*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 29 grudnia 2008

I obyło się bez syndromu ;)

Okazało się, że powrót do rzeczywistości nie był aż tak traumatyczny jak się tego obawiałam… I jest to głównie zasługa Franusia, który zrobił mi niespodziankę – zamienił się z kimś i poszedł do pracy na dniówkę a nie na nockę i o 18 był już w domu. To, że nie spędzę wieczoru sama nastroiło mnie dość optymistycznie. W dodatku jechało mi się wczoraj bardzo dobrze. Wbrew temu co mówili, że będą korki, wzmożony ruch i takie tam, droga była prawie pusta. Jeszcze nigdy nie jechało mi się tak dobrze – raz tylko trafiłam na jakąś zawalidrogę, która cały czas jechała sześćdziesiątką a wyprzedzić się akurat nie dało :/ Ale tak poza tym to pobiłam rekord :) Jeszcze nigdy nie dojechałam tak szybko do Poznania, ba! Nawet mojemu tacie ani wujkowi się nie udało zejść poniżej trzech godzin. A ja oto pokonałam 200km w dwie godziny i pięćdziesiąt minut. I wcale nie pędziłam.
Franuś przyszedł na parking i pomógł mi ze wszystkimi tobołami. Zabraliśmy się za jednym razem. Sama musiałabym obrócić przynajmniej ze trzy. A potem pomógł mi się rozpakować. Zajęło nam to pół godziny. Sama robiłabym to dwa dni :P Wywaliłabym wszystko naraz a potem nie wiedziałabym co zrobić z tym bałaganem. A resztę wieczoru spędziliśmy… grając w „Hamburgera”. To taka gra planszowa – w czasie świąt razem z siostrą zeszłyśmy do piwnicy i znalazłyśmy tam mnóstwo skarbów z naszego dzieciństwa. Między innymi gry. Oj fajnie było się tak cofnąć. Świetnie się z Franusiem bawiliśmy przy tym – jak dzieciaki :) I śmiechu dużo było. Więc nie miałam w ogóle czasu się smucić. Chyba pierwszy raz od czterech lat nie złapałam doła po przyjeździe z domu po świętach. Syndrom przedszkolaka się nie pojawił. A najlepsze, że ten nastrój utrzymuje mi się do dziś. I mimo, że mam mnóstwo papierkowej roboty w pracy, jakoś mi wszystko dobrze idzie.

Jak przyjechałam Franuś cały czas mi się przyglądał. Mówił, że tak dawno mnie nie widział i zapomniał, że taka śliczna jestem. On mi też wydał się jakiś taki przystojniejszy niż go zapamiętałam :) Chyba jednak trochę się stęskniliśmy za sobą :) Bo ze mną to jest tak, że zawsze tęsknię przez pierwsze dni. Potem się przyzwyczajam i oswajam z myślą, że nie ma kogoś przy mnie. Nie tęsknię coraz bardziej, tylko właśnie coraz mniej. Jeszcze tydzień w domu, a dzwoniłabym do Franka tylko raz dziennie :) Hihi. A tu przyjechałam i okazało się, że jednak się stęskniłam…

A dziś po powrocie z pracy urządzam w domu pokaz mody – przywiozłam z domu parę kiecek. Część moich, część mojej mamy – Franuś pomoże mi zdecydować co mam ubrać na Sylwestra. Wybieramy się na imprezę. Trochę bal, ale może nie do końca, bo raczej w gronie samych znajomych i nie aż tak oficjalny. Jedzenie też każdy przynosi we własnym zakresie. Ale jednak stroje wieczorowe obowiązują. Czeka mnie pracowita końcówka roku ;)