*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Podwójne oblicze.

Intensywny tydzień przede mną. Od razu więc proszę Was o cierpliwość i nie gniewajcie się, jeśli nie będę odwiedzała Was tak często jak normalnie. Nerwy mnie trochę jedzą, bo w pracy mam teraz gorący okres jak zwykle na początku miesiąca a do tego martwię się czy wyrobię się z magisterką.

A tymczasem za mną bardzo przyjemny weekend. Imprezowy rzec by można, bo w sobotę byliśmy z rodziną Franka na festynie rodzinnym pod Poznaniem a w niedzielę na grillu – również rodzinnym. A poza tym w sobotę wieczorem byliśmy na parapetówie. Była to impreza, o którą kłóciliśmy się od tygodnia. Już nie ważne o co dokładnie, bo kilka było tych kwestii, ale ogólnie nie chciałam tam iść. A tu niespodzianka. Bawiłam się świetnie. Mimo, że znałam tylko parę osób. Okazało się, że właściwie wszyscy byli z mieszanych towarzystw, ale jakoś się tak wszyscy zintegrowali i balowaliśmy do rana ;)
I nagle się okazało, że mam drugie oblicze hehe. Na tej imprezie były dwie osoby z pracy Franka. Nie znałyśmy się dobrze – tylko tyle, że zamieniłyśmy ze sobą parę słów, kiedy do niego przychodziłam. Raz wyszłam z nimi do pubu. Cały czas trzymałyśmy dystans. W sobotę dość szybko znalazłyśmy z Karolą (ku mojemu zdziwieniu, a przypuszczam, że ona była równie zdziwiona jak ja:)) wspólny temat. A potem przyznała, że jest zaskoczona, że ze mnie taka rozrywkowa dziewczyna – jak to określiła :) Podobnie kolega – Mietek (Mietek, to taki pseudonim hehe, podobnie jak Franek zresztą -bo może o tym nie wiecie, że Franek to nie Franek :P), u którego byłyśmy na parapetówie – znaliśmy się dość długo, ale tak się złożyło głupio, że zawsze kiedy spotykaliśmy się na imprezie, Franek wywijał jakiś numer. Mietek nawet sam w szczerej rozmowie ze mną przyznał, że myślał, że nie przyjdę, bo pewnie źle mi się kojarzy spotkanie z nim i jego dziewczyną Michą. Cóż, miał rację, ale w końcu przyszłam. W każdym razie, tym razem Franek był grzeczny (zresztą od czasu Sylwestra już nie szaleje – odpukać :)) I nie musiałam się zajmować nim i pilnowaniem, żeby się z kimś nie pokłócił ani gdzieś nie uciekł. Mogłam się zająć dobrą zabawą. Mietek cały czas powtarzał, że wiedział, że jestem fajna, ale od tej strony mnie nie znał. A ja razem z Michą i Karolą po prostu szalałyśmy po pokoju – tańcząc, skacząc, przebierając się w jakieś łachy :) Oczywiście Franek oraz dwie inne osoby, które mnie dość dobrze znały, nie były zaskoczone – w końcu nie pierwszy raz mnie w akcji widziały. Ale niektórzy mieli mnie za osobę, bardzo poważną, która nawet wypić za bardzo nie lubi (a wszystko dlatego, ze jak byliśmy w pubie akurat nie mogłam wypić więcej niż jedno piwo ze względu na egzamin następnego dnia). No to się zdziwili :)
Ale to właściwie nic nowego. Już w podstawówce i liceum ludzie nadziwić się nie mogli, że w szkole ze mnie taka wzorowa uczennica, świadectwa z paskiem miałam, wzorowe zachowanie, nawet przewodniczącą szkoły swego czasu byłam – a jak przyszło co do czego i trafiła się imprezka, to szalałam jak mało kto. Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku :) Niektórzy to mi nawet zazdrościli, że tak potrafię oddzielić jedno od drugiego. A ta umiejętność do dziś mi została – bo uważam, że zawsze trzeba się zachowywać adekwatnie do sytuacji – w pracy nie będę o imprezach opowiadać, bo by mnie ludzie przestali brać na poważnie. A na fajnej imprezie nie będę siedzieć przy stole, bo skakać „nie przystoi” :)

piątek, 28 sierpnia 2009

Zakazać urlopów!

W Dużym Formacie przeczytałam artykuł o Polakach na wakacjach. I mnie zatkało. Chętnym, żeby sprawdzić co na mnie tak podziałało polecam:

http://wyborcza.pl/1,75480,6946751,Ta_plaza_nas_obraza.html


Chociaż to chyba nawet delikatnie powiedziane, że mnie zatkało. Ja się po prostu zbulwersowałam. Aż nie mogłam czytać dalej, chociaż ciekawość zmusiła mnie, żeby dobrnąć do końca. A oto co ciekawsze wypowiedzi urlopowiczów, pozwoliłam sobie skomentować każdą z nich. Nie mogłam się powstrzymać:

Kamil z Poznania, lat 36:
- Na co dzień dużo jeżdżę służbowo. Na wakacjach nie mogłem znieść24-godzinnej obecności własnej rodziny. Denerwowało mnie wszystko,nawet to, w jaki sposób żona wklepuje w ciało krem do opalania i żesynek, zamiast budować zamek z piasku, zrobił z niego bałwanka.

Typowy weekendowy tata się odezwał :/ A do tego pewnie pracoholik, sądząc po tym jakie rozdrażnienie spowodował u niego czas wolny od pracy. Takiemu facetowi powiedziałabym, żeby mnie pocałował. Wiecie gdzie. A tak w ogóle chyba tylko jedno można mu zalecić. Samotność do końca życia.

Henryk z Ciechanowa, lat 64:
- Kiedyś bez problemu podrywałem. Panna, rozwódka, mężatka – noproblem! Jedyny szkopuł tkwił, którą dziewczynę wybrać. Teraz żadnamnie nie chce. Te młode laski same nie wiedzą, czego chcą. Snuję się poplaży w Gdyni, uśmiecham do nich, próbuję zagadywać i nic! Zaczynammyśleć, że wakacje teraz będą moją najgorszą porą roku.

Taaa, już widzę tego zdziadziałego Casanovę. Dziewczyny no powiedzcie, co zrobiłybyście widząc, że uśmiecha się do Was jakiś dziadek ?? Ja nie mam nic przeciwko temu, żeby podrywał. Ale może niech się zajmie swoją grupą wiekową ?


* Marta z Zamościa, lat 22:
- Pogody we Władysławowie nie ma, pada, wiatr wieje, burze. Zchłopakiem nie ma o czym rozmawiać, nowych ludzi on nie lubi poznawać,najchętniej gapiłby się w telewizor na mecze (bo tu w hotelu mająCyfrę+) i ożywia się dopiero przy kuflu piwa. I nawet solarium majązamknięte! To co ja mam tu robić?

Tę panienkę jakoś też sobie umiem wyobrazić ;P A tak w ogóle zmień faceta dziewczyno.

Maciej z Sopotu, lat 41:
- Gdy patrzę na wczasowiczów, odechciewa mi się wypoczywać. Ludziedostają jakiegoś małpiego rozumu, chodzą jak obłąkani, plączą się podnogami, zwalniają i wiecznie mają mętny wzrok.

Moja diagnoza; typ aspołecznego frustrata bez-kija-nie-podchodź. Na wakacje to on się powinien w izolatce zamykać.

Tomasz z Chełma, lat 32:
Zdenerwowałem się od razu w momencie wejścia do pokoju, bo telewizor miał tylko cztery programy – TVP 1, TVP 2, TVP 3 i TVN.I nie było co oglądać. Musiałem chodzić z żoną na jakieś spacery poMielnie, rozmawiać z nią i skończyło się na tym, że się pokłóciliśmy.

No biedny. Co za kara. Nie dość, ze z żoną pojechał, to jeszcze MUSIAŁ chodzić z nią na spacery.  Tragedia. Żonę zmienić obowiązkowo. A tak w ogóle to zastanawiam się, po co on pojechał do Mielna, skoro w domu ma pewnie ze cztery platformy cyfrowe?

* Angela z Niemiec, lat 50:
- Przywiozłam męża na Hel, bo ma słabe serce, a zawsze ogląda się zamłodymi dziewczynami topless. Myślałam, że do Polski ta moda jeszczenie dotarła. A tu gdziekolwiek popatrzę, wszędzie cycki!

Droga Pani. No koszmarną pomyłkę Pani popełniła, Pani mąż mógł przypłacić to życiem. Na urlop to TYLKO na Biegun Północny! Tam cycków nie doświadczysz.

* Sandra, Niemka, lat 24:
- Byłam przekonana, że Polska nie jest na tyle atrakcyjnym miejscem,żeby ściągać turystów z całego świata. Moi znajomi jeżdżą do ciepłychkrajów, ale tam zawsze pełno ludzi. A ja chciałam, żeby nie było tłoku.Na razie odwiedziłam tylko Warszawę, Kraków i Gdańsk. I wszędzie tłumy,i trzeba się przeciskać. Nie mówiąc o tym, że ciężko o dobregoprzewodnika. W biurach informacji rozkładają ręce, mówiąc, że to szczytsezonu.

Zapraszam do mojego Miasteczka. Tam się robi pusto na wakacje. Mogę robić za przewodnika.

* Julie, Francuzka z Paryża, lat 40:
- Chciałam dzieciom pokazać prawdziwą wieś. U nas gospodarstwa rolne sąjuż zmechanizowane, zero romantyzmu. Znalazłam w internecie ofertęośrodka agroturystycznego na Kaszubach. Popatrzyłam na mapę i byłamszczęśliwa. Bo jak dla mnie był to koniec świata. Ale jak już się tuznaleźliśmy, nie mogliśmy wytrzymać tego smrodu – czy nie można kąpaćtych kur, krów i świń?

Czekajcie, zaraz coś napiszę, niech no się tylko pozbieram z podłogi. Bo ze śmiechu tam wylądowałam…. Nie, nie mogę :P


* Silvia z Norwegii, lat 28:
- Zazwyczaj jeżdżę do Egiptu. Przyzwyczaiłam się już do animatorów,którzy organizowali mi czas w hotelu czy na plaży. Zawsze jak nieaerobik w basenie, to turnieje piłki wodnej, konkursy piękności (kilkarazy byłam w czołówce). U was tego nie ma i zaczynam się nudzić. Wdodatku nikt mnie tu nie podrywa. Myślę, że to dlatego, że w Polsce sąblondynki i chyba nie wszyscy mówią po angielsku.

Zobaczcie, przyjechała i chciała nam facetów pokraść…
Biedni ludzie, za karę ich na urlop wysłali. W górach za wysoko, a nad morzem za dużo piasku… Przetrawcie sobie ten tekścik. Może wrócimy do tematu ;) A teraz idę sobie powyobrażać kąpiel kur :P

czwartek, 27 sierpnia 2009

Słodko-gorzko-słodko.

Franek ostatnio jest bardzo przymilny. Już od dłuższego czasu się stara. W poniedziałek zabrał mnie na spacer. O fajnym spacerze marudziłam mu przez kilka dni i w końcu przyjechał po mnie do pracy. Zarządził szybkie zjedzenie obiadu i kazał wsiadać do samochodu. Franek lubi mi robić niespodzianki. Tylko że ja domyślna małpa jestem. Jakiś ósmy zmysł czy coś. Zawsze się domyślę :P I zgadłam, ze zabiera mnie nad jezioro pod Poznań. Skrzywiłam się, bo jak już wspomniałam, byłam po pracy, więc ubrana byłam po roboczemu. To jest na nogach na przykład miałam czółenka. A tu Franuś z cwaną miną wyciąga moje buty sportowe, które zgarnął z domu przed wyjściem. Pomyślał o wszystkim ;). No, może o krótkich spodenkach zapomniał, ale aż tak ciepło nie było, więc nie musiałam się przebierać. Spędziliśmy miły dzień. I do tego momentu było słodko.
Już się kładliśmy spać prawie, kiedy zrobiło się gorzko. Pokłóciliśmy się o jakąś totalną głupotę. Oczywiście oboje jesteśmy wybuchowi, więc się zrobiła afera z tego. Ja krzyknęłam, on się obraził. W końcu ubrał sie i poszedł do sklepu. Powiedział, że zaraz wróci. Za pięć minut zadzwoniłam, że chcę iść spać. On na to, że już idzie. A ja mu na to, ze nie będę czekać i że lepiej niech nie przychodzi. Oczywiście obraził się jeszcze bardziej. A ja poszłam spać. Zasnęłam nawet na pół godziny, ale potem się obudziłam i nie mogłam z powrotem zasnąć. Denerwowałam się, co on robi i czekałam, czy może jednak przyjdzie. Wyobraźcie sobie, ze o północy wstałam i zaczęłam zmywać naczynia, pozamiatałam, umyłam podłogi… Szkoda mi było leżeć w łóżku i się denerwować. W końcu schowałam dumę do kieszeni i zadzwoniłam. On oczywiście nie chciał odebrać. Ale znam go dobrze. Ubrałam się i wyszłam. Tak jak przypuszczałam znalazłam go na pobliskiej ławeczce, siedział z piwkiem i kolegami. Żebyście mnie widziały w tym bojowym nastroju. Tylko wałka mi brakowało, wiecie tego do ciasta. Grzecznie z kolegami się przywitałam i wzięłam go na stronę. No ale potem to już mi bojowość opadła i tylko ryczeć zaczęłam. Franek też zmiękł. Powiedział, że przyjdzie za jakiś czas. Przyszedł. Już było w miarę ok. Miałam obawy, co sobie o mnie koledzy pomyślą, ale podobno sami go już do domu odprawiali. Zresztą nie moge nic złego na nich powiedzieć, oni zawsze są w stosunku do mnie życzliwi, a jak mamy jakieś spięcie, to zawsze stoją po mojej stronie. Ale nockę miałam z głowy. I nastrój dnia następnego też.. Dlatego właśnie miało być gorzko.
Ale już wczoraj znowu było miło. Znowu mnie Franek zabrał na spacer. I nawet loda mi kupił :P Ech widzicie, bo my moglibyśmy się obejść bez większości tych kłótni, gdyby nie to, że oboje tacy wybuchowi jesteśmy…
Grunt, że notka jednak kończy się słodko. A jeszcze bardziej posłodzę chwaląc się tym, że uwaga, uwaga, mam już napisaną całą stronę i pięc linijek mojej pracy magisterskiej. Dobra, wiem, kropla w morzu, ale ja jestem prawie w euforii, bo myślałam już, że nic nie napiszę. A jak będę tak po troszku, to może do lutego się wyrobię?

wtorek, 25 sierpnia 2009

Wreszcie Zakopane.

Zastanawiałam się jaką notkę dzisiaj wrzucić, bo miała być taka słodko-gorzka, ale potem pomyślałam, że muszę wreszcie zrelazjonować te nasze wakacje, bo zaraz Boże Narodzenie będzie i nikt już nie będzie pamiętał, że w ogóle gdzieś byliśmy:) Namęczyłam się strasznie z tą relacją. Zdjęcia nie chciały wchodzić, a w ogóle to jakieś takie zniekształcone powychodziły. Trudno, tak już musi być:) Enjoy.
Po pierwszym urlopie spędzonym na nadmorskim leniuchowaniu, przyszedł czas na wypoczynek aktywny. W Tatry chcieliśmy już wyjechać w zeszłym roku, ale pogoda była zbyt niepewna. W tym roku miało być ładnie, ale niestety i tak pogoda pokrzyżowała nam plany. Wyjechaliśmy razem z moim wujkiem, który przeszedł chyba wszystkie szczyty tatrzańskie. Ja większą wyprawę zaliczyłam dwa lata temu, ale Franek Tatry znał tylko z Gubałówki i Kasprowego, więc ciekawi byliśmy jak mu się spodoba.
We wtorek mieliśmy przejść od Doliny Chochołowskiej na Grzesia a stamtąd przejść grzbietem Rakonia na Wołowiec. Przed ósmą już byliśmy na szlaku:
Ups… Jeszcze raz :) Przed ósmą byliśmy na szlaku:
Było dość chłodno, ale niebo było dość jasne, więc łudziliśmy się, że wszystko się wyklaruje. Niestety na szlak prowadzący na Grzesia wchodziliśmy już ubrani w peleryny. A na szczycie lało tak, że nie spędziliśmy tam nawet pięciu minut, tak zacinało. Poza tym widoków nie było żadnych. Ruszyliśmy dalej, ale okazało się, że szlak jest nie do przejścia, takie błoto. Było za ślisko. Nie było innego wyjścia jak wrócić, bo w takiej ulewie nic dobrego  z wycieczki by nie wyszło. I tak byliśmy przemoczeni do suchej nitki, w butach nam chlupało i było średnio przyjemnie. Byłam dość mocno rozczarowana, ale tak to bywa w górach.
Słaby widok z Grzesia:
Następnego dnia pogoda była zdecydowanie ładniejsza. Mijając Wodogrzmoty Mickiewicza skręciliśmy w Dolinę Roztoki.  Doszliśmy pod Siklawę a potem do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Stamtąd poszliśmy przez Świstówkę nad Morskie Oko.  Wróciliśmy po dziesięciu godzinach.
Widoki z Doliny Roztoki: :)
A w dole Dolina Pięciu Stawów. Chociaż jak dla mnie powinna się nazywać Doliną Czterech Stawów i Kałuży ;) Widok ze Świstówki.
A tu w dole Morskie Oko, powyżej Czarny Staw a po lewej Rysy w chmurach.


  
Granaty, moje marzenie ;)
    
Wspinamy się na Świstówkę:
  
Gdzieś po drodze:)

Wodospad Siklawa:
    
    A tu już schodzimy:
Pod koniec dnia pogoda znowu zaczęła się nieco psuć…
A tu już widok znad Morskiego Oka:
I jeszcze ostatni rzut okiem. Tu byliśmy: :)
Po dwóch dniach takich wypraw w czwartek bolały nas już wszystkie mięśnie. A przede wszystkim stopy. Oczywiście nie obyło się bez małych pęcherzy, więc potem to już tylko mieliśmy lajtowe spacerki. Generalnie wyjazd nam się udał. Może wycieczki w góry nie do końca, ale jeszcze wszystko przed nami. Przekonaliśmy się, że Frankowi góry również nie straszne a przede wszystkim podłapał bakcyla, więc może w przyszłym roku znowu wyruszymy na szlak. Ja co prawda mam ochotę na te bardziej niebezpieczne szlaki, ale chcę zdobyć wszystko stopniowo. Żeby nie przeszarżować. Ale mam nadzieję, że się doczekam wreszcie Koziego Wierchu na przykład. O Orlej Perci jeszcze na razie nie wspominam, moja mama chyba by na zawał zeszła ;)
A notka słodko-gorzka być może jutro. Chociaż u mnie ostatnio nic nie jest pewne…

niedziela, 23 sierpnia 2009

Parę słów.

Dziękuję Wam wszystkim za wsparcie i miłe słowa. Świadomość, że jest parę osób, które się interesują tym co u mnie słychać podnosi na duchu.W „realnym” świecie również najbliżsi pocieszali mnie jak mogli. Zawsze kiedy dzieje się u mnie coś ważnego, informuję o tym kilka osób -Franka, mamę i wujka (brata mamy, który jest dla mnie prawie jak drugi tato). No i Dorotę jeszcze. Tym razem też tak było. Zadzwoniłam, mimo że było już bardzo późno. Musiałam się wyżalić i już.
Jest trochę lepiej. Po kilku dniach wszystko blednie. Zbladła również ta porażka, chociaż nadal jeszcze kilka razy dziennie czuję jak gorycz zalewa moje serce. Nie potrafię się do końca pogodzić z tą porażką.
Wiem, że pewnie brzmi to zbyt dramatycznie. Może dla niektórych sprawa jest niewarta tylu nerwów i łez. Ale dla mnie jest to poważna rzecz. Czuję się trochę oszukana i jest mi bardzo przykro. Na niektórych porażki działają mobilizująco. Na mnie wręcz przeciwnie. Odechciewa mi się wszystkiego, kiedy widzę, że moje wysiłki idą na marne. Kolejną kwestią jest to, że cały ten egzamin poważnie podkopał moją wiarę w siebie i we własne umiejętności. I jeszcze jedno. Wiem, że wiele osób jest bardzo zaskoczonych, może nawet bardziej niż ja, moją porażką. I to jest również bardzo przykre, bo czuję się, jakbym zawiodła te osoby, chociaż wiem, że one w żaden sposób mnie nie obwiniają.
To tyle w tym temacie. Wiem, że nic na to nie poradzę i pewnie powoli zatrze się nawet to gorzkie uczucie porażki. Na razie jeszcze we mnie siedzi, jak taki wyrzut sumienia gdzieś w kąciku i wyłazi w momencie, kiedy zaczynam się śmiać, żeby mi przypomnieć, że do śmiechu nie powinno mi być. Muszę się wreszcie otrzepać…
Jeszcze raz dziękuję bardzo za komentarze. Mam nadzieję, że wreszcie jutro uda mi się zamieścić tę relację z Zakopanego:) Chociaż nie wiem, czy szlag mnie wcześniej nie trafi, bo na tym nowym komputerze trochę mi się trudno piszę i tę notkę trzy razy zaczynałam :)
Ps. Pomyślałam sobie nawet, że pokarało mnie tym egzaminem za ten mój dobry humor z początku sierpnia. Przesadziłam. W życiu jednak się trzeba kierować zasadą złotego środka… :)

czwartek, 20 sierpnia 2009

Nadal dołek :(

Wybaczcie, jeszcze będzie o tym samym…
Bo to nie było tak, że ogólnie marnie mi poszło. Ten egzamin składał się z kilku części. W niektórych miałam tylko po jednym błędzie. Z pisania osiągnęłam 90%, z czytania 92%, z gramatyki i słownictwa 95%. Ok, słabiej było słuchanie – 75%, ale tego się spodziewałam. Za to w ogóle nie spodziewałam się, że z mówienia będę miała 65%. Mówienie sumuje się ze słuchaniem i z po dodaniu punktacji miałam 68%. Do zaliczenia potrzebne jest 70 i tu właśnie zabrakło tych 0,75pkt. Nie umiem tego zrozumieć, bo przecież część ustna łączy w sobie wiele elementów. Czy możliwa jest ponad dwudziestoprocentowa rozbieżność między poszczególnymi częściami??
I jeszcze jedno. Egzaminował mnie TEN SAM facet co na próbnym. I ten Hiszpan na próbnym egzaminie powiedział mi, że z moim poziomem  nie powinnam się w ogóle obawiać, że nie zaliczę. Zapytałam go, co myśli o moim ustnym, odpowiedział, że według niego zdam bez problemu. Namawiał mnie do przystąpienia do tego egzaminu.Ocenę co prawda wystawiała babka, która siedziała obok, ale jednak on wiedział jakie są kryteria i jaki poziom jest potrzebny, żeby zaliczyć. Kolejna sprawa – na studiach miałam w każdej sesji egzamin ustny z hiszpańskiego i zawsze dostawałam 4,5 lub 5. Jak to możliwe, że nagle mój poziom obniżył się tak bardzo?
Nie potrafię tego pojąć. I wiecie co najbardziej boli? Gdybym zawaliła to słuchanie, czy którąkolwiek inną część, wiedziałabym, że ewidentnie czegoś nie wiedziałam. Zaznaczyłam złą odpowiedź i tyle. Miało być A to A. I nie mogę dostać punktu za odpowiedź B. Ale przy części ustnej ktoś siedzi z boku i ocenia mnie SUBIEKTYWNIE. Nie ma jasnych kryteriów. I właśnie to boli najbardziej. Nie zdałam, bo komuś nie podobało się na tyle, to co i jak mówię, że pożałował mi tych 0,75 pkt. I co ja mogę zrobić w takiej sytuacji? Pozostałe części świadczą o tym, że poziom mojej wiedzy jest co najmniej dobry, więc jak niby mam się przygotować żeby zdać? Przecież to jest poziom średnio-zaawansowany, a nie egzamin na tłumacza przysięgłego.

Jeśli chodzi o egzamin ustny w sobotę, właściwie jestem zadowolona. Trafiłam na taki temat, że mogłam się wykazać trochę wodolejstwem, a mianowicie „młodzi dzisiaj”. Lubię takie tematy, bo wtedy mam coś do powiedzenia (drugi jaki wylosowałam dotyczył medycyny alternatywnej :P) Weszłam na luzie i kontrolowałam się cały czas, więc nie popełniłam żadnych błędów, o których bym wiedziała. Starałam się kontrolować rodzajniki, akcenty i czasy…  - tak oto pisałam 18 maja. Jeszcze nigdy się tak nie pomyliłam co do oceny swoich możliwości.

środa, 19 sierpnia 2009

Miała być relacja z wakacji...

Miała być relacja z wakacji. Nawet ją trochę już przygotowałam. Ale nie będzie, bo właśnie się dowiedziałam, że nie zdałam tego egzaminu DELE, do którego przystąpiłam w maju. Zabrakło mi 0,75 pkt. Nie chce mi się więcej pisać. Idę ryczeć.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Chyba jestem z powrotem.

No myślałam, że tym razem, mimo urlopu, będę częściej bywać na blogu. Niestety nie udało się z różnych powodów. Myślałam, że będę chociaż na blipie bywać, dzięki możliwości wysyłania smsów, ale sierotka ze mnie i… nie zabrałam ładowarki. I już wkrótce byłam odcięta od świata :) Wirtualnego przynajmniej. A poza tym sprawiłam sobie nowego komputra i nie miałam na nim internetu. Ale powoli wszystko wraca do normy. Tylko zapomniałam Was Moje Drogie poprosić, żebyście za dużo nie pisały i teraz będę miała znowu nieziemskie zaległości:) Nadrabianie zaczynam od jutra. A na koniec obiecane zdjęcie moje i Franka, z polowania na welon i muszkę ;)
 

niedziela, 9 sierpnia 2009

Do trzech razy sztuka?

No to ja tak na chwilę, zanim wyruszymy w dalszą podróż. Bo na razie mamy przystanek w Miasteczku. Na weselu bawiliśmy się dobrze, chociaż tak szczerze powiem, że już chyba wszyscy mają dość tych ślubów… Ja również. I cieszę się, że nie ma w planach następnego. Chyba mamy spokój przynajmniej na dwa lata. A wracając do tego wesela. Czy ktoś się zdziwi, jeśli napiszę, że złapałam welon? Do trzech razy sztuka się mówi… Tym razem Franek złapał też krawat. Ale tak naprawdę wszystko było trochę oszukane:) Bo po pierwsze wodzirej zasygnalizował, że zaraz Panna Młoda będzie rzucać ten welon, więc nie było zaskoczenia. Welon nie leciał co prawda tak po linii prostej w moją stronę, ale podskoczyłam sobie w prawo i innej pannie sprzątnęłam go sprzed nosa. Wiem, nieładnie. Ale jakoś się nikt nie palił do tego, żeby go złapać. Szczerze mówiąc ja na początku też nie. I nie miałam już ochoty na te oczepiny. Ale jak już byłam w tym kółeczku to mi się włączyła taka chęć rywalizacji. A po drugie, Pan Młody rzucił krawat za daleko i został on złapany przez Franka wujka. Żonatego od jakichś trzydziestu lat. No ale kawalerka się nie kwapiła do tego, żeby przejąć zdobycz, jedynie Franek się pokusił o złapanie odrzuconego krawata. Tym sposobem w końcu się skoordynowaliśmy. Same widzicie, trochę naciągane, ale jest:) Może to oznacza, że będziemy musieli trochę powalczyć o swoje? :) (A jak wrócę, to wrzucę zdjęcie) Ogólnie bawiliśmy się fajnie. Jedzenie było dobre. Kaca nie było. To znaczy mówię za siebie, bo Franek trochę umierał. A ja kładłam się zupełnie trzeźwa, więc dziwne byłoby gdybym się obudziła pijana ;)
A jutro z samego rana wyruszamy do Zakopanego. Nie będzie mnie parę dni. Jak wrócę to mam nadzieję, zostawię jakąś fajną relację :) 

czwartek, 6 sierpnia 2009

Fajnie jest

hehe  hehe  hehe  hehe  hehe  hehe   hehe  hehe  hehe  hehe  hehe  hehe  hehe  hehe  hehe  hehe  hehe  hehe  hehe
O, taki mam dzisiaj nastrój :) Sama nie wiem dlaczego. Z wielu powodów chyba. Aczkolwiek zdarzyło się dzisiaj parę rzeczy, które mogły mnie wyprowadzić z równowagi, ale im się nie udało. Na przykład przyjechałam dzisiaj do pracy, próbuję otworzyć drzwi i..nic. No wielkie NIC. Ani w jedną ani w drugą stronę. Z zegarkiem w ręku mocowałam się z drzwiami siedem minut. Już się chciałam rozpłakać ze złości. Wróciłam do samochodu przemyśleć sprawę. Wyciągnęłam pączka, zjadłam, wyszłam, wyjęłam klucz, włożyłam do dziurki i… poszło :) No proszę, czyli po prostu byłam głodna ;) W pracy byłam dzisiaj od 6:59 do19:42. Kiedy wychodziłam mózg mi parował. Ale nawet to nie popsuło mojego humoru. Zawsze mam taki intensywny początek miesiąca. A ponieważ od jutra mam wolne, dzisiaj musiałam wszystko zamknąć.
Tak, od jutra mam znowu wolne :) A to dlatego, że właśnie jutro żeni się brat Franka. Śmiesznie trochę, że w piątek, no ale już tak się złożyło. Tak więc bawimy się na weselu jutro, w sobotę się leczymy a w niedzielę rano jedziemy do Miasteczka gdzie robimy mały przystanek przed wyjazdem do Zakopanego. W Tatrach będziemy cztery dni a potem znowu przez Miasteczko wracamy do Poznania. Będzie fajnie. Tak czuję :)
Aha i żeby nie było – bo to się wydaje takie oczywiste, że mam dobry humor, bo zaczynam urlop, ale tak naprawdę nie tylko o to chodzi. Jakoś mi fajnie dzisiaj po prostu :) I każdej z Was życzę takiego humorku od jutra rana :)