, że niczego więcej mi nie trzeba. To wcale nie było tak dawno.Właśnie spojrzałam w kalendarz... - jutro minie dokładnie pół roku od momentu, gdy w moim pamiętniku napisałam, że czuję się po prostu szczęśliwa. To było ostatnie zdanie, bo coś mi przerwało mój wywód. A trzy dni później wszystko się zmieniło i wiedziałam, że nic już nie będzie takie samo.
Nie chodzi o to, że czegoś żałuję. Na pewno nie.Uważam, że postąpiłam najlepiej, jak mogłam w danej sytuacji. Ale nadal nie rozumiem - dlaczego nie mogłam sobie żyć spokojnie, tak jak żyłam. Nie miałam wielkich wymagań, byłam zadowolona z tego, co mam, nie chciałam ciągle więcej. Czasami wręcz nie mogę uwierzyć, że wszystko się tak odwróciło.
Nie chodzi też o to, że teraz czuję się wielce nieszczęśliwa. Absolutnie nie. I tak uważam, że mam sporo szczęścia, tylko tak mi żal tamtego czasu, tamtych marzeń, które chyba po raz pierwszy zaczęłam mieć... Widzicie - i jak tu marzyć? :) Po raz pierwszy zaczęłam mieć coś na ten kształt i okazało się, że po chwili wszystko się rozsypało. Jak tu głośno mówić o swoim poczuciu szczęścia, skoro za chwilę wszystko się zmienia. A mówiłam, bo nie bałam się, że zapeszę. Nadal nie bardzo w to wierzę, chociaż mój ówczesny wpis ironicznie się ze mnie śmieje.
Generalnie na co dzień wierzę, że i ryzyko się opłaci i fakt, że nie przepuściłam okazji i to, że poświęcamy coś dla lepszego jutra. Myślę o tym, że chyba warto, bo za jakiś czas coś tego na pewno będę miała - ja  i my. Ale dzisiaj jakby trochę mniej w to wierzę - albo inaczej, dzisiaj po prostu mam wrażenie, że tak już będzie zawsze. Że zawsze będę żyła w zawieszeniu, z dnia na dzień, sama, bez uniesień. Oczywiście, da się tak żyć. Można tak funkcjonować i wcale nie popadać w depresję (kiedy chyba mi się wydawało, że to byłaby jedyna opcja). Można funkcjonować bez absolutnie żadnych planów, bez poczucia, że ma się coś stałego, że do czegoś się dąży. Tylko że ja się przyzwyczaiłam do innego życia.
Głupi karnisz mnie dzisiaj dobił, bo spadł w nocy razem z firankami i zasłonami. W nocy o mało zawału nie dostałam, rano zobaczyłam to wszystko na podłodze, te wielkie dziury w ścianach i świadomość, że Franek będzie dopiero za dwa tygodnie, a ja nie mam pojęcia, co z tym wszystkim zrobić.
Jutro Asystent przyjedzie do mnie rano z jakimiś swoimi narzędziami i zobaczy co da się z tym zrobić. Jak on to powiedział: "nic się nie martw Małgonia, coś się wymyśli, taki problem, to nie problem" Ma rację oczywiście (chociaż gdyby nie on, to już byłby to trochę większy dla mnie problem), ale tak naprawdę to nie o ten karnisz przecież chodzi...

Taka się trochę rozdarta czuję, bo z jednej strony bardzo lubię moje (w przenośni, bo oczywiście nie własne) nowe mieszkanie. Podoba mi się osiedle. Zadomowiłam się tu i gdy wyglądam przez okno czuję niemal błogość. Do pracy idę z radością i ogromną chęcią. Ciągle mi mało. Sporo czytam. Ze wszystkim sobie radzę. I wiem, że mogłoby być naprawdę fajnie... No ale... ale nie jest po prostu aż tak fajnie, bo... nie wiem jak to określić. Czuję się trochę tak, jakbym już dostała wyczekanego cukierka w nagrodę za wytrwałość, wiarę i wkład własny z obietnicą, że on już będzie mój na zawsze, a potem nagle mi go zabrano ze słowami: "jeszcze trochę musisz poczekać, dostaniesz później".... albo wcale?

Nie jestem chyba nawet smutna. Raczej zrezygnowana.
Chciałabym wiedzieć, co będzie za rok. Chociaż w tym momencie chyba sama siebie oszukuję - bo tak naprawdę chciałabym wiedzieć nie co będzie, a że będzie dobrze, że wreszcie się zacznie układać, ze będę czuła się całkiem inaczej niż dzisiaj. A najgorsze jest to, że z drugiej strony nie chciałabym tego wiedzieć, bo boję się, że tak nie będzie, a wtedy to już może się załamię :):) Namieszałam trochę, co? :))

Lubię te długie czerwcowe dni (brak zasłon i fakt, że siedzę po ciemku, żeby nie być na widelcu dodatkowo uświadamia mi ich długość :)). Te zapachy wiosenno-letnie, krajobrazy, kolory. Tutaj zdecydowanie jest to wszystko jeszcze bardziej widoczne niż w Poznaniu. Niech się tylko ta pogoda utrzyma. Mogę wtedy jeździć rowerem a to mi sprawia dodatkową frajdę. Uwielbiam tak dojeżdżać do pracy :)
Podjechałam też dzisiaj podpytać wreszcie o aerobik. To nie będzie to samo, co kilkugodzinny wycisk tygodniowo w towarzystwie Doroty, ale zawsze coś. 
A Dorota przyjeżdża pojutrze i.. wczoraj zadzwoniła, że jednak - jeśli to nie problem (głupia :P) mogłaby spać u mnie też z soboty na niedzielę :D