*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 25 października 2010

Wszystko dla ciała.

Ostatnio karmię ciało… Wiadomo, że trzeba zadbać i o ducha i o ciało. Ostatnimi czasy skupiłam się bardzo na tym pierwszym. Sporo czytałam – czasami wręcz nic nie robiłam po powrocie z pracy, tylko siadałam w fotelu i zagłębiałam się w powieści. Innym razem oglądałam seriale. Dobra, wiem, mało ambitne, ale jakby nie było pokarm dla ducha jakiegoś rodzaju to jest – no bo na pewno nie dla ciała :) Za to ambitniej było na zajęciach z zarządzania dystrybucją czy prawa transportowego… Poza tym mój duch dokarmiany był muzyką klasyczną, ze wskazaniem na Chopina – z racji trwającego trzy tygodnie konkursu chopinowskiego. Konkurs się skończył, stwierdziłam, że teraz czas na ciało.

W sobotę po powrocie z uczelni wsunęłam na szybko pierogi, które zostawił mi na obiad Franek (a pierogi oczywiście domowe, robione własnoręcznie przeze mnie i przez Franka właśnie jakiś czas temu, zamrożone i czekające na okazję :)), poprawiłam makijaż i wyruszyłam w miasto. Umówiłam się z koleżanką. Poszłyśmy na piwo. Popiłyśmy je wiśniówką, po czym Anka stwierdziła, że jest głodna. Za mną od kilku dni chodziła ochota na jakieś śmieciowe żarełko (a tak, lubię, nie przesadzam z tym, ale mówcie sobie co chcecie – dobre to jest i już :)), myślałam, że może pójdziemy do jakiejś budki z fast foodem, ale Ania miała ochotę na prawdziwy obiad. Zaprowadziła mnie do… pierogarni :P Tak długo mnie namawiała i kusiła (mimo zapewnienia, że pierogami to ja już się dziś najadłam), że ostatecznie zamówiłam porcję i dla siebie. Ale żeby nie było, wzięłam tym razem leniwe :) Do tego wypiłyśmy jeszcze po piwku i poszłyśmy… na piwko do pubu :) Długo nie balowałyśmy, Franek kończył pracę po północy, więc przyjechał po nas i porozwoził do domu. Położyłam się i zasnęłam jak zabita. Dawno mi się tak dobrze nie spało, zawsze się wybudzam, kiedy Franek kładzie się później, a tym razem dopiero o szóstej wyciągnęłam rękę, żeby sprawdzić, czy jest obok :) Nie czułam się specjalnie rześko, więc zasnęłam z powrotem i spałam aż do 10:15, co zdarza się niesamowicie rzadko… A obudziłam się tylko dlatego, ze zdziwiło mnie niesamowicie, że Franek wstaje przede mną. No to to się już chyba nigdy nie zdarza… :)  

Franek zajął się śniadaniem, a ja dochodzeniem do siebie. Potem przyszła kolej na mnie i zabrałam się za obiad – placki ziemniaczane. Ledwo skończyłam je smażyć, Franek musiał wychodzić do pracy, a ja odebrałam telefon od Doroty z propozycją nie do odrzucenia. Pojechałyśmy sobie pod Poznań na basen – taki z masażami wodnymi, zjeżdżalniami no i przede wszystkim z jacuzzi, w którym spędziłyśmy najwięcej czasu. Potem uczyniłam zadość jeszcze mojemu pragnieniu śmieciowego jedzenia i zjadłam talerz frytek :) Tak oto skończył się mój weekend.

A dzisiaj idziemy jeszcze z Dorotą na aerobik i do sauny. Potem na piwko. Aha, i żeby nie było – na aerobik to ja chodzę cały czas regularnie, nawet wtedy, kiedy skupiam się na duchu :) W październiku zwiększyłam częstotliwość do dwóch-trzech razy na tydzień :) W ramach tego dbania o ducha, powinnam jeszcze się wybrać do fryzjera i kosmetyczki. Ale u tego pierwszego byłam całkiem niedawno, a na drugą chwilowo funduszy brak (ach ta logistyka :)) Poszłam więc sobie… do dentysty. No co? W końcu to też jest dbanie o ciało, nieprawdaż? :) Na szczęście choćbym nawet kilka lat nie odwiedzała przybytku dentystycznego, szkody na moim uzębieniu zawsze są minimalne, więc strachu przed stomatologiem nie odczuwam. A to dziwne, w końcu to też biały fartuch, co więc z moim syndromem? :)