*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 30 listopada 2009

Andrzejki 2005, czyli Margolka czaruje

Mieliśmy w tym roku z Mietkiem i Mietkową iść na Andrzejki. Ale umawialiśmy się dawno i od tamtej pory dużo się zmieniło. Ostatecznie sobotniemu wyjściu nie sprzyjała nasza sytuacja finansowa i nastroje. Ale nie ubolewam nad tym. Szczerze, to po prostu nie chciało mi się wychodzić. Ani robić powtórki z zeszłorocznych Andrzejek :P Ale zebrało mi się na wspominki.
Najlepsze Andrzejki na jakich kiedykolwiek byłam miały miejsce cztery lata temu. Spotkałyśmy się wtedy z dziewczynami z mojej ówczesnej grupy na studiach i było po prostu genialnie. To były takie prawdziwe Andrzejki z wróżeniem i czarowaniem :)) Zaczęły się już z samego rana, kiedy to z Pitufiną i Alą jeździłyśmy po całym mieście w poszukiwaniu akcesoriów potrzebnych na wieczorne czarowanie. Nie było problemem zakupienie iluśtam centymetrów czerwonej i zielonej wstążeczki. Żadnych kłopotów nie miałyśmy też z winem, orzechami, świeczkami czy nawet małymi różyczkami. Dało nawet radę pozbierać kilka gałązek wierzbowych. Ale wyobraźcie sobie, że przez pół dnia poszukiwałyśmy obłego kamienia. A właściwie czterech :) Dla każdej po jednym. Taki właśnie obły kamień był niezbędny do jednego z hokus-pokusów jakie odprawiałyśmy. W końcu znalazłyśmy takowe gdzieś nad rzeką. Do dziś nie zapomnę bólu skostniałych rąk, kiedy brodziłyśmy przy rzeczce. Bo listopad 2005 nie był taki łągodniutki jak tegoroczny i przymrozki były całkiem konkretne.
Kiedy już miałyśmy cały ten niezbędnik czarownic wzięłyśmy się za szykowanie sabatu. Wiecie kanapki, chipsy i te sprawy. No i winko. Tu się pojawił pierwszy problem, bo korkociągu na stanie nie było. Zaczęły się więc pielgrzymki po sąsiadach. Bo jakoś przy pierwszym winie nie wpadłyśmy na to, żeby otworzyć od razu pozostałe butelki :) Dzięki temu przynajmniej miałam okazję dowiedzieć się kto mieszka dookoła :)
Zaczęłyśmy zwyczajnie – od dużego serca i wbijania w nie szpilek, żeby poznać imię naszego przyszłego męża. Trochę śmiechu przy tym było, jako że Ala pisała chyba z dwudziestu Rafałów,bo takowy jej się akurat podobał a Pitufina tyleż samo Łukaszów. No i mi się ten nieszczęsny Łukasz trafił, ale że żadnego Łukasza wtedy nie znałam, zaszachraiłam trochę i obwieściłam wszem i wobec, że ukłułam Szymona, z którym w owym czasie kręciłam ;)
Potem było już bardziej magicznie. Zaklinałyśmy los. Te obłe kamyki miały nam posłużyć jako talizmany, ale najpierw trzeba było je zaczarować.
Zapaliłyśmy czerwone świeczki na cztery strony świata a pomiędzy nimi na kierunkach południowo-wschodnich itd zielone. Każda z nas po kolei wchodziła do koła i trzymała w jednej ręce ten kamień, drugą natomiast miała zapalać po kolei każdą ze świec i zjadając orzecha włoskiego zamoczonego w czerwonym winie, wypowiedzieć życzenie… Życzeń miało być osiem. W tle płynęła nastrojowa muzyka. Nigdy nie zapomnę tego magicznego klimatu. I powiem Wam, że czasami mam wrażenie, że naprawdę od tamtego wieczoru wiele w moim życiu zmieniło się na lepsze. Choć nie wiem czy to kwestia czarów czy po prostu podejścia :), ale mój obły kamień mam do dziś.
Później zaczęła się prawdziwa zabawa, tańce, hulanki swawole. Byłyśmy już pod wpływem procentów, więc było naprawdę wesoło. A około północy przyszedł czas na kolejne czary. Tym razem musiałyśmy poświęcić nasze włosy, bo każda z nas wiązała pukiel swoich kudłów wstążeczką do kwiatu róży. Później poszłyśmy nad Wartę. Połowę róży trzeba było wrzucić za siebie wypowiadając zaklęcie. Nie pamiętam jakie – coś tam o Wenus na pewno było ;) Drugą połowę zakopałyśmy w ziemi, (tak jak pamiętnego kaktusa :)) a muszę Wam powiedzieć, że to nie lada wyczyn, bo ziemia była zamarznięta :)
Potem wróciłyśmy do domu i zabrałyśmy się za ostatnie czarowanie. Tym razem splatałyśmy wstążeczkę z gałązkami wierzbowymi a następnie trzeba było to przyczepić do świczki, na której wyryte było imię ukochanego. Wcale to nie było łatwe i dobre pół godziny się z tym mocowałyśmy ;) Ela wymiękła. A potem najlepsze - z zapalonymi świeczkami wyszłyśmy na balkon i znowu wypowiadając jakieś życzenia i zaklęcia zwracałyśmy się z nimi w stronę księżyca. To musiał być przekomiczny widok o trzeciej w nocy :P A wierzcie mi, ze parę osób nas widziało. Imprezę zwieńczyłyśmy tradycyjnym laniem wosku.
Po wszystkim odprowadziłyśmy Alę a po drodze każdego napotkanego chłopaka pytałyśmy o imię, bo a nóż, któryś był nam przeznaczony ;) Ale jakoś dziwnie trafiałyśmy na samych Bonifacych, Maurycych i Ksawerych. Hmm, czyżby ktoś sobie z nas jaja robił ?:) W każdym razie Ala się ewakuowała a my wróciłyśmy z powrotem do mnie, gdzie padłyśmy jak kawki.
Na drugi dzień oczom naszym ukazał się najprawdziwszy krajobraz po burzy. Pokój autentycznie wyglądał jak po przejściu huraganu – na samym środku dwie miski z wodą i woskiem. Dookoła pełno liści, gałęzi i płatków róż (które to Dorota znajdowała jeszcze przez jakiś czas w swoim łóźku;)). Na stole poprzewracane kubeczki, rozlane winko a na talerzach resztki chipsów w zastygniętym wosku. Tego się nie da opisać, to trzeba by zobaczyć :) Ale szkód nie było.
Andrzejki okupiłyśmy lekkim kacem i przeziębieniem, które za pewne było skutkiem brodzenia w rzece, nocnych eskapad, tudzież wystawania na balkonie i wycia do księżyca. Trochę trzeba było się wykosztować na te wszystkie akcesoria a z Pitufiną umówiłysmy się, że nigdy się nie przyznamy ile zapłaciłyśmy za 20 cm czerwonej wstążki w jakiejś ekskluzywnej kwiaciarni ;) Ale wspomnienia z imprezy – bezcenne. Do dziś wspominamy tamte Andrzejki z sentymentem jako najlepsze w historii. Taki wieczór się już nie powtórzy. Ale za to wczoraj były u mnie Dorota i Evita i chociaż Andrzeja dopiero dzisiaj już wczoraj zajęłyśmy się wróżeniem i laniem wosku, lub jak to mi się powiedziało ”waniem losku” ;)

czwartek, 26 listopada 2009

Muszę się nauczyć…

…samotności. Brzmi strasznie. Ale tak, muszę się jej nauczyć.
Nie mówię o tej samotności bolesnej, której nikt nie lubi i nie chciałby doświadczyć. Kiedy nie ma do kogo ust otworzyć i wydaje nam się, że jesteśmy sami na świecie. Takiej samotności nie chciałabym się ani nauczyć ani nawet nigdy doświadczyć.
Nie chodzi mi też o taką samotność, której każdy człowiek czasami potrzebuje. Musi zostać sam na sam ze swoimi myślami. Ja też czasem mam taką potrzebę. Kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami lubiłam wracać ze szkoły do domu, w którym jeszcze nikogo nie było i zająć się swoimi sprawami. Potem wracała mama i zaczynał się codzienny kierat – sprzątanie, odrabianie lekcji, drobne kłótnie… A po szkole miałam czas na swoje sekrety. Kiedy zamieszkałam z dziewczynami także czasami odczuwałam ulgę, kiedy klucz w zamku przekręcił się dwa razy a nie raz, bo wtedy wiedziałam, że nikogo nie ma. Mogłam obejrzeć sobie jakieś głupoty w telewizji, pogadać przez telefon. Posiedzieć w samotności. Tak. Potrzebowałam czasami takiej samotności. Ale ona była chwilowym luksusem, bez którego mogłam się też obejść.
A teraz muszę nauczyć się samotności, która towarzyszy każdemu codziennie, choć może nawet jest nie zauważalna. Ale ja ją dostrzegam, bo mi doskwiera. A wiem, że im dalej w dorosłość, tym będzie jej więcej. Już teraz jest mi trudno, kiedy mieszkam tylko z Elą, która większość dnia spędza zamknięta w swoim pokoju – no taki już ma styl życia. Albo kiedy w ogóle jej nie ma, bo ona przeważnie przyjeżdża na tydzień/dwa a potem następne dwa lub trzy jej nie ma. A ja jestem sama. Wracam z pracy do pustego mieszkania i zasypiam w samotności (już i tak jest lepiej, bo pewnie pamiętacie, że to był mój największy problem po wyprowadzce Doroty :)). Nie lubię być sama, nie potrafię. Zawsze to wiedziałam, ale najbardziej uzmysłowiłam to sobie w ostatnich dniach, kiedy rozmyślałam, jak może wyglądać moje życie bez Franka. Ale nawet pomijając jego, czasami są sytuacje, kiedy jest się samemu. Trzeba sobie w samotności radzić z mniejszymi i większymi problemami. Mama też mi uświadomiła (znowu mama, ale sobie ostatnimi poczytacie o jej mądrościach :P), że w życiu różnie bywa i nie można tak rozpaczać jak przez jakiś czas się jest samemu. Wiem o tym. I naprawdę muszę się tego nauczyć. Do tej pory uciekałam od tego jak mogłam. Zawsze starałam się załatwić sobie  towarzystwo. Ale muszę to zmienić.
Ostatnio w całej tej sprawie z Frankiem trzymałam się całkiem nieźle. Pewnie, było mi smutno i nie wiedziałam co robić. Ale ogólnie się nie posypałam. Aż do momentu kiedy w niedzielę wieczorem wróciłam do Poznania. Zaczęłam się łamać. Nie mogłam znieść tej samotności. Nie mogłam spać… Ale przecież, tu przytoczę mądrość mamy Franka – nie będę zawsze uciekać do mamy kiedy będę miała jakiś problem. Jakby nie było, 400 km w obie strony to trochę za daleko, żeby obrócić w jeden dzień.
Nie może tak być, że jestem uzależniona od obecności innej osoby. Muszę czasami sobie radzić sama. Lubię siebie i swoje towarzystwo, więc nie wiem w czym tkwi problem, że zawsze potrzebuję jeszcze kogoś. Po prostu zawsze wtedy przychodzą mi do głowy głupie myśli. Nawet jeśli będę mogła w każdej chwili do kogoś zadzwonić i porozmawiać, to fizycznie będę sama. A tego nie potrafię znieść, co jest bardzo niedobre. Muszę to zmienić, bo inaczej kiedyś normalnie zwariuję  :)albo wpadnę w depresję.
Tak więc zaczynam odwyk. Od ludzi. Od jutra nie wychodzę z domu :P A tak na serio, już przedsięwzięłam pewne kroki w kierunku zmiany tego mojego defektu :) Na razie mi wychodzi. Następnym razem zdradzę w czym rzecz. A teraz mówię wszystkim ładnie: dobranoc.

środa, 25 listopada 2009

Szansa

Rozmawialiśmy. Chciałoby się powiedzieć, że jest lepiej, a nawet dobrze. Ale boję się używać tego słowa. Przeprosił mnie i poprosił o szansę. Ja nie potrafię mu jej nie dać. Ale jednocześnie nie potrafię wyobrazić sobie jak to teraz będzie. Nigdy się tak nie czułam, po każdej kłótni rozmawialiśmy, dochodziliśmy do jakiegoś porozumienia, odczuwałam ulgę i wszystko wracało do normy.
Ale to nie była zwykła kłótnia. Tym razem nie odczułam ulgi, bo co chwilę wraca do mnie świadomość, że on mnie oszukiwał. Jak mam mu teraz wierzyć? Jak zaufać? On nawet nie potrafi wytłumaczyć dlaczego to robił. Mówi, że źle się z tym czuł. Mimo wszystko miał okazję kilka razy, żeby powiedzieć prawdę, ale nie zrobił tego… To strasznie boli. Kiedyś nie sądziłam, że będę w stanie po czymś takim jeszcze zgodzić się na ciąg dalszy, ale to nie jest takie łatwe tak po prostu skończyć związek z osobą, z którą wiązało się jakieś plany i nadzieje. Życie wszystko weryfikuje. Nie sądziłam też, że on kłamie – zresztą całkiem niedawno twierdziłam, że nie jest kłamczuchem. Strasznie się pomyliłam co do jego osoby. I jaką mam pewność, że się nie pomylę po raz drugi? Ciężko teraz będzie, bo nie wiem czy to zaufanie uda się teraz odbudować. Obiecał, że nigdy więcej mnie nie oszuka, twierdzi, że wie, że to była bardzo poważna sprawa. To jest jedna sprawa, którą ustaliliśmy.
Kolejną jest alkohol. On sam, zanim ja jeszcze cokolwiek powiedziałam na ten temat, stwierdził, że musi przestać pić. Ja nie mam nic przeciwko alkoholowi, sama piję, ale nie w takich okolicznościach jak on. Powiedziałam, że nie ma problemu, jeśli będzie jakaś okazja, czasami też może wypić sobie jedno piwo w domu przed telewizorem. Ale absolutnie nie będę tolerować picia w samotności po pracy – nawet jednego piwa. Nie wspominając już o piciu dla poprawy nastroju.
Powiedziałam też, że chcę widzieć, że odpowiedzialnie podchodzi do swoich obowiązków i naprawdę jest w stanie naprawić swój błąd. I że ja potrzebuję czasu. Nie może być tak, jakby nic się nie stało. Wiem, że trochę się muszę zdystansować, przynajmniej dopóki się wszystko nie ustabilizuje. Będzie mi ciężko, bo ja nie umiem zaangażować się na pół gwizdka, ale jak to powiedziała moja mama, ja też muszę się trochę poświęcić. Bo jeśli nic się nie zmieni, on niczego nie zrozumie. A najważniejsze teraz jest to, żeby on sobie uświadomił, że to jest naprawdę ostatnia szansa. Bo tak nie można żyć. Nie można w ten sposób budować żadnej relacji. Muszę widzieć, że mu zależy i że jest w stanie się zmienić. I kolejna najważniejsza sprawa – tym razem w odniesieniu do mnie. Muszę być konsekwentna. Tym razem już nie będę mogła odpuścić. I to jest chyba najbardziej przerażająca rzecz, że to nie jest ostatnia szansa tylko dla niego, ale również dla mnie. Boję się strasznie, że będę musiała to wszystko przeżywać jeszcze raz.
W tym momencie nie czuję się wcale szczęśliwa. Owszem, jest mi trochę lżej, cieszę się, że porozmawialiśmy, ale trochę mam wrażenie jakbym siedziała na bombie, która lada chwila może wybuchnąć.
Mam nadzieję, że jasne jest dla Was to wszystko co tu napisałam. Chyba rozumiecie, że nie mogę pisać i czasami nie chcę opisywać tu wszystkiego ze szczegółami. Ale wiem, że zasługujecie również na wyjaśnienia, bo bardzo mnie wspierałyście w te ostatnie dni. Dziękuję za Wasze komentarze, wiem, ze poświęciłyście mojej sprawie dużo myśli. Może trudno jest doradzać w takiej sprawie, ale mimo wszystko otrzymałam wiele ciepłych i mądrych słów i fajnie jest wiedzieć, że nie jest się tak całkiem samym ze wszystkim.
Przepraszam też za nieobecność na Waszych blogach. Obiecuję, że systematycznie wszystko nadrobię, bo nie lubię mieć zaległości :)

poniedziałek, 23 listopada 2009

Nie funkcjonuję

Strasznie chciałabym napisać o czymś innym. Najlepiej o czymś beztroskim. Ale nie umiem udawać. I nie umiem oddzielać mojego życia w realu z tym blogowym, dlatego znowu będę smęcić :(
Ja nie potrafię się długo gniewać. I teoretycznie mogłabym powiedzieć, że jakoś to będzie, machnąć ręką, bo przecież wiem, ze on potrafi być także dobry i kochany. Tylko, że to nie rozwiąże problemu i prędzej czy później znowu wydarzy się coś takiego. Nie moge tego tolerować, bo nie będę szczęsliwa. Tak, Franek zawsze przeprasza, ale jak to moja mama powiedziała, to nie sztuka, żeby robić coś źle i potem przeprosić, bo to nie rozwiązuje problemu. Trzeba eliminować te zachowania, za które się przeprasza…
Franek ucieka w alkohol :( Widzę, że jest załamany. Nie wiem co robić, bo nie chcę go z jednej strony zostawić samego. Z drugiej boję się, że on się nie zmieni. A do tego wszystkiego nienawidzę Poznania w takich chwilach. W Miasteczku jeszcze się jakoś trzymałam, ale przyjechałam i od razu w ryk. Nie mogłam pisać pracy, nie mogłam jeść, nie mogłam spać. Nie mogę funkcjonować normalnie.
A do tego wszystkiego wybebeszam na tym blogu te wszystkie swoje negatywne odczucia. Maksymalny ekshibicjonizm. Ale ja nigdy nie potrafiłam kisić się we własnych problemach sama, zawsze musiałam obdzielić nimi innych. Inaczej bym zwariowała. Trochę mi pomaga jak się tu wypiszę :(

sobota, 21 listopada 2009

Nie wiem co robić :(

Strasznie jest mi przykro, że w takich okolicznościach przyszło mi opisywać początki naszego związku :( Ale mimo wszystko chciałam to zrobić. Może dlatego, że boję się, że już nigdy nie będę miała okazji opisać tej historii, a chyba była tego warta. A może chciałam się uciec przed teraźniejszością do wspomnień. A może po prostu nie dociera do mnie to co się dzieje.
Czuję się fatalnie :( Nie wiem co robić. Nie wiem co myśleć. Zawsze wydawało mi się, że miłość jest najważniejsza. No i poniekąd tak jest, bo bez niej nie da się niczego zbudować. Ale okazuje się, że czasami uczucie nie wystarczy. Że czasami miłość to nie wszystko. Jestem pewna mojego uczucia. Kocham Franka i moim marzeniem jest to, żeby z nim być. I jestem właściwie pewna, że on też mnie kocha, nie mam powodu, żeby myśleć inaczej. Nie zdarzyło się nic, co mogłoby wpłynąć bezpośrednio na nasze uczucia. Ale zawiodłam się na nim bardzo. Dopiero co pisałam, że nie kłamczuchem. A za chwilę dowiedziałam się, że mnie oszukał. W sprawie, która może zaważyć na naszej przyszłości, przynajmniej tej najbliższej. Oszukał mnie i swoich rodziców. Nie wiem jak długo to trwało i dlaczego to zrobił, bo nie mieliśmy okazji porozmawiać o tym. Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że on miał jakiś problem i nikogo do niego nie dopuścił. Wcale nie zdziwiłabym się, gdyby te wszystkie nasze nieporozumienia w ostatnim czasie wynikały z tego, że on żył w jakimś napięciu, bo widział, że coś nie idzie zgodnie z planem, a mimo to wolał udawać, że nic się nie stało i dusić wszystko w sobie. Jego rodzice też widzieli, że coś się dzieje a jednak nie dało się z nim rozmawiać. Zupełnie zamknął się w sobie. Wolał nas oszukiwać. Jest mi strasznie przykro, że tak mnie wykluczył. Jak on wyobraża sobie wspólne życie bez dzielenia się także problemami i smutkami? :(
Nie wiem co mam robić. Wszystkie bliskie osoby, z którymi rozmawiałam przede wszystkim mówią mi, że po pierwsze muszę myśleć o sobie i że moje dobro jest najważniejsze. I że on musi zrozumieć, że tak dłużej być nie może. Że mam czekać aż on pokaże, że naprawdę mu zależy i że potrafi być odpowiedzialny.
On i jego rodzice próbują odkręcić sprawę. Ja się postanowiłam nie mieszać. Skoro nie chciał pomocy z mojej strony, to ja nie mogę żyć jego problemami. To on podzielił te problemy na jego i moje. Tylko łatwo mi mówić :( Bo i tak się przejmuję. W piątek dzwonił do mnie kilka razy. Nie odbierałam. Siedziałam w pracy i ryczałam, kiedy na wyświetlaczu telefonu pojawiał się „Franek :)”. W końcu on zadzwonił do mnie do pracy na telefon stacjonarny. Nie przewidziałam tego. Przeprosił. Chwilę rozmawialiśmy. Nie tak jakbym chciała, ale wiedziałam, że nie mogę inaczej. Serce mówiło jedno, rozum co innego.
Wyjechałam do Miasteczka. On nie dzwonił więcej. Nie wiem co robić. Nie wiem co on myśli, nie wiem co będzie z nami. Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez niego. Ale nie mogę pozwolić sobie na takie traktowanie. Strasznie boli to, że się nie odezwał już od trzydziestu dwóch godzin :(

piątek, 20 listopada 2009

Z cyklu „Faceci mojego życia”: Franek, scena balkonowa.

Opowiem Wam pewną historię. Nie jest ona ani wzruszająca, ani niezwykła. Ot, opowieść jakich wiele. Tylko zakończenie być może zaskoczy…

W czerwcu 2006 roku dowiedziałam się, że dostałam stypendium Erazmusa na wyjazd do Hiszpanii. Pierwszym zdaniem jakie wypowiedziałam wtedy do Doroty było: no to pewnie teraz jak na złość się zakocham…
Wyjazd miał być we wrześniu, postanowiłam sobie trochę dorobić i w lipcu rozpoczęłam pracę, co wiązało się z tym, że po raz pierwszy na wakacje nie wróciłam z Poznania do Miasteczka. Dorota co prawda wyjechała, ale w połowie lipca, dokładnie 17-ego przyjechała razem z siostrą (Evita), żeby razem ze mną oblać bezpoprawkową sesję.Wróciłam z pracy koło 20 i godzinę później już miałyśmy z Evitą obalonego całego Cincina, a Dorota była po kilku piwkach. Stwierdziłam wtedy, że warto byłoby wyjść na miasto, żeby poznać jakichś „fajnych kolesi”, jak to określiłam. Na co zaprotestowała Evita i stwierdziła, że wystarczy wyjść na balkon, to pół osiedla się zleci. Popukałam się w czoło i powiedziałam jej, że już dawno wpadłam na to, żeby tak znaleźć swojego Romeo i wystawałam na balkonie jak ta Julia, ale niestety nikt nigdy serenad śpiewać mi nie zaczął. Evita się uparła i wyszłyśmy na balkon.
Jakież było moje zdumienie, kiedy z balkonu naprzeciwko usłyszałyśmy jakieś zaczepki. Było tam kilku chłopaków, którzy zwietrzyli naszą babską imprezkę i koniecznie chcieli się przyłączyć. Krzyknęłyśmy, że skończył nam się alkohol i idziemy po dokładkę, a jeśli chcą mogą się przejść z nami do sklepu. Zarządziłyśmy zbiórkę za dziesięć minut. Zeszło ich dwóch. Małolaty jakieś totalne – stwierdziłam. Ruszyliśmy do sklepu i jeden z tych małolatów stwierdził, ze wypada się przedstawić – podszedł do mnie, wyciągnął rękę i powiedział: „Miło mi jestem Franek, a to mój kolega Mietek” – wskazał na drugiego małolata. Obruszyłam się na takie jawne kpiny i odpowiedziałam „Ja jestem Kunegunda, a to Brunchilda i Gryzelda…” Potem okazało się, te małolaty były od nas starsze o kilka lat a na imię było im Łukasz i Karol, a Franka i Mietka wytrzasnęli z kabaretu Ani Mru Mru. Ale Łukaszowi zapowiedziałam, że on dla mnie już na własne życzenie Frankiem pozostanie. Jak się zapewne domyślacie, to był właśnie TEN Franek. A jak to się stało, że Franek stał się kimś ważniejszym?

Wyruszyliśmy do całodobowego po czym stwierdziłyśmy, ze wracamy do domu i… zaprosiłyśmy ich do siebie. Dobra, wiem, skrajna nieodpowiedzialność. Nawet Mietek dziwił sie naszej odwadze. No ale wiecie, na takim rauszu, o odwagę nietrudno. Poza tym miałyśmy przewagę liczebną ;) Przyszli i zaczęliśmy rozmawiać. Od razu wpadł mi w oko Mietek i trochę zaczęłam „przypadkowo” zjawiać się w tych samych miejscach co on… On w pokoju, ja też, on na balkon, ja za nim, on do łazienki – no dobra, bez przesady ;) Tu go właśnie zgubiłam. A kiedy wyszedł zorientowałam się, że poszedł do Evity. „Stracony”, pomyślałam i wróciłam do pokoju, gdzie siedzieli Franek i Dorota. W pewnym momencie Franek wylał na mnie zawartość swojej szklaneczki. Poleciałam do łazienki i oświeciło  mnie wtedy, że on to na pewno zrobił specjalnie. I że na pewno mu się podobam ;) Przypudrowałam więc nos i dumnie wróciłam do pokoju, żeby trochę poflirtować, ale…
Stwierdziłam, że się spóźniłam, bo wyglądało mi, że Dorota i Franek są bardzo pochłonięci rozmową. Zrezygnowana poszłam do drugiego pokoju posiedzieć przy kompie i po cichu myślałam jaki to pech, że nie przyprowadzili ze sobą jeszcze jednego kolegi… Moje rozważania przerwał Franek, który przyszedł mi poprzeszkadzać. Wyłączyłam więc kompa i wyszłam. A on… poszedł za mną. Żeby sprawdzić, czy przyjął tę samą strategię, którą ja miałam przy polowaniu na Mietka, łaziłam jak głupia po mieszkaniu. A on krok w krok chodził za mną. Po jakimś czasie wyszłam na balkon. Po chwili był już obok. Nawet nie wiem czy o czymś rozmawialiśmy, bo stało się coś, czego się absolutnie nie spodziewałam. W życiu nie przewidziałabym w moim scenariuszu, że on nagle, ni z tego, ni z owego pochyli się i mnie pocałuje. To była ta iskra, która nie zgasła, a rozpaliła płomień. 

Jak widzicie to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale coś, czego się jednak nie spodziewałam. Szczerze powiem, że ja nie pamiętam, co pomyślałam o nim, kiedy go zobaczyłam, traktowałam to chyba tylko w kategorii zwyczajnej nowej znajomości. On natomiast coś kręci, bo czasem mówi, że od razu zwrócił na mnie uwagę, czasami nie potrafi sobie przypomnieć jak to było… Uznaję więc, że wszystko zaczęło się na tym balkonie. Wtedy, jak tej śpiącej królewnie, otworzyły mi się oczy i nic już nie było takie samo. Impreza trwała do białego rana. O szóstej Mietek poszedł do domu – mieszkał piętro wyżej. Franek został do dziewiątej. Potem od razu pojechał do pracy. Umówiliśmy się na wieczór, ale sprawy się trochę skomplikowały i o mały włos w ogóle byśmy się nie spotkali. 
Nasze początku były trudne i chyba warto je opisać. Pewnie to zrobię, co może się Wam wydać dziwne w obliczu tego, co za chwilę napiszę. Bo najzabawniejsze jest to, że długo zwlekałam z opisaniem tej historii. Czekałam na okazję – może na jakąś rocznicę, ważne wydarzenie. No i się doczekałam. Bo prawdopodobnie ten związek właśnie się skończył.

dopisek:
Nie, nie zaręczyliśmy się. To zdanie znaczy dokładnie to, co można przeczytać. Ale sama jeszcze sobie tego nie poukładałam. W takim wypadku teoretycznie mogłam odpuścić sobie ten ostatni akapit przy tej akurat notce, ale nie zrobiłam tego, bo uznałam, że i tak trzeba będzie to powiedzieć. Ale wybaczcie, bo nie moge napisać tutaj czegoś, czego jeszcze nie omówiłam z osobą zainteresowaną. A nie wiem kiedy to nastąpi. Do tematu jeszcze wrócę. A na razie pozwalam Wam zignorować to zdanie i po prostu: enjoy the story…

środa, 18 listopada 2009

Czego jeszcze nie wiecie o margolce?

Dzisiaj wreszcie coś, na co niektóre z Was niecierpliwie czekały ;) Odpowiedzi do funtestu. A jeśli jest ktoś, kto jeszcze chce go zrobić, to niech na razie odpuści sobie tę notkę :)
Przyznaję, że pytania były dość trudne, a niektóre z nich podchwytliwe. Ale zaznaczam, ze to nie był test na znajomość mojego bloga, ale mojej osoby :), więc nie chodziło tylko o to co pisałam w notkach, ale także o to co pisałam u Was w komentarzach lub w mailach, jeśli takowe były.  Wiele pytań dotyczyło drobiazgów, i jak Dorota słusznie zauważyła, pewnie wynika to z tego, że ja bardzo zwracam uwagę na takie rzeczy i wydaje mi się (niesłusznie :)), że wszyscy tak mają. No to przygotujcie się na najdłuższą notkę w historii tego bloga:) Ale za to dowiecie się całkiem sporo nowych rzeczy na mój temat ;) (wybaczcie tło, ale nie umiem się go pozbyć)

Jak ma na imię mój Osobisty Facet?

Wiem, że to pytanie może się wydawać banalne. Ale wcale takie nie jest. Prawdę mówiąc myślałam, że więcej osób zauważyło, kiedy kilka razy wspomniałam, że Franek to nie jest prawdziwe imię mojego chłopaka. A poza tym całkiem niedawno (16 października) pisałam o jego imieninach. Myślałam, że będziecie bardziej wścibskie i sprawdzicie od razu kto obchodzi imieniny 18 października :) Tylko jedna z Was to zrobiła :) Siedem osób podało poprawną odpowiedź (Franka i Doroty nie liczę). Otóż Franek, to Łukasz :), chodź na co dzień zwracam się do niego przeważnie „Franek”. Za Łukasza było 10 punktów, ale nie chciałam być taka niedobra i za Franka otrzymywałyście 5 :)

Jakiej formy mojego imienia używa mój Osobisty Facet, gdy się do mnie zwraca?

No to już mi się wydawało bardzo proste, a jednak dużo z Was myślało, że jest to Margolka. Owszem, zwraca się tak czasami do mnie, ale generalnie Margolką jestem głównie dla Was :) Komu się zapomniało, odsyłam do notki Małgorzata niejedno ma imię. Franek mówi do mnie „Małgosiu”.

Kiedy się poznaliśmy z Osobistym Facetem?

O tym rzeczywiście mogłam dokładnie nie wspominać, ale uważne czytelniczki pamiętały, że w lipcu obchodziliśmy trzecią rocznicę. Czyli poznaliśmy się latem 2006 roku.

Jak się poznaliśmy?

To pytanie wrzuciłam z ciekawości :) Bo przecież nie opisałam nigdy jak się poznaliśmy, ale ciekawa byłam, jakie są Wasze typy :) Najwięcej osób postawiło na kolegów, ale kilka sporo myślało, że Franek sprzedał mi jedzenie albo, ze to ja go zaczepiłam. A naprawdę było tak, że krzyczeliśmy do siebie z balkonu :) Historia zdecydowanie do opowiedzenia, ale już od dawna Wam to obiecuję, więc w końcu to zrobię.

Gdzie pracuję?


To w zasadzie było proste i zdecydowana większość odpowiedziała poprawnie. Dla tych, którzy postawili na sekretariat lub biuro rachunkowe – owszem pracuję jako księgowa i sekretarka w jednym :), ale właśnie w restauracji.

Jako kto pracuje mój Osobisty Facet?

Tu w zasadzie też nie było problemów, oczywiście jest kucharzem. Ale parę osób zmyliło to, że robi teraz kurs i postawiło na kierowcę.

Jak ma na imię moja współlokatorka?

No tu moje Kochane to się nie popisałyście :) Przecież od kwietnia trąbię o tym, że Dorota się wyprowadza – notka Mieszkaniowy problem. No a w sierpniu się wyprowadziła – I już… Do tamtej pory mieszkałyśmy w trójkę, teraz mieszkam tylko z Elą, o której również od czasu do czasu wspominam. Część osób odpowiedziała dobrze i dostała 10 punktów, a reszta niech zna moją dobroć – dostała 5, bo może akurat ktoś nie czytał tamtych notek a o Dorocie nadal często wspominam :)

Na jaki syndrom cierpię po powrocie z domu rodzinnego?

O syndromie przedszkolaka wspominam bardzo często, nawet było kilka notek pod tym tytułem. Większość z Was to wiedziała, choć zdarzył się także syndrom mamincóreczki. Aha, i Franek wyobraźcie sobie też się tu posypał, bo wiedział co prawda o jaki syndrom chodzi, ale nie wiedział jak go z Dorotą nazywamy ;)

Jak ma na imię moja siostra?

To już było pytanie na szóstkę. Na blogu nigdy o tym nie wspomniałam, ale niektóre z Was wiedziały, choćby z komentarzy wymienianych na Waszych blogach, lub pod notką o moim imieniu, że moja siostra to Asia. Sporo postawiło na Elę, a to pewnie przez obecność tego imienia na blogu – dzwoniło tylko w innym kościele ;)

Jakiego psa ma mój Osobisty Facet? oraz A jak ma na imię mój pies?

To również pytania, na które mogły odpowiedzieć przede wszystkim osoby, z którymi wymieniałam się spostrzeżeniami na temat psów. Odpowiedzi na pierwsze pytanie były bardzo zróżnicowane. A prawda jest taka, że oboje mamy cocker spaniela.  Co do imienia, to większość z Was wybrała Brutusa, pewnie dlatego, że stosunkowo niedawno o nim wspominałam. Natomiast mój piesek to Roki (Izoldo, skąd Ci się wziął Tobi?, przecież u Ciebie najczęściej o Rokusiu pisałam ;P) A jak ktoś się baaardzo dokładnie wczytywał w mojego bloga, to była o nim kilka razy wzmianka, na przykład w notce 1 września.

Co studiuję?

Niby proste i sporo z Was wiedziało, że jest to filologia angielska. Ale parę osób zmyliła pewnie moja praca i postawiły na rachunkowość i finanse. Jeszcze więcej uznało, że jest to filologia hiszpańska – owszem studiowałam ją kiedyś, ale tylko jako specjalność przy filologii angielskiej i tylko na studiach licencjackich.

Jaki mam samochód?

Dlaczego tak dużo z Was postawiło na Cinquecento? Nie, nie i jeszcze raz nie :) Absolutnie nie sprawiłabym sobie takiego auta, miałam okazję nim jeździć i to samochód kompletnie nie dla mnie: oporne sprzęgło, skrzynia biegów wymagająca dużo siły…, generalnie jest dla mnie zbyt toporny i mało płynny (ale na przykład mojej siostrze jeździ się nim bardzo dobrze). Ja zdecydowanie wolę „renówki”, jeździłam Clio, Thalią, a od ponad roku Twingo, bo takie właśnie auto mam w posiadaniu. Prawdę mówiąc, kiedy wrzucałam to pytanie, myślałam, że napisałam o tym wyraźnie w notce: A jednak  ale jednak się pomyliłam :) Za to słowo Twingo pojawiło się na przykład w notce: I po sobocie. No ale nie wymagam aż tak uważnego czytania :)

Jest tylko jeden wykonawca/zespół, którego płyty kupuję:

Z całą stanowczością stwierdzam, że są to Łzy i pisałam o tym dwa razy w notkach: Margolka odpowiada oraz Biegiem myślę, biegiem śpię

Jak NIE zwraca się do mnie mój Osobisty Facet?

No dobra, to było trudne i wrzuciłam to pytanko, żeby zobaczyć jak strzelacie ;)) Nawet Dorotka na tym poległa i zaznaczyła rybę, bo pośród Franka szczeniaczków, pyrek, rodzynek, koktajlików, żołądków (ale to od żołędzi, nie żołądka :P), śnieżniczek itd, ryba brzmiała jej zbyt zwyczajnie ;) A jednak zdarza się Frankowi powiedzieć do mnie „cześć ryba” przez telefon. Poprawną odpowiedzią była „szyszka” Była, bo jak Franek przeczytał, to mu się spodobało i już tak do mnie mówi ;)

Czego najbardziej nie znoszę u Osobistego Faceta?

Przyznaję, że po czasie stwierdziłam, że to pytanie jest niefortunne. I nawet Dorota miała problem. Bo generalnie rzecz, której nie znoszę u ludzi i która byłaby niedopuszczalna u mojego faceta, to kłamanie. I tak właśnie większość z Was odpowiedziała. Ale prawda jest taka, że Franek kłamczuchem specjalnie nie jest. Owszem, kilka razy go pochopnie o to oskarżyłam, nawet tu, na blogu, ale biję się potem w piersi zawsze, bo okazuje się, ze sama sobie dopowiedziałam historyjkę i zdążyłam się na niego obrazić, natomiast potem okazywało się, że to, co sobie wmówiłam to kompletna bzdura i Franek wcale się z prawdą nie minął. Ja sama piję alkohol, więc nie jest to rzecz, która przeszkadza mi we Franku (choć denerwuje mnie, że ma bardzo słabą głowę). Bałaganiarzem nie jest, grać na komputerze lubi, ale to chyba normalne u większości facetów :) Natomiast NIE ZNOSZĘ u niego palenia papierosów. Zapowiedziałam mu nawet, że nie mam zamiaru mieszkać z palaczem…

Co nazywam moim małym zboczeniem zawodowym?

Na blogu pisałam o tym ze dwa razy: Jeszcze o pracy. I o cyferkach  oraz Dziwadło. Ale osoby, które znają mnie trochę lepiej mogły mieć z tym problem, bo wahały się między wykonywaniem obliczeń a uczeniem się definicji. Dorota ostatecznie odpowiedziała dobrze, ale Franek skusił się na złą odpowiedź. A moim zboczeniem zawodowym oczywiście jest obliczanie wszystkiego, co się da ;)

Czego się najbardziej boję?

Wiem, pisałam o tym jak bardzo boję się chodzić do lekarza. Dlatego za tę odpowiedź – najczęściej typowaną – można było dostać 5 pkt. Ale niczego nie boję się tak bardzo jak pająków. Temat ten zasługuje na osobną notkę ;)

Który kwiat zakopywałam, żeby przywołać miłość?

No dobra, wiem, nie wszyscy mnie czytali w kwietniu. A niektórym się zapomniało :) W takim razie odsyłam do notki Kaktus w ziemi :)

Z czym mam największy problem jeśli chodzi o prowadzenie samochodu?

Powiem Wam, że jeżdżę już ponad siedem lat, więc nawet parkowanie, które kiedyś może sprawiało mi pewne trudności, idzie mi całkiem dobrze. Tankować nauczyłam się jak tylko sprawiłam sobie własny pojazd. Natomiast jeśli usiądziecie ze mną jako pasażerki i powiecie, że mam skręcić w lewo, nie pokazując jednocześnie kierunku palcem, możecie być pewne, że skręcę w prawo :D

Z którego regionu Polski pochodzę?

No jestem zaskoczona. Mogłam się spodziewać, że nie będziecie znały odpowiedzi na to pytanie, ale że większość z Was myślała, ze pochodzę z Wielkopolski? Ja tu dopiero od pięciu lat siedzę, o czym kilka razy pisałam. No ale to było trochę pytanie na dedukcję :)Bardzo często wspominałam, że do domu rodzinnego mam ponad 200 km, więc tak na logikę, od Poznania tyle nie będzie w żadne inne miejsce w województwie :) Z kolei do Małopolski i na Górny Śląsk to trochę za daleko. Zostaje Dolny Śląsk i Opolszczyzna. Ale kilka razy, na przykład w Odkryłam sposób na korki (tam jest też wzmianka o moim psie :) pisałam, że jadę na południowy wschód :)Czyli Opolszczyzna. A tych co nie lubią takich zagadek odsyłam do notki Margolka odpowiada.

Mój ulubiony serial to:

To pytanie było trochę podchwytliwe, bo najczęściej wspominam o Na Wspólnej. I jest to serial, który oglądam regularnie i  go lubię, dlatego było za niego 5 pkt. Ale żaden serial nie umywa się do Gotowych na wszystko. Absolutnie! :)

Moje ulubione słodycze to:

Tu, jak słusznie zauważyła Młoda Kobieta, poprawne były dwie odpowiedzi – żelki i Mamba ;) Widzę, że nie sprawiło Wam to większych problemów, bo  tylko siedem osób postawiło na czekoladę lub ptasie mleczko.

Uważam, że najgorszy dzień w roku to:

Nienawidzę Nowego Roku! Jest to paskudny dzień Światowego Kaca i Odsypiania! Niedawno pisałam, że całkiem lubię Wszystkich Świętych. Jako osoba rodzinna uwielbiam Wigilię. Wystarczy przeczytać notki z 21 lipca lub okolic, żeby dowiedzieć się, że lubię także swoje urodziny. Jeśli ktoś jest ciekawy co sądzę o Walentynkach, polecam notkę: Kiczowato, słodko i nieszkodliwie.

Jak nazwał mnie kolega ze studiów, kiedy wstawiłam się za koleżanką?

Tu byłam również zaskoczona, bo całkiem sporo z Was zapomniało o tym incydencie: Margolka Batman :) Oczywiście osoby, czytające mnie od niedawna są rozgrzeszone ;)

Którą z babskich gazet czytam?

Biję się w piersi, byłam przekonana, że w poście Plagiat, wymieniłam nazwę gazety. Nie zrobiłam tego, tak więc odpowiadałyście na czuja :) Najwięcej osób typowało Cosmopolitan i Twój Styl. Z tej pierwszej gazetki wyrosłam pięć lat temu :), natomiast do tej drugiej chyba nie dorosłam, bo mnie nudzi :P Tylko pięć osób trafiło z odpowiedzią i zaznaczyło Claudię.

Z jaką zabawką śpię, gdy jestem w domu rodzinnym?

Ok., to było trudne pytanie. Nawet Dorota i Franek polegli. Dorota w ogóle nie trafiła, a Franek długo się głowił, bo zastanawiał się nad Michaliną, ale ostatecznie dostał 5 pkt, bo tyle było za misia Franka (którego w większości obstawiałyście). Była taka drobna wzmianka kiedyś w notce, że sypiam z gąsienicą Michaliną. Ale miś Franek siedzi na wezgłowiu łóżka i dlatego też się liczy (stąd zresztą pomyłka Franka).

Bez czego się nie obejdę, kiedy śpię w innym miejscu niż moje łóżko:

To było pytanie z wiedzy ogólnej na mój temat :) Jeśli ktoś już się zorientował (co nie było zbyt trudne), że bywam często dużym dzieckiem i beksą, którą trzeba głaskać po główce, to nie trudno było się domyślić, że chodzi o maskotkę albo o podusię. I rzeczywiście, tylko sześć osób wybrało inaczej (tak przy okazji, z ręcznikiem śpię tylko jak za dużo wypiję – tak na wszelki wypadek :P). Ale poprawną odpowiedzią była poduszka. Jak napisałam, parę lat temu oduczyłam się wozić moje maskotki ze sobą :P

Co najbardziej lubię robić w wolnej chwili?

No, tu nie miałyście problemów. Oczywiście chodzi o czytanie książek. Tylko jedna osoba, (ale podpis nic mi nie mówi, więc nie wiem kto to)zaznaczyła spanie.

Czego nie potrafię robić?

No, nie doceniacie mnie :) Przez pięć lat grałam na pianinie. Dwa razy byłam na koloniach, gdzie jeździłam konno. Robótki ręczne, w tym druty, uwielbiam. Nie umiem natomiast jeździć na nartach, mimo, że to takie popularne :) Jakieś 13 lat temu wybraliśmy się z rodzicami na zimowy weekend w góry i tam przez godzinkę pośmigałam sobie przy instruktorze, ale raczej nie można powiedzieć, żebym to potrafiła :) Nie licząc Doroty i Franka, tylko trzy osoby dobrze trafiły.

Jakiej części biżuterii nie noszę?

Tak sądziłam, że to może być trudne pytanie, bo wielu ludziom w głowie się nie mieści, że można nie mieć przekłutych uszu :) Otóż nie mam i nie noszę kolczyków. Tylko sześć osób znało odpowiedź na to pytanie (znów bez Franka i Doroty) Prawie wszyscy natomiast obstawiali klipsy, które noszę, choć bardzo trudno je dostać.

I jak? Coś Was zaskoczyło?
Większość prawidłowych odpowiedzi była za 5 pkt. 10 przyznawałam za odpowiedzi, które mogły znać tylko osoby, które albo bardzo uważnie przeczytały bloga, albo mnie znają na wylot albo zwracają uwagę na drobiazgi :)
Najlepiej oczywiście wypadli Franek i Do(b)rotka, z czego się bardzo cieszę, bo chyba tak powinno być. Choć Do(b)rotka się trochę oburzyła i zażądała sprostowania :) Więc prostuję – rzeczywiście oboje zrobili błąd tylko w trzech pytaniach. Tylko Franek zrobił błędy tam, gdzie do zdobycia było po 5 pkt, a Dorotka pomyliła się w trzech pytaniach za 10 pkt.
Zgodnie z zapowiedzią, usunęłam odpowiedzi wszelkich xxx,  :P i takich tam. Powinnam też usunąć 123, ale po odpowiedziach wnioskuję (200 pkt za pierwszym podejściem), że jest to osoba, która mnie chyba dość dobrze zna, więc proszę się ujawnić :) Nie będę biła. Ciekawa też jestem kto kryje się pod nickami: niunia, Aga, Bibencka, victoria, Asia (bo nie wiem która:)), Kasia, kajra. Więc jeśli możecie, to się ujawnijcie :) Zwłaszcza, że wiele z Was naprawdę dobrze wypadła.
Co do Was, to w czołówce jest M :) Zdecydowanie jest najlepsza jeśli chodzi o ilość podejść, i w dodatku szło jej coraz lepiej :) Zdecydowanie zasługuje na wyróżnienie. Na wyróżnienie zasługuje też JC, jako jedyny (prócz Franka rzecz jasna) facet, który rozwiązał teścik. Z tego miejsca chciałabym serdecznie JC przeprosić za dyskryminację w opisach odpowiedzi, bo tam zwracałam się tylko do większości, czyli płci żeńskiej :) Trzecią osobą wyróżnioną jest PannaM., która pierwszy raz była u mnie na blogu a uzyskała 80 pkt :)
Z blogowych znajomych, których nicki znam najlepiej wypadły Anowi (135)oraz Młoda Kobieta (130).
Dość oczywiste jest, że są osoby, które znają mnie lepiej lub gorzej. Ale jeśli ktoś dość uważnie czytał mojego bloga, spokojnie mógł dostać 140 pkt (więc nie stękaj Anowi :P), jeśli czytał mniej uważnie to zdobycie 90 pkt nie powinno sprawić mu problemu. Powyżej 140 pkt to już były pytania na szóstkę :) Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że wiele osób czyta mnie od niedawna i archiwalnych notek nie zna, co utrudniało im odpowiedzi na pytania. Cieszę się, że nawet Franek i Dorotka nie zdobyli maksimum, bo uważam, że  człowiek jednak nie powinien być otwartą księgą dla nikogo.