*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 6 września 2011

Zmałolaciałam ;)

Miałam ostatnio okazję poczuć się trochę znowu prawie jak małolata. Ale jak wiadomo „prawie” robi dużą różnicę :) W niedzielę była w Poznaniu impreza zwana Świętem Pyry, tudzież Dniem Pyrlandii. Wybraliśmy się na nią z Frankiem – co roku chciałam zobaczyć, jak to wygląda, ale jakoś tak się składało, że byłam w pierwszy weekend września albo w Miasteczku albo na urlopie. Wreszcie się udało.
Wspominałam już kiedyś, że lubię takie festyny i chociaż generalnie tłumy ludzi mnie denerwują, to jestem w stanie je przeżyć na taką okoliczność. Ale przyznać muszę, że tym razem nieco się rozczarowałam – miałam wrażenie, że zawiodła organizacja, tlumy tłumami, ale jakoś na innych tego typu imprezach aż tak one nie doskwierały, jak tym razem. A kolejki były wręcz nieziemskie, po głupie piwo staliśmy prawie godzinę… Podobno w poprzednich latach było dużo lepiej… Tak czy inaczej, nie ma tego złego…, bo stojąc w tej kolejce natknęliśmy się – wróć – na nas natknęli się koledzy Franka. Bardzo fajni zresztą, z tych, co to ich lubię :) Resztę wieczoru spędziliśmy więc razem, tyle, że już w piwko zaopatrywaliśmy się w pobliskim sklepie. No i usiedliśmy sobie z tyłu za sceną na trawce (koledzy Franka to prawdziwi dżentelmeni – nawet mi dali siateczkę pod pupę :)) i sączyliśmy browarka wśród grupek  młodzieży młodszej :) Mogliśmy się znowu poczuć jak dziesięć lat temu. Ale zgodnie stwierdziliśmy, że nie chcielibyśmy cofać czasu.
W tym, że poczuliśmy się znowu jak małolaty, najlepsze było to, że już nimi nie byliśmy :) Nie musieliśmy się chować po krzakach przed rodzicami czy nauczycielami, nie musieliśmy się martwić, że dostaniemy szlaban, jeśli się spóźnimy… Pewnie, zmartwienie było innego rodzaju – na drugi dzień szliśmy wszyscy do pracy, więc nie mogliśmy przesadzać, ale mimo wszystko wolę chyba to :) Ostatecznie zebraliśmy się stamtąd szybciej niż reszta, ale cóż – odpowiedzialnym trzeba być, nieprawdaż? :)
Ten bardzo przyjemny i beztroski wieczór zakończyliśmy z Frankiem skokiem przez płot na nasze osiedle (zamknięte jest) :)) To dopiero był powiew młodości, jeszcze tylko drzewa zabrakło, żebym się mogła na nie wdrapać;)  Zaoszczędziliśmy dzięki temu jakieś dziesięć minut drogi, bo do bramy jeszcze było daleko, a zza tego płotu nasz balkon było widać, no nie mogłam znieść świadomości, że muszę taki kawał nadrabiać :)
Na wczoraj zaplanowaliśmy sobie powtórkę z rozrywki, tyle, że już w kameralnym gronie - znaczy się ja, Franek i wspomniani dwaj koledzy u nas w domu. Fajne chłopaki z nich - no i baba im nie przeszkadzała.
I dodam jeszcze, że Chińczyk to naprawdę uniwersalna rozrywka – średnia wieku 26 lat, a mimo to emocjonowaliśmy się jak pięciolatki przy zbijaniu siebie nawzajem ;)