*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 17 stycznia 2012

Sprawy zaległe.

Aaa, tak na temat blogowania – zapomniałam jeszcze o jednym postanowieniu, które od kilku tygodni usiłuję już wprowadzić w życie :) Mianowicie fajnie byłoby znowu powrócić do dawnej aktywności, ale ponieważ różnie bywa i z czasem wolnym i z innymi zajęciami – niczego w tej kwestii nie obiecuję. Robię swoje i tyle :) Ale postanawiam sobie zrobić nareszcie porządek w linkach, które mi się lekko zdeaktualizowały. I tu moja prośba do Was – przekopuję się co prawda przez maile i komentarze pod poprzednimi notkami, ale mam prośbę – jeśli moje namiary do Was są nieaktualne, bądź nie ma ich wcale po prawej stronie, zostawcie adres jeszcze raz :) Będzie mi ciut wygodniej :) Proszę też wszystkich o jeszcze chwilę cierpliwości, staram się dotrzeć do każdego, ale jeszcze nie udaje mi się codziennie zajrzeć wszędzie i jeszcze zostawić komentarz :)
A tymczasem kilka spraw, o których pisałam już jakiś czas temu, ale wątek się urwał:
Pamiętacie historię z egzaminem DELE? Długa to była historia – zaczęła się od tego, że nie zdałam jednej części tego egzaminu a tym samym nie mogłam otrzymać certyfikatu. Rzekomo nie zdałam, bo gdy wysłałam odwołanie, to po kilku miesiącach dowiedziałam się, że komisja pomyliła się w liczeniu punktów i wszystkie części zaliczyłam. Ostatecznie zdałam egzamin na całkiem dobrym poziomie. Po kolejnych kilku miesiącach, zadzwoniłam do organizatora egzaminu w Poznaniu z zapytaniem, kiedy otrzymam certyfikat. Polecono mi skontaktować się z Instytutem Cervanteza w Warszawie. Tak też zrobiłam. Ale tam także mojego certyfikatu nie mieli. Pozostało mi więc czekać, ewentualnie popędzać samych Hiszpanów, ale jakoś nie chciało mi się tego robić…
Jakiś czas temu, zadzwonił do mnie tata z informacją, że w skrzynce było avizo na list polecony dla mnie. Poprosiłam, żeby spróbował ten list odebrać, tak też zrobił i zadzwonił, że to jakiś list z uniwersytetu w Salamance. Miałam już pewne podejrzenia, co do zawartości koperty, a kiedy tata ją otworzył, potwierdziło się – dostałam certyfikat! Od egzaminu minęło dwa i pół roku… I proszę mi więcej nie narzekać na opieszałość polskich urzędów/uniwersytetów/instytucji (niepotrzebne skreślić)! W porównaniu do tempa hiszpańskiego, wszystko u nas można załatwić od ręki :)
Jeśli chodzi o tę naszą przykrą rodzinną sprawę, o której wspominałam w październiku, to na szczęście wszystko miało pozytywny finał w listopadzie. Nerwówki trochę było, poczucie niesprawiedliwości dalej gryzło, ale teraz to już można puścić to w zapomnienie – co się stało, to się nie odstanie, a wygląda na to, że w przyszłości nie będzie to miało większego znaczenia, więc nie ma sensu rozpamiętywać.  I bardzo się cieszę, że nie rozgrzebałam tej sprawy tu, na blogu :) Wystarczy, że ja wiem, o co chodziło. Czasami zwyczajnie nie warto pisać o wszystkim ze szczegółami, a mnie samej wystarczy, że wyrzucę z siebie negatywne emocje poprzez notkę, która tylko dla mnie jest zrozumiała.
Jakiś czas temu pisałam też o bólach brzucha, które mi doskwierają i o planowanej wizycie u pani doktor od podwozia. Nie byłam pewna, czy jedno z drugim w ogóle ma związek, ale od czasu do czasu skontrolować i tak się trzeba. Ale pani doktor dość szybko zdiagnozowała problem – przyczyną tych bóli był pęcherz moczowy… Prawdopodobnie jeszcze latem musiałam sobie go przeziębić, wtedy zresztą po raz pierwszy miałam niesamowicie bolesną miesiączkę (co mi się zdarza raczej rzadko) – i tak się ciągnęło przez kolejnych kilka miesięcy. Raz było lepiej, raz gorzej, ale ogólnie ciągle coś mi w dole brzucha doskwierało. Wystarczyły jednak jakieś tabletki i jest dużo, dużo lepiej. Brzuch w każdym razie przestał boleć. Zdziwiłam się trochę, że taka była przyczyna, bo kiedyś miałam zapalenie pęcherza i dolegliwości były zupełnie inne, więc nie skojarzyłam nawet tym razem jednego z drugim. A mama mówiła, że to może być to :)
No to by było na tyle jeśli chodzi o zaległe sprawy, o których miałam okazję wspominać :)