*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 16 listopada 2011

O ślubie dawno nie było…

Ja wiem, że jeszcze nam całkiem sporo czasu zostało, ale Wy mnie już trochę znacie i wiecie, że lubię mieć dopięte wszystko na ostatni guzik i to najlepiej z odpowiednim wyprzedzeniem czasowym.
No i nachodzi mnie od czasu do czasu stres dotyczący tego, czy my się wyrobimy ze wszystkim. Nie chciałabym po prostu obudzić się z ręką w nocniku. Ba! Nie chciałabym nawet z wywieszonym jęzorem załatwiać tego, co należy… Sprawnie poszło nam zarezerwowanie terminu – zarówno na sali, jak i w kościele, zespół też znaleźliśmy szybko i w ogóle nie traciliśmy czasu jeśli chodzi o te najważniejsze kwestie. Pozwoliliśmy sobie więc na prawie dwumiesięczny oddech. Ale ostatnio zaczęłam się gryźć. Wczoraj w końcu powiedziałam Frankowi, że boję się, czy się ze wszystkim wyrobimy i że nie chciałabym mieć wszystkiego naraz na głowie i zaczęliśmy działać.
Już jakiś czas temu orientowałam się mniej więcej, jak wygląda kwestia nauk przedmałżeńskich. W Miasteczku wydawało mi się to rozwiązane najrozsądniej – kurs trwał trzy miesiące a spotkania odbywały się zwykle w dwie niedziele w miesiącu. Tylko, że to rozwiązanie idealne dla miejscowych – my nie moglibyśmy zagwarantować regularnej obecności w Miasteczku w niedzielne popołudnie. A w Poznaniu takiego rozwiązania nie znalazłam. Kurs zawsze odbywa się w tygodniu. A dla takich osób, jak my – czyli dla Franka z nieregularnym grafikiem i dla mnie, która ma niemal wszystkie popołudnia zajęte – to nie lada wyzwanie znaleźć czas na te nauki. A zależy nam, żeby go odbyć „jak Pan Bóg przykazał”. Nie chcemy kombinować, wymigiwać się i narzekać, że kłody nam rzucają pod nogi.
Wczoraj ponownie przejrzałam strony internetowe parafii i po wstępnej selekcji zostały nam dwie, które w miarę lubimy i które miały najlepszą informację. Zastanawialiśmy się czy chcemy odbyć kurs w trzy tygodnie, co wiązałoby się z tym, że dwa razy w tygodniu idziemy na nauki, czy może decydujemy się na nauke raz w tygodniu, ale za to trwającą dwa miesiące… Na dłuższą metę ta opcja wydała nam się dość męcząca. Chyba łatwiej będzie nam się jednak zmobilizować, żeby zamknąć tę sprawę w jednym miesiącu. Korki przerzucę na inny dzień no i z jednego aerobiku w tygodniu zrezygnuję. Ale jakoś przetrzymam :)
Nie dowiedzieliśmy się niestety jak w ogóle się zapisać na taki kurs i jak to wygląda organizacyjnie. Dla większości parafii to chyba jest oczywista oczywistość i wychodzą z założenia, ze każdy to wie -  a pewnie, bo to raz się ślub bierze w życiu? :D.  A narzeczeni w celu omówienia szczegółów zapraszani są z reguły w takich godzinach, że nie byłabym w stanie dojechać.
Franuś podjął więc męską decyzję i jako, że dziś skończył pracę o dziewiątej, stwierdził, że pójdzie się dowiedzieć co i jak – nie dość, że bez narzeczonej to jeszcze w godzinach urzędowania nie dla narzeczonych :) Zaryzykował, że go nie przegonią. Udało się. Dowiedział się kilku istotnych szczegółów – jak tego, że nawet jeśli z jakichś względów nie będziemy mogli przyjść na któreś ze spotkań to możemy odrobić je w kolejnym miesiącu. Świetna sprawa! Ulżyło mi, bo tym się chyba najbardziej martwiłam :)
Grudzień, ze względu na święta, sobie odpuścimy. Ale w styczniu pójdziemy na kurs i będziemy mieć jeszcze ponad pół roku na pozostałe sprawy :) Jak kupowanie ubrań, obrączek (choć to chcemy też załatwić na początku roku), zaproszenia, no i kurs tańca – bardzo wskazany ze względu na Franka :))
No to trochę mi już lepiej. Jedna sprawa spadła mi z łepetyny.