*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 10 lipca 2012

Byle do następnego :)

Miniony weekend tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że naprawdę lubię upały :) Dzisiejszy poranek natomiast pomógł mi zweryfikować pogląd na temat optymalnej temperatury :) Już wcale nie jestem pewna tej 20-25 stopni. Kiedy jechałam dzisiaj do pracy przed godziną dziewiątą, termometr w mieście pokazywał 23 st. Ubrana byłam w koszulkę z krótkim rękawkiem i było mi zwyczajnie zimno! To nie jest fajne!

Wracając jednak do weekendu - naprawdę się udał! Łącznie z planowaną wyprawą nad jezioro. Wyjechaliśmy dość wcześnie - ja, Franak i mój wujek, który odwiedził nas w ramach przedłużonego weekendu. Plaża nieduża, ale jednocześnie nie z tych najbardziej znanych w regionie, więc chociaż ludzi było sporo, było czym oddychać. Woda przyjemna! Tego nam było trzeba. Siedzieliśmy tam ładnych kilka godzin. Opaliłam się trochę, poczytałam, wypoczęłam...

Uparty Franek oczywiście znowu ma za swoje - proponowałam, że posmaruję go kremem z filtrem, ale twierdził, że będzie siedział tylko w cieniu. Nie reagował na moje argumenty, że w wodzie cienia nie będzie i że w ogóle niemożlwością jest, żeby się w ogóle nie ruszał. Posmarował tylko mnie. A wieczorem plecy miał prawie zupełnie czerwone. Prawie, bo ma dwie białe plamy. Jedna jest bezkształtna - miałam trochę za dużo kremu, więc powycierałam się o frankowe ramię (za jego pozwoleniem) Druga ma kształ mojej ręki, widocznie się oparłam o niego dłonią na której miałam jeszcze troche kremu. Początkowo nawet myśleliśmy, że to on się po prostu podrapał, po tym, jak smarował mnie, ale ewidentnie plama ma mój rozmiar :P
Nawet nie kwiczał jakoś szczególnie, że go piecze, ale stwierdził, że faktycznie miałam rację i mógł mnie posłuchać. Najciekawsze jest to, że co roku powtarza się ta sama historia! Teraz przy następnej okazji - na przykład, gdy za tydzień pojedziemy nad morze, Franek pierwszy będzie sie wyrywał do tego, żebym go wysmarowała. I tak będzie aż do przyszłego roku :)

W sobotnie popołudnie, gdy słońce nieco już nas znużyło, a głód coraz bardziej dawał sie we znaki, wybraliśmy się jeszcze na Ostrów Lednicki - bo znajdowaliśmy się tuż obok. Przepłynęliśmy promem i znaleźliśmy się na wyspie, na której znajdują się pozostałości grodu piastowskiego. Byliśmy tam już dwa razy, a jednak lubię tam wracać ze świadomością, że to właśnie tam miały miejsce początki Państwa Polskiego.

Zdążyliśmy wrócić do domu tuż przed ulewą. A właściwie prawie. Ja się upieram, że gdyby nie to, że Franek musiał jeszcze skoczyć do Żabki na piwo, to zdążylibyśmy w sam raz. Franek twierdzi, że zdążylibyśmy, gdyby nie moja krótka wizyta w Rosmanie, na co mu odpowiadam, że wtedy może i byśmy nie zmokli, ale za to nie miałby się czym ogolić w niedzielę!

Skoro przy niedzieli jesteśmy - tym razem wybraliśmy się nad Maltę na długi spacer podczas którego tym razem ja spiekłam sobie pewną część ciała. No, ale nie przyszło mi do głowy, żeby kremem z filtrem posmarować sobie... uszy! :P Nigdy mi się to nie zdarzyło... Może dlatego, że zazwyczaj jednak mam rozpuszczone włosy. Nad Jeziorem Maltańskim skorzystaliśmy z jednej z wielu atrakcji oferowanych tam, mianowicie zagraliśmy w mini golfa. Do dziesiątego dołka prowadziłam. Niestety, wykończyło mnie jedno stanowisko i ostatecznie przegrałam, ze sporą stratą do mojego wujka, który zajął pierwsze miejsce. Za to Frankowi zabrakło do zwycięstwa tylko trzech punktów :)

Na obiad wybraliśmy się do mojego poprzedniego miejsca pracy. Miałam zaproszenie, które co prawda ważne było tylko do końca czerwca, ale R. załatwił to tak, że mogliśmy z niego normalnie skorzystać. Miło było odwiedzić stare kąty, zobaczyć chłopaków, pogadać z nimi... Chociaż trochę żal, że już nie każda twarz jest mi znajoma :) Jedzenie jednak tak samo dobre, jak zawsze.
Wizyta wujka dobiegła końca i zostaliśmy sami. Spędziliśmy spokojny wieczór w domu, przy piwku, książce i siatkówce w telewizji :) Dawno mi się tak trudno nie wychodziło do pracy w poniedziałkowy poranek! Ale co tam, za parę dni szykuje się krótki urlop.
A jutro znowu jadę do Warszawy, tym razem z lekkim stresem, bo się parę rzeczy pozmieniało i nie wiem czy i jaki wpływ te zmiany będą miały bezpośrednio na mnie.