*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 10 czerwca 2008

Przeszło mi :)

No i nie wytrwałam w moim postanowieniu. Już nie mam focha na lubego. Kiedy wracałam wczoraj z pracy zadzwonił do mnie i powiedział, żebyśmy się spotkali na mieście. Tak też zrobiliśmy i poszliśmy na zakupy. Na zakupy ubraniowe dodam. Dla mnie. Ja bardzo lubię chodzić na zakupy z Franusiem, bo jak nietypowa kobieta nie lubię kupować ciuchów. To znaczy może i kupować lubię, ale nie lubię łazić po sklepach, szukać, wybierać, przebierać,przymierzać, decydować itd. A z Frankiem to jest tak, wchodzimy do sklepu,przelecimy, jak mu nic w oko nie wpadnie to wychodzimy a jak coś mu się spodoba to mi tylko podaje i albo mi się podoba, albo nie. Ale przeważnie mi się podoba. Widać mamy podobny gust:) Ja wlazłam do kabiny a on mi tylko przynosił.Chciałam kupić sobie spódniczkę, znalazłam dwie fajne, nie mogłam się zdecydować i Franek kazał mi kupić obie. No a przecież facetowi się nie odmawia:P
Ale jeszcze lepsze miało dopiero nastąpić –marudzę mu, że przynajmniej raz w tygodniu mamy iść na dłuuuugi spacer. Mój Franek to leń pełną gębą i bardzo ze mną walczy w tej kwestii. A wczoraj po zakupach powiedział, że teraz spacer. Długi, bo na drugi koniec miasta –mieliśmy odwiedzić jego babcię. Szliśmy dwie godziny. Ja byłam prosto z pracy,w bucikach pozostawiających wiele do życzenia w kwestii nadawania się na takie wyprawy:) Ale już nie chciałam Franka zniechęcać swoim marudzeniem, skoro raz sam wyszedł z inicjatywą :) Dotarliśmy na 20:00 a tam cały zjazd rodzinny –rodzice Franka, babcia, ciocia, kuzynka. Fajnie było, pogaduchy, żarciki,wspominki…i tak prawie do 23. Ja już prawie pod stołem leżałam, bo z reguły o22 jestem już umyta a o 23 gaszę światło, no ale jakoś przetrzymałam. A nagrodą za wytrwałość miało być to, że z powrotem już nie na piechotkę, ale samochodem.
A teraz muszę już kończyć, bo mnie Franek na obiad wzywa :)