*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 11 maja 2010

„Kocham Cię, jak Irlandię” cz 1. Margolka na lotnisku

No dobrze, nareszcie nadeszła pora, by cofnąć się trochę w czasie, dokładnie do 25 kwietnia, do godziny ósmej trzydzieści rano, kiedy to wyszliśmy razem z Frankiem w domu i pojechaliśmy na lotnisko. Z całej wyprawy najbardziej chyba czekałam na sam lot, dlatego pozwolę sobie poświęcić mu całą notkę, a ponieważ na pewno znajdą się osoby, które samolotem jeszcze nie leciały, będę pisać dość szczegółowo, bo wydaje mi się, że procedury lotniskowe są dość ciekawe :) Mnie przynajmniej zawsze fascynują ( i stresują ;))
Ławica jest stosunkowo mała i nie przyjmuje wielu lotów w ciągu dnia, więc kiedy przyjechaliśmy, po hali odpraw krążyły tylko niedobitki pasażerów udających się do Barcelony, a reszta osób leciała, tak jak ja, do Dublina i ustawiła się w kolejce do odprawy bagażu, którą ja ominęłam, gdyż, jak już wiecie, z bagażu miałam tylko ten podręczny. Czekałam więc aż zacznie się odprawa i będę mogła udać się od razu do tego punktu odprawy, w którym prześwietlają bagaż podręczny, osoby i jak już się tam wejdzie, to nie można wyjść :P Wszystko się trochę opóźniło, co nas nieco denerwowało – mnie, bo atmosfera na lotnisku zawsze przyprawia mnie o motyle w brzuchu i drżenie rąk, a Franka, bo parking kosztował 6 złotych za pół godziny:)
W końcu ogłosili rozpoczęcie odprawy. Nie powiem, stresowałam się, zwłaszcza, że szłam jako pierwsza. Samolotem już leciałam, ale zawsze tak samo się denerwuję, a tym razem było gorzej, bo pierwszy raz leciałam sama. Po prostu ta atmosfera sprzyja nerwom – wszystko jest strasznie restrykcyjne, trzeba pilnować wagi i rozmiaru bagażu, nie można mieć w podręcznym niczego w postaci płynnej, nie wspominając już o ostrych przedmiotach, no i można wejść tylko z jedną sztuką bagażu podręcznego (mała torebka, laptop czy aparat fotograficzny też się liczy jako sztuka, więc wszystko trzeba mieć w jednej torbie). Wszystkie informacje na temat tego jaki powinien być ten bagaż trzeba sobie sprawdzić na stronie przewoźnika (ja dwa razy leciałam EasyJetem, raz Wizzairem i raz Ryanairem, więc wiem, że to się bardzo różni; nie dane nigdy było mi polecieć niczym bardziej prestiżowym :P).
Denerwowałam się, bo mój bagaż miał być 55x40x25 a jak go wypchałam to był 40x35x28 i bałam się, czy będą z centymetrem sprawdzać, że przekroczyłam o 3 cm głębokość :P Oczywiście przypuszczałam, że nie, ale stres był. Sam Franek, obserwując mnie z daleka (czekał, bo jakby się okazało, że coś w tym bagażu jest nie tak, to bym mu oddała) mówił, że widać było, że jestem zdenerwowana. No ale kto by nie był – podchodzę a tu trzech facetów w mundurach mi się każe rozbierać :P
Dla niewtajemniczonych – jak się nie mieścicie w bagażu, to najlepiej ubrać na siebie jak najwięcej. W końcu nikt Wam nie udowodni, że kurtki nie chowacie do szafy dopóki na dworze jest powyżej 40 st na plusie :) Na przykład moja koleżanka leciała do Hiszpanii i miała na sobie dwa polary, kurtkę skórzaną i zimową. I mało tego, ponieważ nie za bardzo można przewozić jedzenie (nie orientuję się aż tak, ale jeśli ktoś ma kanapki, to chyba też musi je włożyć do foliówki – na lotnisku słyszałam jak jedna pani przeżywała, że nawet do kanapek jej zaglądali :P) a ona dostała od mamy wałówkę– w kieszeniach kurtek upchnęła ile się dało kiełbasy :P Przeszło ;) – może komuś się ten patent przyda w przyszłości :D
Ja za wiele ściągać z siebie nie musiałam– kurtkę już trzymałam w ręce, więc pozostał mi żakiet, apaszka (tak panie straż graniczna, to była apaszka, nie szalik), paska nie miałam, i buty. Bagaż i wszystkie części garderoby  trzeba było włożyć do specjalnej skrzyneczki i należało opróżnić kieszenie (klucze, telefon, monety). Jeśli ktoś przewozi jakieś płyny np. lekarstwa czy kremy, mogą one być umieszczone w takiej oto foliowej torebce wielokrotnego zapięcia: 

  

ale żadne z pojemników wewnątrz nie może być większe niż 100ml. Normalnie takie rzeczy zawsze chowałam do bagażu odprawianego, ale że takowego nie miałam, wspomnianą torebkę z tuszem do rzęs, kremem, perfumami, pomadką i czym tam jeszcze umieściłam razem ze wszystkim na taśmie do prześwietlenia. Przeszłam bez problemu, do niczego się nie przyczepili, więc mogłam już pomachać Frankowi i udać się na zakupy, bo dziewczyny zażyczyły sobie, żebym im rum przywiozła.

Z tym rumem to miałam największy problem.
Po pierwsze, to (nie śmiać się!) zastanawiałam się czy mam to zgłosić do oclenia :P Wydawało mi się, że nie, ale jakoś tak zmyliła mnie ilość osób przechodząca do bramki z napisem „do oclenia” (jak się potem okazało, tabliczka sobie, ludzie sobie) i jakoś tak przerażała mnie wizja aresztowania pod zarzutem przemytu litra rumu :) Zapytałam więc pana celnika. Trochę się pośmiał, ale generalnie był sympatyczny, wyglądało to mniej więcej tak:
-Dzień dobry. Mam litr rumu…, czy ja to muszę zgłosić?
-Ile???
- Litr…
- O niee, to pani nie poleci. Nie przepuszczę.
- A jakbym teraz wypiła?
- Jeśli trafi Pani później do samolotu, proszę bardzo.
:))
Po drugie, butelka była dość duża.
Pamiętam, że jak latałam wcześniej, to ważne było, żeby przy odprawie mieć jedną sztukę bagażu, a potem można było się przepakować. Tak też zrobiłam – rum wsadziłam do bagażu, a wyciągnęłam torebkę. Ale potem przy kontroli dokumentów, kiedy wypuszczali nas już na terminal zobaczyłam instrukcję mówiącą o tym, że wszystko trzeba włożyć do jednej torby. Obserwowałam ludzi i wszyscy raczej się tego trzymali, jakaś dziewczyna powiedziała mi, że Ryanair bardzo tego pilnuje i nawet zakupów nie można mieć osobno. Jakoś wepchnęłam z powrotem torebkę, ale z tym rumem zostałam…
Na szczęście przez ramię miałam przewieszoną kurtkę, więc pod nią sobie trzymałam reklamówkę z butelką i nie było nic widać – przeszłam bez problemu. Ale potem stałam koło laski, która miała oprócz bagażu, małą torebkę przez ramię i jej też spytałam, czy można mieć dwie sztuki. Odpowiedziała, że jak mnie teraz przepuścili, to potem już jest ok – widocznie w Polsce aż tak tego nie pilnują – co innego w Irlandii, 
ale to w innym odcinku ;))