*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 29 maja 2011

Już bliżej niż dalej.

Tak jest, coraz bliżej celu jestem. Wczoraj skończyłam pisać moją pracę podyplomową! Hurra! Pisało mi się ją dość trudno, bo jak zapewne pamiętacie, moją magisterkę pisałam sobie małymi kroczkami – codziennie po pół strony. W tym wypadku nie mogłam sobie na to pozwolić, bo zwyczajnie nie miałam w tygodniu czasu. Zostały mi więc weekendy, a ja nie potrafię tak usiąść na tyłku i po prostu pisać przez parę godzin, bo mnie nosi :) Ale na szczęście udało się – trzy weekendy i po krzyku. I na szczęście nie musiałam spędzać całych dni na pisaniu, czasami wystarczyły dwie, trzy godzinki.
Utknęłam natomiast na trzecim rozdziale, który miał być empiryczny. Z różnych względów nie wiedziałam do końca co tam napisać. I oświeciło mnie… wczoraj w nocy :) Normalnie jeszcze w piątek wieczorem rozmawiałam z mamą i mówiłam, że nie mam pojęcia co napisać. Poszłam spać i śniło mi się, że piszę pracę, pomijam to, że śniły mi się konkretne zdania, ale obudziłam się i wiedziałam o czym pisać! Od razu usiadłam i napisałam trzeci rozdział, a z rozpędu jeszcze wstęp i zakończenie :) Teraz zostały mi jeszcze te kosmetyczne drobiazgi (których notabene nie znoszę i mogłabym komuś zapłacić za tę robotę! :)) typu – przypisy, drobne poprawki, doszlifowanie bibliografii i takie tam.
Teraz jeszcze nauka do egzaminu, który będzie w sobotę a potem LABA! Nareszcie :) Co prawda potem 19 czerwca mam obronę, ale kto by się tam przejmował :) W końcu będą mnie pytać o zarządzanie gospodarką magazynową, a pracę napisałam własnymi ręcami, więc dam sobie radę nawet bez przygotowania, bo w końcu wiem, czym się w robocie zajmuję – tej i poprzedniej :)
Tak więc już za parę dni, za dni parę…

czwartek, 26 maja 2011

Mamincóreczka.

Jestem mamincóreczką i wcale się z tym nie kryję. I nie chodzi o to, że mama mnie tak ułożyła, że mnie rozpieszczała, że mnie od siebie uzależniła. Wręcz przeciwnie. A więc nie mam pojęcia skąd mi się to wzięło. A jednak.

Kiedy byłam młodsza i w ogóle kiedy mieszkałam jeszcze w domu, gdy miałam doła lub gdy w moim życiu działo się coś złego, zawsze chciałam spać z mamą. Pokłóciłam się z koleżankami, zerwał ze mną chłopak, miałam problem w szkole – pytałam mamy czy mogę z nią spać, bo jakoś tak mi raźniej było… Ostatni raz spałam z mamą w listopadzie 2009, kiedy miałam poważny problem z Frankiem, a więc jak widać, nie wyrosłam z tego. Nie wyrosłam też z wielu innych rzeczy. Kiedy jestem w Poznaniu i mam dołka, jedno co powtarzam, to, że „chcę do mamy”…

Naprawdę, kiedy jadę do Miasteczka, a mam jakiś problem, to wszystko blednie i przestaję się tak martwić… Niestety, rzut beretem to to nie jest, więc często muszę czekać i miesiąc, żeby tam pojechać. Dobrze, że chociaż są telefony. Ja nie wiem jak to jest, ale rozmowa z mamą jakoś mnie zawsze potrafi podnieść na duchu, mimo, że ona wcale nie mówi mi jakichś niezwykłych rzeczy. Kiedy się pokłócę z Frankiem, dzwonię czasami, żeby się wyżalić – ale nie poskarżyć, ale właśnie wyżalić. Bo mi to naprawdę pomaga – przede wszystkim dlatego, że mama pomaga mi spojrzeć na całą sytuację z zupełnie innej perspektywy. Nie jest tak, że użala się nade mną i mówi jaki to Franek zły, ale raczej pokazuje mi, że to, co mnie zdenerwowało jest zupełnie normalnym zachowaniem. I często jest tak, że kiedy jakaś nasza kłótnia wydaje mi się totalną katastrofą, po rozmowie z mamą zmieniam zdanie i nagle wszystko widzę w innym świetle, bo ona jakoś tak potrafi wszystko przedstawić, że nagle dostrzegam, że grubo przesadziłam i tak naprawdę nic wielkiego się nie wydarzyło…

Poza tym nie mogę wyjść ze zdumienia, jak moja mama to zrobiła, że nigdy tak naprawdę nie narzucała swojego zdania, zawsze zostawiała nam wolną rękę, a przy ważniejszych decyzjach obie – ja i moja siostra – zawsze do niej dzwonimy, żeby się skonsultować. I tak zazwyczaj nie otrzymujemy jasnej odpowiedzi, co powinnyśmy zrobić, jakiego wyboru dokonać, ale jakoś tak lepiej się zawsze czuję, kiedy wszystko omówię z mamą i mam pewność, że nie pominęłam żadnego aspektu.

Mama nie jest moją przyjaciółką. Mama to mama i już. I nigdy nie powiem, że mama może być najlepszą koleżanką czy przyjaciółką, bo moim zdaniem to są zupełnie inne relacje. Mogę z mamą rozmawiać o wielu sprawach, nawet takich, o jakich z nikim nie rozmawiam, mogę jej się wyżalać, mogę z nią iść na zakupy albo na spacer. Ale i tak będzie dla mnie mamą a nie przyjaciółką :) I wcale nie uważam, że to źle!

I nie jest tak, że zawsze tak było, bo kiedy byłam nastolatką, to wcale nie było tak, że najpierw ze wszystkim biegłam do mamy. Ale potem zwyczajnie do tego dorosłam i zobaczyłam, że nie ma na świecie ludzi mądrzejszych od moich rodziców, ani takich, którzy znaliby mnie lepiej. A najbardziej idealną sytuacją jest dla mnie kiedy jestem z rodziną i z Frankiem :) Wtedy już mi chyba niczego do szczęścia nie brakuje :)
Jestem mamincóreczką, konsultuję się z rodzicami i uwielbiam jeździć do domu. Ale mimo to, rodzice nauczyli mnie też być samodzielną i niezależną. Potrafię sobie radzić i prowadzić dorosłe życie z dala od nich, ta tęsknota za domem wynika po prostu z faktu, że jest mi tam dobrze… I wiem jedno – nie mogłabym już mieszkać z rodzicami :) Długi weekend w Miasteczku to jednak coś innego niż codzienne życie razem – wtedy na pewno bym się z mamą kłóciła, bo chociaż to, jaką jestem „gospodynią domową” wynika w dużej mierze z tego, jaką ona jest i wszystkiego nauczyłam się od niej, jestem pewna, że nie dogadałybyśmy się w wielu sprawach mieszkając razem :) I pewne jest też to, że gdyby nie to, że się siedem lat temu wyprowadziłam z domu, nie dostrzegłabym wielu rzeczy, które widzę teraz. A to byłaby ogromna strata, więc wiem jedno – takie rozstanie z rodzicami jest niezbędne i zwyczajnie zdrowe, ale więź pozostanie na zawsze… I cieszę się, że mogę być niezależną, dorosłą mamincóreczką, mimo, że jest to paradoks w czystej postaci :)

wtorek, 24 maja 2011

Weekendowa wizyta.

Tu już połowa tygodnia nam się zbliża, a ja dopiero o weekendzie chciałam :) To chyba najlepszy dowód na to, jak czas szybko pędzi u mnie, a ja niestety jeszcze trochę w tyle zostaję ;) Ale już jest coraz lepiej. A tak w ogóle to żyję tylko myślą o pierwszym tygodniu czerwca… Wtedy będę miała egzamin i oddam pracę… Potem co prawda jeszcze obrona, ale i tak nie mam zamiaru się na nią uczyć, bo nie bardzo jest z czego… W każdym razie, nie mogę się już doczekać i snuję plany jak to będzie, jak już będę miała popołudnia wolne :) Echhh.. rozmarzyłam się… Jeszcze muszę wytrzymać te jedenaście dni…
A weekend był wspaniały… Przyjechali moi rodzice, Franek miał wolne, ja co prawda jeszcze miałam w sobotę zajęcia, ale pouczyłam się wcześniej i tak sobie wszystko zorganizowałam, żeby w sobotę i niedzielę nie rozmyślać o tym, co jeszcze powinnam zrobić… Franek z moim tatą wybrali się na stadion na mecz, a ja z mamą na rundkę po sklepach. Potem spotkaliśmy się na rynku i chodziliśmy od knajpy do knajpy :) Tu jakiś obiad, tu sałatka, tu na deser i jeszcze na drinka… I tak nam upłynął cały wieczór. Świetnie było sobie tak połazić od lokalu do lokalu i niczym się nie przejmować, a delektować się tylko wolnym czasem i swoim towarzystwem :) W niedzielę plan był taki, że znowu połazimy po sklepach, ale tym razem mi i mojej mamie udało się przekonać Franka i tatę, że poszukamy marynarek dla nich, bo obaj potrzebują. Łaskawie się zgodzili.
Ale niestety z przykrością muszę stwierdzić, iż Franek podpatrzył u mojego taty niezbyt korzystne zachowanie – kiedy kupowaliśmy coś dla niego, zawsze chodził ze mną i razem szukaliśmy tego, co mogłoby na niego pasować. Mój tata natomiast zawsze idzie na łatwiznę, siada sobie na ławeczce z tekstem do mamy: „to jak znajdziesz coś dla mnie, to mnie zawołaj”… No i okazało się, ze Franek szybko się uczy, bo szybko usłyszałam podobny tekst od niego i dwaj spryciarze siedzieli sobie na ławeczce, podczas gdy my z mamą robiłyśmy przegląd męskich sklepów :) Jednak szybko nam się znudziło – i nam babom, i im facetom, więc zrezygnowaliśmy i postanowiliśmy skorzystać z pięknej niedzieli… Bo była naprawdę piękna, zwłaszcza kiedy się spacerowało wokół poznańskiej Malty… Jeziora, nie centrum handlowego.. :D I tak nam upłynęło kilka godzin, a później niestety trzeba było już wracać, bo rodziców czekała jeszcze podróż do Miasteczka…
Takich weekendów trzeba mi więcej…

A tymczasem wracam do szarej rzeczywistości, która już niedługo, mam nadzieję, zrobi się trochę bardziej kolorowa :) Już coraz lepiej idzie mi ogarnianie wszystkiego i nawet zaczynam znowu u Was powoli komentować :) A właśnie – nadal mam problem na niektórych blogach blogspota! Nie na wszystkich, ale na części nie mam możliwości skomentowania niestety :(
Ps. Zastanawia mnie jak to jest, że kiedy kobieta porusza temat zakupów – niezależnie w jakim kontekście – od razu zakłada się, ze ona kocha chodzić po sklepach i wręcz jest zakupoholiczką? :) W tej notce bardziej podniecam się chodzeniem od knajpy do knajpy niż od sklepu do sklepu, więc skąd wniosek, że lubię robić zakupy? :)

piątek, 20 maja 2011

Mój poranek.

Już kiedyś o tym pisałam, ale powtórzę się… Bardzo lubię poranki… Zazwyczaj jest to moja ulubiona pora dnia – zazwyczaj, bo oczywiście bywają takie dni, kiedy budzę się z jakimś dołkiem, albo wstaję przysłowiową lewą nogą i wtedy nie jest tak pozytywnie… Ale tak na co dzień, uważam, że jest to najlepszy czas w ciągu dnia. Mam przed sobą jeszcze cały dzień, jest czas na rozplanowanie sobie wszystkiego, zastanowienie się nad tym, co będę robić, jestem pełna energii i nadziei na to, że uda się zrobić wszystko, co sobie założyłam.
Poza tym jest to czas tylko dla mnie. Franek to śpioch, więc przede mną budzi się tylko wtedy, kiedy zdarza mi się odsypiać jakąś imprezę albo gdy musi wstawać do pracy po trzeciej. Większość ludzi o tej godzinie jeszcze śpi – zwłaszcza w weekend. Właśnie, poranki weekendowe są najpiękniejsze. Pewnie, są to dni, kiedy nie nastawiam budzika i wspaniała jest ta świadomość, że nie muszę wstawać wcześnie, świetna jest możliwość odespania jakiejś nocnej eskapady, ale zazwyczaj i tak budzę się w okolicach siódmej, a to oznacza ciszę i spokój dookoła, bo z moich obserwacji wynika, że życie w weekend zaczyna się zazwyczaj w okolicach dziesiątej. A ja mam wcześniej jakieś trzy godziny spokoju, kiedy obserwuję dopiero budzący się do życia świat, kiedy siedzę w ciszy i czytam książkę albo rozmyślam…
Przyznam, że chociaż martwiłam się nowymi godzinami pracy, fakt, że poranki mam teraz dla siebie naprawdę wynagradza mi późniejszy powrót do domu. Wcześniej wstawałam zawsze między 5:45 a 6:05 a najpóźniej o 6:25 musiałam wyjść z domu. Zdążyłam więc tylko ubrać się i zjeść szybkie śniadanie. Teraz wstaję między 6 a 6:30, mam więc przynajmniej dwie godziny dla siebie. Uwielbiam ten czas… I naprawdę kocham to uczucie, kiedy dojeżdżam do pracy i wiem, że dzień wcale się dopiero nie zaczął, ale że dla mnie trwa już od kilku godzin, a fakt, że rano zajmowałam się tym, co lubię, sprawia mnie w dobry nastrój…
Zwłaszcza wiosenne i letnie poranki są wspaniałe, kiedy budzę się w jasnym pokoju, a przez zasłony zagląda słońce i zapowiada piękny dzień… W ciepłe weekendy wynoszę sobie fotel na balkon, który wychodzi na wschód i łapię pierwsze tego dnia promienie słońca. Już się nie mogę doczekać, kiedy na tym balkonie nie będę już musiała się uczyć, a będę po prostu pogrążać się w lekturze i czekać, aż Franek się obudzi.
Oczywiście, że nie zawsze chce mi się wstawać. Ale zazwyczaj ludzie w takiej sytuacji denerwują się faktem, że muszą się zwlec z łóżka. Mnie natomiast w takiej chwili wkurza właśnie to, że jestem senna i zamiast rześko powitać poranek, mam problem ze wstaniem. Nie znoszę takich chwil. Zdecydowanie wolę, kiedy, tak jak dzisiaj, budzę się zupełnie wyspana, bez pomocy budzika o 5:45 i mogę zacząć delektować się nadchodzącym dniem…

poniedziałek, 16 maja 2011

Trochę więcej niż dwa słowa.

No to jest aż nie do uwierzenia, że w ciągu całego tygodnia napisałam tylko jedną notkę! Zupełnie to do mnie niepodobne…
A teraz tylko melduję na szybko – nie jest najgorzej. Mam już dwa rozdziały pracy, muszę napisać jeszcze jakieś pięć stron do trzeciego, wstęp i zakończenie… Rozdział udało mi się napisać w weekend, do tego zdążyłam się nauczyć finansów międzynarodowych i logistyki w produkcji, ale co najważniejsze, dałam radę jeszcze zaliczyć Noc Muzeów i koncert :)
Z bachorkami jakoś sobie nawet radzę, myślałam, że będzie gorzej.
I w ogóle, chociaż nadal czasu wcale nie mam, to zaczynam odczuwać, ze powoli wszystko mam pod kontrolą… Oby tak dalej :) Ps. W ostatnim czasie kilka osób zostawiło mi adresy do siebie, nie wszystkie udało mi się na bieżąco umieszczać w linkach i odwiedzać, więc mam prośbę, czy możecie się powtórzyć ? :) Na pewno do Was zajrzę jak tylko trochę się ogarnę, ale będzie mi łatwiej, kiedy będę miała linki pod jedną notką, zamiast szukać pod kilkoma.

czwartek, 12 maja 2011

Kryzys czasu/Ogłoszenie.

Chyba widzicie, że tak źle z moim wolnym czasem to jeszcze nie było… Żebym przez cztery dni odpowiadała na komentarze pod jedną notką?? A jednak…
Naprawdę nie mam czasu  :( Nie mam kiedy nawet iść na pocztę, żeby odebrać przesyłkę, która czeka na mnie już od dwóch tygodni! Tak źle to naprawdę jeszcze nie było, bo zawsze jakoś się parę minut znalazło między jednymi a drugimi zajęciami. Teraz wszystko robię w biegu i bardzo mnie to irytuje. Nie znoszę takiego życia. Lubię jak się dużo dzieje i muszę mieć w życiu wiele zajęć, ale przede wszystkim muszę mieć codziennie chociaż parę minut dla siebie. Muszę mieć czas na zastanowienie się nad wszystkim, na zaczerpnięcie oddechu, czy choćby na zaplanowanie dnia. Bez tego czuję, że tracę kontrolę nad wszystkim, że wszystko dzieje się poza mną, doprowadza mnie to do frustracji i ostatecznie się dołuję.
Tak naprawdę w tym momencie najbardziej przeszkadzają mi moje studia podyplomowe :( Szkoda, że nie trwały tylko do maja. Za miesiąc mam egzaminy ze wszystkich przedmiotów a do tego jeszcze muszę pisać pracę. Staram się więc wolny czas poświęcać choćby na przejrzenie notatek, ale tego wolnego wcale zbyt wiele nie ma…
W zasadzie to nie wiem, dlaczego tak się stało. Zawsze byłam dość zabiegana i świetnie sobie ze wszystkim radziłam. Nie czuję, że wzięłam na siebie zbyt wiele, bo zawsze rozsądnie dobieram sobie obowiązki. Nie wyobrażam sobie nawet, że teraz miałabym z czegoś rezygnować, ale trudno mi zrozumieć ten bałagan, który się wokół mnie zrobił.

Obliczyłam sobie, że dziennie mam jakieś 4-5 godzin czasu teoretycznie wolnego. Trzeba od niego jeszcze odjąć czas na takie prozaiczne sprawy jak kąpiel, ubieranie się, jedzenie… Zostają więc niecałe cztery w ciągu całego dnia i ten czas muszę podzielić na podstawowe obowiązki, sprzątanie, naukę czy przyjemności… Zapewne się domyślacie, że na to ostatnie czasu już zazwyczaj nie wystarcza. Jedynym sposobem na zwiększenie liczby godzin czasu wolnego byłoby skrócenie snu. Ale tego nie zrobię nigdy. Od dziecka byłam uczona, że osiem godzin snu to podstawa i do dzisiaj trzymam się tego, że poza wyjątkowymi przypadkami, nie śpię krócej niż siedem godzin. Wiem, że skrócenie tego czasu na dobre by mi nie wyszło, bo zdaję sobie sprawę z tego, czego potrzebuje mój organizm.
Więc na razie czekam z utęsknieniem na czerwiec, kiedy będę miała już przynajmniej naukę z głowy…
A tymczasem nadal staram się kopiować sobie Wasze notki do worda i czytać w chwilach wolnych w pracy, żeby być na bieżąco. Paradoksalnie akurat ostatnio dość dużo się u nas dzieje i nie mam żadnych przestojów… Chyba problem właśnie w tym, że wszystko mi się teraz skumulowało.
***
Dziewczyny, które macie bloga na blogspocie (te, które wymagają tego, żeby być zalogowanym).. Nie mogę do Was wejść już od dwóch dni. Pojawia mi się cały czas komunikat „blogger jest niedostępny” Czy tylko ja mam ten problem??

sobota, 7 maja 2011

Beznadzieja.

Doła mam po prostu :( Więc co tu dużo pisać? Chyba nie ma większego sensu opowiadanie o tym. Zbierało się we mnie to od kilku dni. Zawsze mnie dołowało, kiedy nie wyrabiałam się ze wszystkim i kiedy coś wymykało mi się spod kontroli. A do tego jeszcze dzisiaj czuję się po prostu bezradna, do tego nie wiem, co mam zrobić. Najchętniej bym uciekła. A najlepiej do Miasteczka. Zawsze najlepiej u mamy :( Tylko, że wiem, że taka ucieczka i tak niczego nie załatwi. A nawet gdyby, to i tak nie mam teraz możliwości, żeby tam jechać. Ogólna beznadzieja.

wtorek, 3 maja 2011

Majowe pozdrowienia.

  
No nie  mogłam się powstrzymać, żeby nie uwiecznić pierwszej w moim życiu pięknej zimy wiosną :))
  


poniedziałek, 2 maja 2011

Już nie kolonia, jeszcze nie dom.

Nie wrócę już do Miasteczka. Nie wiem, jak to się stało. Wyjeżdżając prawie siedem lat temu na studia, nie myślałam o tym, że jadę do miasta, które już mnie nie wypuści. Nie było żadnych planów, nadziei, czy niechęci… Przez pierwsze miesiące w ogóle czułam się, jakbym wyjechała na kolonie i niedługo wracam :) Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam czuć inaczej. Nie jest tak, że Poznań stał się już dla mnie miejscem, o którym myślę, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Dom jest w Miasteczku, a w Poznaniu…? Jeszcze tego nie zdefiniowałam, już nie kolonia, jeszcze nie dom… Franek ma czasami do mnie żal, że to nie o Poznaniu mówię „dom”, ale on, jak Poznaniak od pokoleń chyba nie jest w stanie tego zrozumieć… Dla niego to naturalne, że ja tam jestem – tak po prostu. Nie myśli wcale o tym, że moja przeszłość była gdzieś indziej, że znałam inne zwyczaje, miałam inną mentalność, że po prostu przystosowałam się do życia gdzieś indziej na tyle, że niemal się zasymilowałam…
Nie mam tutaj tabunów znajomych. Ale mam ich na tyle wielu, że nie jestem w stanie spotkać się z każdym, nawet podczas kilkudniowego pobytu. Zawsze kogoś muszę przepraszać, że nie tym razem. Spotkałam się dzisiaj z koleżanką a później poszłam na imprezę urodzinową do Piórka, który swego czasu był moim najlepszym kumplem. Na tej imprezie było sporo osób, z którymi znam się tylko dlatego, że jesteśmy z Miasteczka. Ucięłam więc sobie pogawędkę z kilkoma z nich. Z Piórkiem też pogadałam… Większość z nich wyjechała na studia i wróciła. Albo nie wyjechała wcale. Teraz żyją sobie tutaj, od czasu do czasu wyjeżdżają tylko dorobić a potem znowu wracają… Fajni ludzie, świetnie mi się z nimi rozmawiało.
Ale ja już przestałam należeć do tego świata. Nie mogłabym tak żyć. Nie dlatego, że coś mi się w tym życiu nie podoba, tak się po prostu stało. Wyrosłam chyba z Miasteczka tak, jak wyrasta się z ulubionej sukienki… Można ją ubrać jeszcze do sprzątania albo „po domu”, ale do ludzi się już w niej nie wyjdzie… I nic to, że tyłka już nie zakrywa, jest po prostu wygodna i przypomina nam o tych fajnych czasach…
A jutro wracam do Poznania.
No właśnie, mówię, że jadę do Miasteczka, a do Poznania wracam… Ale jednocześnie jadę do domu, a wracam… jeszcze nie wiem gdzie…
***
Zapomniałam się pochwalić, że UEFA nas wylosowała i idziemy z Frankiem na mecz euro 2012 :)

niedziela, 1 maja 2011

Klęska urodzaju.

Nie jeden raz pracując u R. myślałam sobie, że kiedy zmienię pracę, na pewno skończą się wszelkie długie weekendy… A tu spotkało mnie bardzo miłe zaskoczenie, bo nie dość, że nic się nie skończyło, to w dodatku wcale nie tracę urlopu :) Ze względu na to, że w takie dni jak Wielki Piątek, 2 maja, czy piątek po Bożym Ciele magazyn i biuro są u nas zamknięte, nie ma potrzeby, żebym siedziała w pracy. Ze względu na to, że Warszawa pracuje, a ja podlegam bezpośrednio im, powinnam pracować… Pracuję więc w domu :) Wystarczy, że będę sprawdzała maila, zrobię jakiś tam raport i tyle… I tak się nic nie dzieje. Jestem więc teoretycznie w pracy, praktycznie zajmuję się czym chcę i tylko zerkam na to co się dzieje w sieci. O ile w Wielki Piątek jeszcze coś miałam do zrobienia, to jutro nie przewiduję niczego, bo Anglicy też mają wolne :) Już w ostatni piątek mieliśmy labę, bo w końcu Will się żenił :) No tak dobrze, to ja nawet u R. nie miałam… Może dlatego, że Polsce nie ma monarchii? :P
***
W pierwszy dzień mojej pracy zadzwonili do mnie z pewnej agencji pośrednictwa pracy. Od listopada brałam udział w rekrutacji na stanowisko w jakiejś międzynarodowej firmie, która ma wkrótce otworzyć filię w Poznaniu. Rekrutacja składała się z bardzo wielu etapów i trwała bardzo długo. Miałam kilka rozmów – po polsku i po angielsku, na żywo i przez telefon… W momencie, kiedy mój nowy dyrektor szkolił mnie na nowe stanowisko, zadzwoniono do mnie i poinformowano o tym, że przeszłam wszystkie etapy rekrutacji i został ten ostatni – szkoleniowy. Miałam przyjść na cały dzień i ktoś by mnie obserwował – moją pracę, moje reakcje,  zachowanie w grupie itd. To, że mnie zaprosili na to szkolenie, o niczym jeszcze nie świadczyło, ale było bardzo blisko… Podziękowałam.. Było mi trochę głupio, ale cóż, spóźnili się… A pani z tej agencji powiedziała mi (już nieoficjalnie), że dobrze zrobiłam, bo jednak stanowisko, które teraz objęłam jest lepsze, niż bycie executive assistant w nawet najbardziej prestiżowej firmie – jej słowa :) Więc podniosła mnie trochę na duchu..
Trzeciego dnia mojej nowej pracy zadzwonili do mnie z jeszcze innej firmy, z pytaniem, czy nadal jestem zainteresowana stanowiskiem, które proponują. Nie, już nie byłam…

Nie tak dawno zadzwoniła do mnie znajoma Pani Mamy, z pytaniem, czy nie mogłabym udzielać korepetycji jej dzieciom. Mogłabym owszem, ale niestety musiałam postawić swoje warunki – nie byłabym w stanie dojeżdżać do nich do domu, bo mieszkają na drugim końcu miasta… Umówiłyśmy się na lekcje próbne – zobaczymy czy się dzieciakom spodoba, czy mnie się spodoba, czy im nie będzie za ciężko z dojeżdżaniem do mnie… Na pieniądzach mi w tym momencie nie zależy, bardziej na tym, żeby siedzieć cały czas w języku, żeby powtarzać, być na bieżąco… Ale i tak zastanawiam się, czy znowu nie biorę na siebie zbyt wiele. Cóż, na pewno będę musiała pożegnać się ze środowym aerobikiem. A tak poza tym – byle do czerwca! Kiedy już skończę tę podyplomówkę, będę miała napisaną pracę, będę miała też więcej czasu… Jakoś się to ułoży…
***
No i widzicie jak to jest. Jak chciałam, to się nikt nie odzywał. A jak dostałam pracę, to nagle sobie wszyscy o mnie przypomnieli :) Prawda, że to typowe?
***Dostałam moją pierwszą wypłatę w nowej firmie. Obiecałam Frankowi, jakiś czas temu, że jak już będę miała ją na koncie, to biorę go na kolację do restauracji i będziemy szaleć! Słowo się rzekło i teraz się tylko zastanawiam, którą knajpę wybrać :)
***
Franek tydzień temu stłukł sobie żebra :( Święta spędził stękając z bólu i warcząc na wszystkich z powodu swojego złego humoru. Później było trochę lepiej – z tym stękaniem i warczeniem, bo nie z jego żebrami. Dostał zwolnienie na tydzień. Gorszego czasu na tego rodzaju stłuczenia sobie nie mógł „wybrać”. Za miesiąc kończy mu się umowa, niefajnie, że mu to L4 wypada akurat teraz… Wygląda to trochę jakby kombinował sobie mega długi weekend między świętami i majówką :( Mamy nadzieję, że jednak nikt się do tego nie przyczepi – w końcu Franek ma opis z RTG, który jest najlepszym dowodem… Zwolnienie kończy mu się jutro. Powinien pójść do kontroli, ale chce iść w czwartek do pracy.
Wiecie, że jeszcze nigdy nie słyszałam i nie widziałam, żeby on aż tak bardzo chciał iść do pracy? Twierdzi, że boli go już mniej. Mam nadzieję, bo po tabletkach przeciwbólowych, jakie dostał nie można prowadzić pojazdów… Trzymajcie kciuki, żeby faktycznie mógł już normalnie funkcjonować w tym tygodniu, a przede wszystkim za to, żeby umowę mu przedłużyli…

***
Jeśli przedłużą mu tę umowę, to z kolei on mnie zaprosi na kolację do knajpy, więc tym bardziej trzymajcie paluchy :)