*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 26 lipca 2011

Morze, plaża, wiatr i Ty…

Do ostatniej chwili zastanawialiśmy się, czy jechać… Mieliśmy wyjeżdżać nad ranem, ale kiedy się obudziliśmy o 4 było ciemno, zimno i padało :( Do tego położyliśmy się późno spać, więc co tu dużo mówić – zwyczajnie nie chciało nam się wstawać. Kazałam Frankowi podjąć decyzję, a on powiedział tylko – co my będziemy robić nad morzem, skoro tak pada?… Postanowiliśmy, że wstaniemy o siódmej i gdzieś pojedziemy. Ostatecznie wstaliśmy o ósmej i nie mogliśmy się zdecydować, dokąd jechać. Cały czas padało, żadne miejsce jakoś do nas nie przemawiało – tak się nastawiliśmy na to morze. Aż w końcu Franek stwierdził – jedziemy! Od razu mi się humor poprawił, bo tak naprawdę wszystko jedno mi było jaka będzie pogoda, chciałam po prostu pojechać nad morze i już…
 
Wyjechaliśmy więc z pięciogodzinnym poślizgiem, ale w zasadzie dobrze zrobiliśmy – całą drogę padało. Z opcji namiotowej niestety zrezygnowaliśmy, było po prostu za zimno i za mokro… Postanowiliśmy też trochę zmienić kierunek i ostatecznie pojechaliśmy do miejscowości, w której przebywał kuzyn Franka z rodziną, przy okazji mogliśmy się z nimi spotkać. Zajechaliśmy po piętnastej, zdążyliśmy znaleźć odpowiadający nam nocleg, przeszliśmy się po okolicy i niebo się rozjaśniło :) Zniknął więc żal, że wyjechaliśmy za późno i straciliśmy czas, bo nie dość, że przynajmniej byliśmy bardziej wyspani, to jeszcze nie spędziliśmy tych pięciu godzin łażąc w deszczu :)
 
Spotkaliśmy się z rodzinką, pospacerowaliśmy, a wieczór był dla nas. Chcieliśmy iść do jakiejś przytulnej knajpki, ale akurat nie było niczego takiego. Poza tym wszystko było czynne tylko do 22, a chcieliśmy posiedzieć trochę dłużej. Jednak pogoda nas uratowała, bo zrobiło się całkiem przyjemnie, nie było wiatru, nie padało. Ubraliśmy się więc ciepło, wzięliśmy koc, wino i poszliśmy na plażę. Pięknie było. Wspominałabym ten wieczór, jako jeden z najwspanialszych w moim życiu, niezależnie od tego, co się później wydarzyło. Było po prostu miło, kiedy siedzieliśmy tak obok siebie na plaży popijając z plastikowych kubeczków (mam nadzieję, że moi szefowie tego nie czytają:P) wino schowane w plecaku, rozmawiając, obserwując innych ludzi, morze, fale i kolorowe niebo, które było piękne, pomimo tego, że zachodu słońca nie było za bardzo widać. I znowu się poczułam tak zwyczajnie beztroska i szczęśliwa.
Spytałam Franka, co mu się stało, że ostatnio jest taki romantyczny. A on zapytał, czy uważam, że teraz, jak tak siedzimy, jest romantycznie. Kiedy potwierdziłam, kazał mi zamknąć oczy, czego za żadne skarby nie chciałam zrobić. W końcu jednak dałam się przekonać, a gdy po chwili kazał mi je znowu otworzyć, trzymał w ręku pudełeczko z pierścionkiem i zapytał, czy za niego wyjdę (za Franka, nie za pierścionek :))
Cóż, wygląda na to, że naprawdę jesteśmy na siebie skazani…