*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 5 czerwca 2012

Dzielnie znoszę

Dzielnie znoszę to, że ostatnio moje życie przypomina nie tyle maraton, co sprint i to w dodatku przez płotki :)
Dzielnie znoszę to, że zaczyna padać akurat kiedy wysiadam z tramwaju i przesiadam się na rower, a przestaje - oczywiście, gdy dojeżdżam do pracy.
Dzielnie znoszę to, że zacina mi się papier w drukarce i to na amen, a potem jeszcze mam na sumieniu Współpracownika, który tenże papier próbował wyciągnąć i się poparzył.
Dzielnie znoszę to, że gdy otwieram torebkę, okazuje się, że pachnie truskawkami. A konkretnie - jogurtem truskawkowym, który mi się w torebce rozwalił i pobrudził książkę (na szczęście tylko na okładce i dało się zetrzeć, a torebka wcale nie taka ufajdana, jak by się zdawało :))
Dzielnie znoszę to, że kiedy się spieszę, ucieka mi tramwaj, a kolejne trzy, które podjeżdżają, jadą w zupełnie innym kierunku.
Dzielnie znoszę to, że gdy nadal się spieszę i chcę załatwić szybko sprawę, okazuje się, że punkt obsługi klienta, który sobie upatrzyłam i był w miarę po drodze, akurat jest remontowany.
Dzielnie znoszę to, że w moim samochodzie psują się światła i spóźniam się do pracy. Dobrze, że tylko pół godziny.
Dzielnie znoszę to, że znowu psuje mi się coś w służbowym mailu, a angielscy informatycy akurat teraz muszą świętować jubileusz Królowej.
Dzielnie znoszę także to, że raporty działały pięknie przez miesiąc a od wczoraj zaczęły się kaszanić i przez to mam dziesięć razy więcej pracy.
Dzielnie znoszę to, że chociaż brama w pracy nigdy nie jest zamykana przed siedemnastą, tym razem, jakiś kolo w audi zamknął mi ją tuż przed nosem - dosłownie, jechałabym trochę szybciej i moje auto oberwałoby po pyszczku. Pajac jeden. I musiałam po pilota wracać!
Dzielnie znoszę nawet to, że akurat tego dnia Współpracownica miała coś do załatwienia a Współpracownik źle się poczuł i oboje wyszli szybciej, przez co zdobycie tego pilota wymagało przedarcie się przez gąszcz drzwi, przekopanie się przez setkę kluczy i odalarmowanie wszystkiego, co możliwe :)
Dzielnie znoszę to, że kiedy podniosłam kwiatka, żeby zobaczyć, czy jeszcze żyje, połowa ziemi wysypała mi się na dywan.
Dzielnie znoszę to, że po pracy muszę lecieć z wywieszonym jęzorem, żeby podpisać jakiś papierek, odebrać inny papierek, zapłacić za zaproszenia, odebrać poprawione zaproszenia, kupić prezent, zdążyć na korepetycje, zdążyć na aerobik, zdążyć na pocztę... Na szczęście nie wszystko jednego dnia.
Dzielnie znoszę to, że nie mam nawet czasu odpowiedzieć na komentarze!

Dzielnie znoszę... jeszcze milion innych rzeczy. I wcale nie przesadzam. Ostatnio naprawdę wszelkie absurdy tego świata spadły właśnie na mnie, do tego dogadały się chyba z pechem. Ale też nie przesadzam z tym dzielnym znoszeniem, bo muszę przyznać, że jestem nadspodziewanie spokojna - nie wściekam się, nie psioczę, nie płaczę, ba, nawet wcale nie tracę dobrego humoru (i to mnie chyba zdumiewa najbardziej! :)) Po prostu znoszę to wszystko i czekam na lepsze dni, kiedy może trochę mniej będzie do załatwienia (wątpię :P), kiedy będzie cieplej, kiedy obliczenia nareszcie zaczną mi wychodzić za pierwszym razem a system przestanie płatać figle, kiedy.. no po prostu będzie bardziej normalnie :) Ogarniać jeszcze wszystko raczej ogarniam.

Ale prawda jest taka, że być może bym nie ogarniała i być może bym tak dzielnie nie znosiła wszystkiego, gdyby nie to, że mam takiego fajnego Franka. Który pójdzie rano po świeże bułki na śniadanie, który pojedzie z samochodem do mechanika, który ogarnie mieszkanie przed korkami, co by sobie dzieciaki nie pomyślały, że pani od angielskiego nie potrafi sprzątać, który przytuli, porozmawia, pocieszy, pozwoli trochę na siebie pokrzyczeć a potem rozśmieszy, który nawet poda na przystanku tramwajowym torbę ze strojem na aerobik (nie zdążyłam nawet wlecieć do domu; Franuś wyszedł na przystanek - drzwi się otworzyły - Franuś podał torbę - drzwi się zamknęły i tyle go widziałam, ale na aerobik byłam na czas)! Fajnie mieć takiego Franusia i to wcale nie dlatego, że bez niego wiele rzeczy stałoby się dla mnie fizycznie niewykonalnych, a dlatego, że fajnie wiedzieć, że nie jestem z tym sama.

Ps. No oczywiście, że na wszystkie zaległe komentarze odpowiem. I o pytaniach również nie zapomniałam :)