*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 5 sierpnia 2009

Principe azul

Principe azul, to w dosłownym tłumaczeniu z hiszpańskiego „niebieski książę”. Tak w Hiszpanii określa się naszego „księcia z bajki”, najlepiej na białym koniu :) 
Nigdy nie twierdziłam, że Franek jest ideałem. Że jest moim księciem na białym koniu. Księcia to ja miałam w podstawówce. W wyobraźni rzecz jasna. Potem poznałam mojego pierwszego chłopaka. Kochałam go bardzo, ale niestety pierwsza miłość rzadko się dobrze kończy :) Później był jeszcze ktoś, a później Franek. Związek z Frankiem jest zupełnie inny niż moje wcześniejsze. Chyba po prostu chodzi o to, ze dorosłam. Nie w tym rzecz, że byłam za młoda, bo kocha się tak samo mocno w każdym wieku, ale po prostu ja się zmieniłam, moje życie się zmieniło, okoliczności się zmieniły i siłą rzeczy ten związek nie może być taki sam, jak wtedy, kiedy miałam siedemnaście lat…W każdym razie wiem, że nie ma księcia na białym koniu. Z tego prostego powodu, że nie ma także księżniczek. Żadna z nas nie jest idealna. Ale czy to źle? 

„Jak kochać to księcia, jak kraść to miliony…” Zdanie jest świetne i lubię je powtarzać, ale… czy to prawda? Ja nie chciałabym mieć księcia. Nie chciałabym być z ideałem. Jestem na to zbyt ambitna. Brzmi paradoksalnie? Ale właśnie tak jest. Za bardzo chciałabym mu dorównać, może w końcu zaczęłabym z nim rywalizować. A tak wiem, że osoba, z którą jestem ma swoje wady. Nad niektórymi można trochę popracować, inne trzeba po prostu zaakceptować. Kocham Franka takiego, jaki jest. I on dla mnie jest tą osobą, z którą chcę być. I nie przeszkadza mi, że nie ma białego konia ;)
Znam kilka par, tak zwanych, „idealnych”. A właściwie znałam, bo często to nie są już pary. Ich miłość była bardzo widowiskowa i dużo się o niej mówiło. Człowiek ich widział, to zazdrościł… I zastanawiał się, dlaczego on nie ma takiego szczęścia. Dlaczego jego druga połówka nie jest taka idealna, dlaczego się z nią kłóci…? I tak sobie rozmyślał do czasu, kiedy otrzymał zwalającą z nóg wiadomość. Że Oni, Ci Idealni, nie są już razem. Rozstania są różne i są różne powody. Absolutnie nie chcę tutaj generalizować, ale czasami wydaje mi się, że w przypadkach tych idealnych par, następuje coś w rodzaju twardego lądowania. Osoby w takim związku nie są przyzwyczajone do kompromisu i do tego, że należy zaakceptować słabe strony drugiej połówki – bo nie musiały tego nigdy robić. Zawsze wszystko było świetnie i samo się układało. A potem jakiś drobny problem, jakaś malutka rysa na czyimś charakterze urastają do rangi bariery nie do pokonania. Jeszcze raz poskreślam, że nie zawsze tak jest. To sa moje subiektywne przemyślenia, poparte moimi obserwacjami kilku par, które miałam okazję poznać.
Kiedy rozstaje się taka idealna para, innych nachodzą myśli typu: „Jak to tak? Skoro Oni się rozstali, to czy miłość w ogóle istnieje?” I to jest właśnie podstawowy błąd w rozumowaniu. Nie można porównywać się do innych. Spójrz na siebie, na osobę, którą kochasz i poszukaj rzeczy, które najbardziej Ci się w Was podobają. Na pewno znajdziesz coś, czego zazdrościć będą inni. Przecież z jakiegoś ważnego powodu jesteście razem prawda? 
 Nie twierdzę, że Franek jest ideałem, bo w nie nie wierzę. Nawet jeśli istnieją, to podobnie jak ten książę, rozmyją się szybko. Inn sprawa, że znam siebie i związek bez zwirowań nie jest dla mnie. Mam wybuchowy charakter i sielanki  bym nie zniosła :) A chyba najważniejsze, że jest mi po prostu dobrze w moim związku prawda?