*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 19 października 2009

Czekanie...

Dzisiaj mi jest trochę niefajnie. A to dlatego, że w weekend było aż za fajnie i teraz się mocno w pupę uderzyłam spadając. Trudno. Do piątku niedaleko a w ten weekend nawet zajęć na uczelni nie będę miała, więc też będzie fajnie. Chyba :)
Jak wiecie w weekend świętowaliśmy, więc Franek wyjątkowo miał wolne w pracy i spędziliśmy dwa dni razem. Pierwszy raz od… hmmm nie pamiętam. Naprawdę nie pamiętam. W sobotę poszliśmy do kina i na pizzę. W niedzielę siedzieliśmy przy stole z połową jego rodziny. Wiem, niektórych ta perspektywa przeraża :) Ale ja uwielbiam takie spotkania rodzinne, więc byłam w swoim żywiole. A od dzisiaj znów się zaczyna. Chyba w środę zobaczymy się najwcześniej i to przez 5 minut, kiedy przyjdzie po kluczyki do samochodu.
Ale tak naprawdę najbardziej mi smutno, bo znowu minęło coś, na co czekałam. Życie to takie ciągłe czekanie na coś. Przynajmniej ja w ten sposób sobie odmierzam czas. Czekam na kolejny weekend, w który pojadę do Miasteczka, czekam na nadejście wiosny, na nasz coroczny wyjazd zimowy za granicę (choć ten na przyszły rok jeszcze nie zaplanowany) na święta Wielkanocne, potem na długi weekend majowy, na Boże Ciało i jak się uda to kolejny długi weekend, na urlop, na moje urodziny, na początek roku akademickiego, na październikową imprezę urodzinowo-imieninową, na Wszystkich Świętych, na 11 listopada, na Boże Narodzenie, na Sylwestra. A potem od nowa… Ciągle na coś czekam.
Czy to powoduje, że mam jakiś cel w życiu i dzięki temu ma ono sens? Czy da się żyć nie oczekując na nic i być szczęśliwym? Ja chyba bym nie umiała. Muszę do czegoś dążyć, choćby to bzdura miała być. Czasami taki weekendowy wyjazd jest światełkiem w tunelu złożonym z takich samych, ponurych dni. Czasami dzień w którym oddam prezentację przygotowywaną przez miesiąc jest wyczekiwaną obietnicą wolnego czasu, który będę mogła spędzić tak, jak tylko będzie mi się chciało.
Kiedy nadejdzie coś, na co czekałam tyle czasu, czuję się szczęśliwa, ale jednocześnie odczuwam pustkę, bo muszę znaleźć sobie kolejny cel. I żal, że to już po wszystkim. Tyle czekania a tak szybko minęło. Na ten weekend czekałam długo. A teraz? Hmm, będę czekać na 1 listopada, choć wypada głupio w niedzielę. Na 11 listopada, choć wypada w środę i nie pojadę do Miasteczka. Potem na święta. A najbardziej czekam na moment, w którym skończę pisać pracę… To jest teraz moje przedsięwzięcie długofalowe i najbardziej oczekiwany na realizację cel:)
A skoro przy magisterce jestem, chciałam się pochwalić, że z Margolki jednak trochę zdolna bestia jest. W sobotę miałam seminarium i wizję odbioru zupełnie poprzekreślanych moich dwóch rozdziałów. Okazało się, że nie było źle. Ogólnie promotor  pochwalił mnie za ciekawe i nowatorskie podejście do tematu i skupienie się na współczesnych interpretacjach. Miałam tylko kilka poprawek. Ale zaniepokoiło mnie to, że prawie w ogóle nie przyczepił się do pracy pod kątem merytorycznym. Kurczaczek, wszystko mu się podobało. Parę uwag dopisał na marginesie – tu mam poprawić, tu uzupełnić. Powiedział też, że może za bardzo skupiłam się chwilami na biografii, ale nie chciał tego wyrzucać, bo to ciekawe i się fajnie czyta… Hmmm.