*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 16 sierpnia 2012

Aktywnie musi być!

Obiecałam w czerwcu, że jak już mi się skończy ten najtrudniejszy okres zamykania roku finansowego to się wreszcie odkuję - blogowo i nie tylko. Jak widać, groźbę spełniłam :) Bo niektóre z Was twierdzą, że nie nadążają z czytaniem. A ja się cieszę, bo nareszcie mogę pisać tyle, ile chcę i wtedy (no prawie), kiedy chcę. Oczywiście w związku ze ślubem jest i więcej tematów do poruszenia, więc aura mi sprzyja :) Aż się zaczęłam bać, czy nie wyjdę z wprawy pisania o czymś innym i nagle zabraknie mi weny w drugiej połowie września :)

Ale wracając do tego zabieganego czerwca - czułam się już nieco zmęczona, bo jak wiele razy powtarzałam, lubię mieć nad wszystkim jako taką kontrolę, a bywało, że traciłam ją chwilami nad moim czasem. Nie lubię momentów, gdy muszę ciągle doganiać rzeczywistość.
A potem czerwiec się skończył i... jak nożem uciął. Zrobiło się spokojnie. W pracy zrobiło się luźniej - dużo luźniej. Do tego stopnia, że nie przyzwyczajona do takiej swobody dysponowania czasem, zaczęłam się nudzić.
Nie było żadnych aktualnych spraw do załatwienia prywatnie, żadnych zaległych spotkań. A że lipiec to okres wakacyjny w większości miejsc to i grafik aerobikowy się zmienił. Nagle któregoś dnia przyszłam po pracy do domu, na popołudnie żadnych planów, cisza, luz i spokój. Teoretycznie na to czekałam.

I co się okazało? Dołek mnie złapał :/ Na początku nie bardzo wiedziałam, z czego on wynika. A potem dotarło do mnie, że ja po prostu nie lubię, gdy się nic nie dzieje. Potrzebuję aktywności, muszę mieć możliwość poukładania sobie wszystkiego w czasie, bo w przeciwnym razie wszystko mi się rozłazi.
Nie jestem typem pracoholika - rzadko zostaję w pracy po godzinach, z zasady nie zabieram biura do domu, gdy mam mieć wolne. Dbam o to, żeby zawsze znaleźć chociaż chwilę na odpoczynek. Odpoczywać potrafię i doceniam chwile spędzone na błogim lenistwie. Nie jestem chora, gdy wiem, ze coś jest jeszcze do zrobienia - pod warunkiem, że mam ściśle określone kiedy daną rzecz zrobię (bez odkładania na święte nigdy). Ale ten czas wolny też muszę mieć zorganizowany no i muszę czuć, że na niego zasłużyłam :)

Bardzo lubię, gdy mój dzień toczy się ustalonym rytmem - chwila na obowiązki rano/chwila dla siebie - praca - chwila dla siebie - aerobik - obowiązki - wieczór dla siebie. Może się zdarzyć, że mam całe popołudnie wolne, ale to musi być tak, że pozostałe dni mam zaplanowane. Wtedy ten jeden wolny dzień jest dla mnie wisienką na torcie. Mogę się nim cieszyć i w pełni go wykorzystać - tak, jak lubię.
Gdybym wiedziała, że mam wolne codziennie, zwariowałabym i popadła w depresję. Ja nie potrafię nic nie robić! Leniuchować - owszem, ale dla mnie leniuchowanie polega na czytaniu książek, czasopism lub oglądaniu seriali, słowem na robieniu czegoś, co jest może mało pożyteczne, ale za to baardzo przyjemne :) Muszę mieć czas wypełniony po brzegi aerobikami, spotkaniami, korepetycjami, załatwianiem różnych spraw. Ja to wszystko po prostu lubię, w ten sposób również odpoczywam. A pomiędzy tymi wszystkimi sprawami jest jeszcze czas, który potrafię wycisnąć jak cytrynę, wykorzystać na maksa i czuć się naprawdę spełniona i wypoczęta :)

Wszystko musi mieć odpowiednie proporcje - gdy wolnego czasu mam za dużo, mam poczucie, że go marnuję, czuję się bezradna, niepotrzebna i łapię doła. Gdy te przerwy między moimi zajęciami się kurczą albo wręcz okazuje się, że muszę zrezygnować z czegoś, co wcześniej zaplanowałam ze względu na brak czasu, czuję się sfrustrowana, zmęczona i tracę poczucie kontroli. Dlatego najlepiej jest kiedy... mam czas na wszystko po prostu :P Tak jak teraz na przykład...
I kocham moją aktywność :)

A jak poradziłam sobie z obniżonym nastrojem tamtego dnia? Cóż, zadzwoniłam do Doroty, która była akurat kontuzjowana i też nigdzie nie wychodziła i umówiłam się na spotkanie :) A następnego dnia pobiegłam na aerobik. Od razu zrobiło mi się lepiej - a i ta wieczorna godzinka przed komputerem lepiej smakowała.