*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 9 maja 2009

Na wojennej ścieżce...

Zimna wojna między mną i Frankiem. Od piątku. Nie było awantury, krzyków, nic. Tylko się nie widzimy i komunikujemy się jedynie przez smsy, no, raz telefonicznie. Można powiedzieć, że wojnę wypowiedziałam ja, ale wkurzyłam się na niego i straciłam cierpliwość.
Zaczęło się przedwczoraj wieczorem. Pracowaliśmy oboje dość długo. Przez telefon wstępnie umówiliśmy się, że wieczór spędzimy razem. Wieczorem zdzwoniliśmy się. Franek właśnie wracał z pracy i powiedział, że idzie do domu. Nie zapytał mnie czy przyjdę do niego, ale „co dalej”. Ponieważ w piątki wieczorem zazwyczaj nic mi się nie chce, a zwłaszcza myśleć, odpowiedziałam apatycznie, że nie wiem. Nasza rozmowa w ogóle była apatyczna i polegała na podkreślaniu jak bardzo nam się nic nie chce a ponieważ Franek był w drodze, szybko ją skończyliśmy. Ale właściwie byłam skłonna ruszyć tyłek i się przytulić do Franka u niego na wyrku. Zadzwoniłam dosłownie za momencik i powiedziałam, że idę. A on mi na to, że się już umówił !!!!! Strasznie mi się przykro zrobiło, ale przede wszystkim byłam wściekła. Wyglądało mi tak, jakby on tylko czekał na to, żeby się z kumplem umówić. Taki zmęczony cholera, że nie chciało mu się do mnie przyjść, ale odwiedzić kumpla, albo jeszcze lepiej, stać gdzieś na osiedlu z browarem w łapie to ma siłę. Co za dzieciak z niego! Napisałam mu tylko, że oczywiście zawsze się znajdzie coś ważniejszego ode mnie. Więcej się nie odezwał. Ani ja do niego.
Napisał do mnie dopiero wczoraj popołudniu. Żebym przyszła do niego. Ja na to, że jest ładna pogoda i nie będę się kisić w domu. Jak chce to może wyjść ze mną posiedzieć do parku. Nie. Będzie siedział w domu. No to niech sobie siedzi. Pożegnałam się i tyle. Pewnie ma kaca giganta. To niech sam siedzi w tej swojej norze (bo oczywiście żaluzji nawet nie podciągnął, światłoczuły, cholercia)
Jestem na niego cały czas wściekła. A jak mi przechodzi, to przywołuję sobie w głowie moment, jak mi powiedział, że umówił się z kumplem. Grrr. A poza tym, nie powiem, trochę mi smutno. Ale tym razem nie ustąpię. Uważam, że mnie olał i to sikiem prostym. A poza tym nie będzie tak, że on mi napisze: przyjdź, a ja lecę. Niech pokaże, że mu też zależy. A gdyby naprawdę chciał się spotkać, to nie stawiałby warunków, że u niego albo nigdzie.
Może i jestem za bardzo zawzięta, ale chcę widzieć, że on naprawdę chce się ze mną spotkać, a nie dzwoni, bo tak wypada, albo nie ma akurat nic innego do roboty. Tak ma wyglądać dojrzały związek??
No dobra, a teraz idę rozprawić się z dwoma zaliczeniami ;) Życzcie mi powodzenia.