*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 30 stycznia 2011

Wstęp do diety :)

No to jesteśmy na diecie :) Znaczy się ja i mój żołądek, bo Franek już chyba chudszy być nie może :)
Niektóre z Was być może pamiętają, że trzy lata temu byłam na diecie i w ciągu czterech miesięcy schudłam 12kg. W planie było 9, ale mój organizm się rozpędził i potem musiałam dwa kilo przytyć, bo się za bardzo koścista zrobiłam. Przez kolejne miesiące moim jedynym celem było utrzymywać moją wagę tak, aby wahała się od 48 do 50 kg. (Od razu podkreślam, ze mam 158 cm wzrostu, więc nie jestem anorektyczką! :)) Udawało mi się to przez dwa lata i niestety pod koniec ubiegłego roku trochę mi przybyło tu i ówdzie.

Mój tryb życia nie zmienił się specjalnie, nadal regularnie ćwiczyłam i starałam się jeść tak, jak wcześniej. Ale możliwe, że przy Franku moje posiłki stały się trochę bardziej tłuste albo porcje były większe. A może i słodyczy jadłam więcej niż kiedyś? Tak czy inaczej, moja waga niebezpiecznie zaczęła zbliżać się do 52 kg. Dwa tygodnie temu powiedziałam sobie – dość!

Zbierałam się do tego długo, ale widocznie musiałam dojrzeć do tej decyzji. Co prawda podobno w ogóle po mnie nie widać tych dwóch kilogramów więcej, we wszystkie ubrania mieszczę się tak jak zawsze, ale mnie zawsze przybywa kilogramów w talii i nie podoba mi się ten tłuszczyk, który się tam odkłada. Możliwe, że inni go nie widzą, bo nietrudno jest to zamaskować, ale dla mnie przede wszystkim liczy się to, co ja o sobie myślę i czy sama sobie się podobam. Postanowiłam powalczyć z tymi kilkoma centymetrami w talii.
Moim problemem było to, że to tylko dwa kilo :) Ciągle szkoda mi było zachodu, ale wreszcie się zmobilizowałam.
Od dwóch tygodni jestem na mojej ulubionej i moim zdaniem jedynej skutecznej dla mnie (podkreślam, ze dla mnie, bo skoro są osoby, które chudną po Kopenhaskiej, Dukana i innych, to widocznie coś w tym jest, ale na pewno nie są to diety dla mnie) diecie niskokalorycznej. Już kiedyś pisałam bardziej szczegółowo, jak się do tego zabieram, więc niech notka Dieta cud? Nie dziękuję. będzie uzupełnieniem dzisiejszej.

Teraz pochwalę się tylko, że już udało mi się zrzucić 1,5 kg, a więc mam nawet szybsze tempo od tego, które sobie założyłam (1kg na dwa tygodnie). A poza tym moja talia wygląda już tak, że jestem z niej całkiem zadowolona, zbędnego tłuszczyku za wiele tam nie ma :)
 Wiem, że być może dla niektórych takie tempo to żadne tempo, ale ja uważam, że takie chudnięcie jest najbardziej optymalne dla mojego organizmu, który stopniowo przyzwyczaja się do mniejszej ilości kalorii. Myślę, że jeszcze jakieś dwa, trzy tygodnie i zacznę etap stabilizacji. Muszę się bardzo pilnować, żeby nie ważyć poniżej 48 kg, bo zaczynam wtedy nieładnie wyglądać. Mam chyba ciężkie kości, bo nawet przy wadze, która dla mnie jest jeszcze prawidłowa wyglądam niedobrze – chudnę na twarzy i wyglądam niezdrowo, a poza tym straszę wystającymi kośćmi obojczykowymi. Moja mama i Franek (zwłaszcza Franek, bo nie podobałam mu się w wersji 46,5kg) bardzo mnie pilnują, żebym nie przesadziła.
O kolejnych szczegółach wspomnę następnym razem. Bo o jedzeniu to ja mogę długo :)

czwartek, 27 stycznia 2011

O brwiach i roztrzepaniu.

No to dzisiaj się tłumaczę z rzuconych ostatnio stwierdzeń na temat mojej osoby :) 
 1. Jestem niesamowicie roztrzepana! (zawsze powtarzam, że jak jajecznica :P) Wiem, że to jest niemal nie do pomyślenia w przypadku osoby tak bardzo poukładanej i zorganizowanej, ale jednak…
Mam w pamięci prawie wszystkie ważne daty, pamiętam o każdym spotkaniu, myślę często za siebie i za Franka jeśli chodzi o załatwienie jakichś istotnych spraw. W pracy wszystko mam pod kontrolą… W ogóle sprawy organizacyjne mam w jednym paluszku, nie znoszę chaosu i nie lubię spontanów…
Ale ciągle czegoś zapominam (nie o czymś, a czegoś właśnie:)) – to wyjdę z domu bez kluczy, to nie wezmę dokumentów. Na aerobik wybiorę się bez butów sportowych albo lepiej – bez stroju :) Zapomnę wyłączyć prostownicę (specjalnie mam taką, która sama się wyłącza :)), przekręcę klucz w zamku dwa razy zamiast raz, uniemożliwiając tym samym Frankowi wyjście do pracy. Nie wspominając już o tym, że jak coś odłożę, to potem nie pamiętam gdzie :) (zwłaszcza, gdy coś chowam, żeby się nie zgubiło :P)

Z matmy zawsze byłam świetna, a to, że nie miałam zawsze piątki na semestr wynikało najczęściej z tego, że albo zgubiłam po drodze przecinek, albo minusa zostawiłam w poprzedniej linijce, albo na sprawdzianie źle przepisałam przykład z tablicy – na przykład górę ułamka przepisałam z grupy „a”, natomiast dół z grupy „b” – przykład rozwiązałam dobrze, a jakże! Nawet funkcję do tego rozrysowałam i wszystko się zgadzało, ale punktów nie dostawałam :)
Kiedy czytam, to też mi się zdarza czytać za szybko i zbyt nie uważnie i potem wychodzą takie kwiatki jak… o, nie szukając daleko – przyszłam dziś do pracy, leży ulotka. A na niej napisane „sukienki w miodzie”. Długo myślałam, jakie to sukienki… Dopiero po chwili zobaczyłam, że nie o miód, a o modę chodzi :))
Przykładów naprawdę mogłabym mnożyć, muszę Wam kiedyś opisać, ile razy biedna Dorota miała przeze mnie pobudkę albo jak to Franek musiał mi coś dowozić :) Kiedy opowiadam mojej mamie jakieś kolejne moje przygody – wynikające z niczego innego jak z mojej nieuwagi, kwituje to jednym zdaniem – po kim Ty taka roztrzepana jesteś?
No taka jakaś nietypowa jestem – marzycielka ze mnie kiepska, twardo stąpam po ziemi, a jednocześnie ciągle chodzę z głową w chmurach i myślę o czymś innym, niż powinnam. To roztrzepanie chyba wynika z tego, że robię milion rzeczy na raz, często za szybko, a do tego zwykle najpierw robię i mówię, a potem myślę.
Nie potrafię wytłumaczyć tego paradoksu, że mogę być jednocześnie zorganizowana i roztrzepana:)

2. Kiedy odwiedzają mnie koleżanki i mają ochotę na kawę, to muszą ją sobie… przynieść :D Oczywiście w przypadku większej grupy gości staramy się z Frankiem zaopatrzyć w jakąś kawę, ale generalnie jej w domu nie mamy, bo ja nie piję wcale, a Franek tylko jak już zostanie po tych gościach :) Moje koleżanki z reguły i tak przychodzą na piwo albo wino, ale w razie czego wiedzą, że u mnie na kawę średnio mogą liczyć. Za to herbat mam całą półkę. Jeśli ktoś z odwiedzających mnie osób ma ochotę na herbatę usłyszy z mojej strony pytanie: zwykłą czy czerwoną? A może zieloną? Mam też owocowe i smakowe- brzoskwiniową, truskawkowo-rabarbarową, karmelową, earl grey i grzańca…?

3. Jestem sfiksowana na punkcie… brwi… Bardzo często gapię się ludziom na brwi i oceniam, czy mają je ładnie (według mnie :)) uregulowane, czy nie. A jak jakaś laska ma w moim mniemaniu zrobione to idealnie, to nie mogę oderwać od oczu od brwi :) Swoich znaczy się oczu od jej brwi :) Jeszcze bardziej jestem sfiksowana na punkcie moich brwi, bo one nie do końca mają taki układ, który sprzyjałby uregulowaniu ich w taki sposób jak bym chciała i ciągle je dopieszczam, ale muszę przyznać, że od jakiegoś czasu nareszcie mi się udało osiągnąć zadowalający mnie efekt :) Ale swego czasu męczyłam się strasznie (mimo, że kiedy o moim „problemie” wspominałam koleżankom, to się bardzo dziwiły, bo im się wydawało, że kształt jest dobry :)), żeby nadać im taki kształt, jaki mi się podoba.

4.Niestety przeklinam. Jak coś mi nie wychodzi, ale tak bardzo nie wychodzi albo jak coś idzie nie po mojej myśli to najczęściej wymsknie mi się „zajekurwabiście”, a jak jestem poirytowana (delikatnie mówiąc :)) to najczęściej jest po prostu „ja pierdolę”. Ale chciałabym podkreślić, że mam jakąś taką wewnętrzną kontrolę i nie zdarza mi się nigdy przeklinać przy rodzinie – mojej lub Franka (ba, nawet, dupy nie używam, a Franka za pieprzenie strofuję :)) ani przy mniej bliskich znajomych.
Co ciekawe w ogóle przekleństwa mnie w uszy i oczy kłują i jak jest gdzieś tego za dużo, to mnie to bardzo drażni i dlatego tym bardziej denerwuje mnie ta „przypadłość” u mnie.
Generalnie staram się z tym walczyć, bo to po prostu nieładnie :) A już w ogóle nie rozumiem przeklinania ot tak – bez powodu. Nie w chwilach wzburzenia, ale podczas zwykłej rozmowy.
Na szczęście zwykle jednak udaje mi się okiełznać swój język i moje „przeklinanie” to najczęściej „kurka wodna”, i ewentualnie „cholera” albo „fuck” (z tym to muszę uważać jak jestem za granicą :P).
Natomiast przy tej okazji, uświadomiłam sobie, że wśród tych czterech rzeczy wymienionych ostatnio, które mówię najczęściej, zdecydowanie powinno się znaleźć „szlag by to!” -  tak, to są słowa, które zdecydowanie najczęściej wypowiadam w momencie poirytowania czy złości.

5. W siódmej klasie podstawówki wygrałam wybory do samorządu szkolnego i zostałam przewodniczącą szkoły. Bardzo podobała mi się ta funkcja, bo czułam się dość ważna, wiedziałam więcej niż inni uczniowie i ludzie mnie znali. Dzieciaki z klas nauczania początkowego biegały za mną wołając „całość baczność” :)) Bo  nie wiem jak u Was w szkołach było, ale u mnie w podstawówce każdy apel rozpoczynał się moimi słowami skierowanymi do uczniów i dyrektora: „Całość baczność! Na wprost do raportu patrz! Panie dyrektorze, przewodnicząca samorządu uczniowskiego Margolka zgłasza gotowość szkoły do uroczystego apelu z okazji takiej a takiej” Naprawdę miło wspominam tę fuchę :)

6. Nie znoszę, kiedy się mnie klepie po plecach! Mam wtedy bezwarunkowy odruch bicia :) I włącza mi się agresor. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale niesamowicie mnie to wkurza – nawet jak robi to moja mama czy Franek, zaczynam warczeć. A nie daj Boże jakiś kolega – w liceum jeden oberwał ode mnie za to łokciem w brzuch (naprawdę odruch był bezwarunkowy) i w pracy też taki jeden, który mnie próbował poklepywać i w ogóle dotykać, szybko tego pożałował :) Tak więc pamiętajcie, nie dotykajcie moich pleców! Ani na górze ani na dole, ani w żadnym innym miejscu ;)) Chyba, ze w ramach masażu ;)

7. Nigdy nie napełniam kubków, czy szklanek po sam brzeg :) Jeśli parzę np. herbatę dla siebie, to kubek zalewam wodą tak przynajmniej do dwóch cm poniżej brzegu. Jak zalewam innym – staram się pamiętać, że to nie jest normalne, ale i tak zdarza mi się usłyszeć „ale dlaczego nie dolałaś wody do końca?” :)) Na rano mam specjalny kubeczek – taki na 100 czy 150 ml i tylko z niego piję herbatę – po pierwsze – przed pracą i tak nie wypiję więcej, po drugie w większym kubku herbata nie zdąży mi wystygnąć, a ja gorącej nie piję :) Jeśli chodzi o zimne napoje, to zawsze się denerwuję, kiedy Franek naleje mi całą szklankę – od razu odechciewa mi się pić :) Wolę sobie nalać pół i ewentualnie drugie tyle potem dolać niż żłopać całą szklanicę na raz :) Bywają wyjątki – na przykład jak jestem w kawiarni i piję dla towarzystwa, a nie dla samego picia. No i piwo – pół litrowy kufel absolutnie mnie nie przeraża :) Chociaż przyznam, że szybciej idzie mi picie piwa na raty :)

***
Tak naprawdę jak zaczęłam się nad tym wszystkim zastanawiać, to znalazłam więcej takich „ciekawostek” na mój temat niż siedem :) Ale chyba każdy takimi się może pochwalić, więc się ich nie wstydzę :)

wtorek, 25 stycznia 2011

Kreatywna notka :)

Niemal wszyscy mają już za sobą nominację do nagrody kreativ bloggera, a ja jak zwykle w takich wypadkach jestem na końcu :)
 
 

Nominowana zostałam przez sześć blogowiczek (chyba o żadnej nie zapomniałam? :) A oto co dziewczyny o mnie napisały:
Flo. – „za to, że gdy całe blogowisko nagle ogarnia epidemia braku weny, na nią zawsze można liczyć. Nawet gdy jej się nie chce pisać, to wyjaśni to w sposób tak obszerny i ciekawy, że pod koniec notki człowiek zapomina o tym, że ona o braku weny pisała ;-)”(…),
Niedyskretna – „bo jest dziwna”,
Ewelina – „bo nie jest dziwna :)) a przynajmniej nie bardziej niż ja i Niedyskretna :)
Młoda Kobieta – „za poruszanie ważnych tematów i wysnuwanie trafnych wniosków, za umiejętność ciekawego opisywania rzeczywistości, za połączenie racjonalizmu ze szczyptą dziecinności i odrobiną kobiecej wrażliwości :)”

Izolda – „bo fajnie się czyta nawet długie posty niczym kodeks karny :)”

Margo  – „Szczera, zabawna, poukładana, ale mająca wiele wątpliwości, silna i z serduchem na dłoni – ot cała Margolka, której zapiski długością niemalże dorównują elaboratom Polly:)”

Dziękuję Wam Dziewczyny za miłe (Niedyskretna, wiem, że się starałaś :)) i bardzo często trafne słowa. Dobrze jest wiedzieć, w jaki sposób odbieracie mnie i moją pisaninę, zwłaszcza,  że przecież wcale nie kryję się z tym, że już dawno przestałam pisać tylko dla siebie :)

***
 
A teraz druga część zabawy… Wcale nie jest tak łatwo znaleźć aż siedem informacji, których jeszcze o mnie nie wiecie bo ja na blogu poruszałam już różne tematy, a jeśli nie w samej notce, to w komentarzach podczas dyskusji z Wami, więc pewnie niektóre z tych rzeczy i tak nie będą dla Was zaskoczeniem. Ale się starałam.

Oto siedem – teoretycznie – zaskakujących faktów o Margolce. Ale żeby notka nie była niczym kodeks karny, postanowiłam, że rzucę tylko hasła, a rozwinięcie będzie jutro ;)
1) Jestem niesamowicie roztrzepana!

2. Kiedy odwiedzają mnie koleżanki i mają ochotę na kawę, to muszą ją sobie… przynieść :D Za to herbat mam całą półkę. J

3. Jestem sfiksowana na punkcie… brwi…

4.Niestety przeklinam.

5. W siódmej klasie podstawówki wygrałam wybory do samorządu szkolnego i zostałam przewodniczącą szkoły.

6. Nie znoszę, kiedy się mnie klepie po plecach!

7. Nigdy nie napełniam kubków, czy szklanek po sam brzeg :)

***

Teraz powinnam przekazać pałeczkę kolejnym siedmiu osobom i nominować je do nagrody, ale wybaczcie, tym razem się wyłamię. Z dwóch powodów – przede wszystkim, jak już wspomniałam, jestem jedną z ostatnich i po prostu większość osób już została uhonorowana tą nagrodą. Po drugie – tak naprawdę mam zbyt dużo wartościowych blogów zalinkowanych, żeby wybrać tylko siedem. Każdy z nich jest inny, wiele z nich totalnie różni się tematyką oraz sposobem pisania. Nie odważę się tym razem na imienną nominację :) Dlatego te osoby, które mam zalinkowane, a które jeszcze nie zostały wyróżnione, niech się poczują nominowane do nagrody kreativ blogger :) I czekam na siedem ciekawostek na Wasz temat :)

sobota, 22 stycznia 2011

Strategia działania.

Oduczyłam się uczyć. Co oczywiście było do przewidzenia po prawie rocznej przerwie :) A właściwie chodzi o to, że oduczyłam się samego zwyczaju uczenia się. W szkole średniej, czy podczas studiów licencjackich, nauka była właściwie moim życiem – chodziłam na zajęcia, potem wracałam, odrabiałam lekcje i się uczyłam. Pewnie, od czasu do czasu sobie gdzieś wyszłam, obejrzałam coś w telewizji, ale zawsze było to podporządkowane mojej nauce – dopiero wtedy, gdy wiedziałam, że zdążę się ze wszystkiego przygotować, pozwalałam sobie na czas dla siebie.
Teraz to się zmieniło – rzecz w tym, że teraz staram się naukę podporządkować moim innym obowiązkom i przyjemnościom. Nie wyobrażam sobie tak jak kiedyś całe popołudnie aż do wieczora spędzić tylko na nauce. Muszę mieć czas na to, żeby przed snem poczytać książkę, żeby obejrzeć serial, żeby pójść na aerobik. Nie wspominając nawet o tym, że przecież muszę mieć czas na ugotowanie obiadu, zrobienie prania, czy prasowania.

A więc postanowiłam opracować sobie plan działania :) I tak, chociaż egzamin na uniwerku mam dopiero za trzy tygodnie, zaczęłam uczyć się do niego już w ubiegły poniedziałek. Plan jest taki, że po powrocie z pracy, jem obiad, robię sobie krótki odpoczynek a potem uczę się. Jeśli mam w planie aerobik, przeznaczam na to przed nim 1,5-1h. Jeśli się nie wybieram na ćwiczenia – 2-2,5h. Tym sposobem robi się już godzina 19 kiedy wracam z aerobiku lub kiedy zamykam książki. Od tej godziny zajmuję się sprawami domowymi, a po 20 zaczyna się czas dla mnie – na telewizję, na czytanie, ewentualnie na blogi, jeśli wcześniej nie zdążę ich oblecieć :) Po 21 zazwyczaj jestem już w łóżku i czytam do poduszki, a o 22 gaszę światło i oddaję się w objęcia Morfeusza.

Ja jednak bez porządnego planu dnia nie potrafię funkcjonować. Muszę sobie wszystko z góry ustalić, bo inaczej wszystko mi się rozjeżdża. A tym sposobem czuję się pewniej.
Wiem, że dla wielu osób nie do pomyślenia jest, żeby zaczynać się uczyć miesiąc wcześniej, ale mnie jednak za bardzo przeraża wizja tego, że nie zdążę i dlatego nie potrafiłabym zacząć się uczyć kilka dni przed. No i nie potrafiłabym już poświęcić się tylko temu. A przede wszystkim chcę sobie powoli wyrobić, a w zasadzie odnowić, ten nawyk uczenia sie i liczę na to, że w ciągu miesiąca mi się to uda. Na pewno będę musiała systematycznie powtarzać, bo przecież za za trzy tygodnie pewnie zapomnę sporo z tego, czego nauczę się dziś, ale mam nadzieję, ze wystarczy odświeżenie pamięci.

No właśnie, a póki co, korzystam z tego, że jest weekend i mam trochę więcej czasu na wszystko :) W planie mam prawo transportowe, ale także boeuf strogonof, barszcz po ukraińsku, pranie, sprzątanie łazienki i lektura Stephena Kinga. Oczywiście musi się znaleźć także trochę czasu dla Was, więc już nie marnuję czasu, tylko uciekam działać :)
Miłego weekendu życzę.
***I jeszcze raz dziękuję bardzo wszystkim, którzy oddali na mnie głos w konkursie na Blog Roku! Wiem, że niektóre z Was są zawiedzione, ale ja jestem bardzo usatysfakcjonowana :) Prawdę mówiąc nie spodziewałam się, że będę tak wysoko w rankingu :)

środa, 19 stycznia 2011

Lajtowo.

Dzisiaj będzie lajtowo. Smoczyca zaprosiła mnie do zabawy, a ja chętnie wzięłam w niej udział. Kiedyś się już bawiłam w to, ale pytania były trochę inne, więc może dzisiaj dowiecie się o mnie czegoś nowego :)
4 programy/seriale, które oglądam:
* Na Wspólnej
* Desperate Housewives – dzięki Internetowi w wersji oryginalnej i na bieżąco
* przynajmniej jeden wieczorny program informacyjny dziennie
* jakieś You Can Dance albo Mam Talent – w zależności od tego, co akurat jest w ramówce. Tylko broń Boże  jakieś tańczące, śpiewające, czy skaczące gwiazdy!


4 rzeczy, które mnie pasjonują:
Może słowo „pasjonują” nie jest adekwatne do każdej z niżej wymienionych rzeczy, ale gdyby je zastąpić „interesują”,to już będzie wszystko git :)
* książki
* bieżące wydarzenia polityczne i społeczne
* oczywiście blogi
* chyba generalnie moje życie mnie pasjonuje ze wszystkimi jego cudownymi aspektami jak podróże, znajomi, rodzina, wszystko, co mnie otacza…
4 słowa/sformułowania, które często mówię:
* w sumie…

* wiesz…
* weź przestań!
* Franuuś…
4 rzeczy, których nauczyłam się z przeszłości:
* lepiej mieć kilka bardzo dobrych znajomych niż jednego „przyjaciela”

* najbliższa rodzina to najlepsze i najcenniejsze, co mam
*czasami warto poczekać z ważnymi decyzjami – życie pisze najlepsze scenariusze
* gorsze dni zawsze w końcu mijają
4 miejsca, do których chciałabym pojechać:
* Tatry! nigdy ich dość

* Hiszpania, wszystko jedno gdzie, jej też jest mi mało
* Gdańsk
* jakaś „zagranica” :) – ale taka, której jeszcze nie odwiedziłam; w zasadzie marzy mi się Australia, ale to jest raczej poza moim zasięgiem
4 rzeczy, które robiłam wczoraj:
* ugotowałam kapuśniak

* byłam na aerobiku
* uczyłam się na egzamin z zarządzania dystrybucją
* wstępnie planowałam z Frankiem nasze urlopy

4 rzeczy,które kocham w zimie:
* mój fioletowy płaszcz zimowy, kolorowy szalik, granatową czapkę i rękawiczki(w zasadzie to już cztery :P)
* grudzień
* widok ośnieżonego świata w mroźny i słoneczny dzień, ale tylko wtedy, gdy nie muszę nic załatwiać za to mogę iść na spacer
* odwilż :)
4 rzeczy, na mojej liście pragnień:
* szczęście i zdrowie dla mnie i moich najbliższych
* szansa, żeby co roku sobie gdzieś polecieć, najlepiej z Frankiem
* stabilna sytuacja zawodowa – moja i Franka
* no dobra no… fajnie byłoby być Panną Młodą
A teraz zaproszenie do zabawy… W zasadzie pogubiłam się, kto już brał w niej udział, a kto nie. Chętnie przeczytałabym odpowiedzi American Girl, Sanglant, M i Poli :) Macie ochotę dziewczyny? A tak poza tym, tradycyjnie zapraszam każdego, kto chce odpowiedzieć na te pytania.

***
A głosować można jeszcze do godziny 12 w czwartek :) – to tak informacyjnie.